wieś
„W zasadzie jestem żurawiakiem (…) tak samo jak moi dziadkowie, tak samo jak moja mama, [która] jest rodowitą żurawianką. W zasadzie całe nasze życie związane jest z Żurawką. Chciałbym dziś opowiedzieć trochę u Żurawce, o wsi, której w zasadzie już nie ma”.
Zbigniew Milewski
„Pradziadkowie od strony mojej mamy byli mieszkańcami Żurawki. Nazywali się Paweł i Aniela Przyuscy, a drudzy pradziadkowie Józef i Julianna Dębscy. [Pra]dziadkowie pochodzili z Żurawki. Natomiast prababcie pochodziły z okolicznego Małkowa, takiej małej wsi, która znajduje się w okolicach Zabrańca, Okuniewa. (…) [Jak] zamieszkali obok siebie, jedna właśnie wyszła za mąż za Pawła Przyuskiego, druga za Józefa Dębskiego i tak się tu rozpoczęła historia naszej rodziny w Żurawce”.
Zbigniew Milewski
„Jedni i drudzy pradziadkowie przyjęli mariawityzm. (…) Żurawka jako wieś [była] miejscem dwóch wyznań. (…) Mamy tu mnóstwo rodzin mieszanych (…) Rzymsko-katolicko-mariawicka. (…) To jest dziedzictwo naszych wcześniejszych pokoleń, które nam tutaj wpajały tę tolerancję. Ze wspomnień mojej mamy wiem, z lat jej dzieciństwa, lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, o tradycji śpiewania wspólnie litanii przy krzyżu, przy kapliczce, które do dziś przetrwały przy naszej ulicy (…) u zbiegu ulicy Przejazd i Asfaltowej”.
Zbigniew Milewski
„Mojego dziadka stryjeczny brat nazywał się Aleksander Dębski. (…) On był znaną osobą tu w naszym środowisku mariawickim, ponieważ był takim kapłanem świeckim, ludowym. Sprawował nabożeństwa, [a] w czasie wojny sprawował pogrzeby (…) i jako urzędnik stanu cywilnego, bo każdy kościół pełnił rolę urzędu stanu cywilnego, również musiał zdawać relacje Niemcom, więc musiał się stawić do urzędu, więc pełnił takie funkcje kapłańskie, proboszcza praktycznie”.
Zbigniew Milewski
„Moi dziadkowie, Piotr i Janina, z domu Przyuska, małżonkowie Dębscy, urodzili się już właśnie w Żurawce. Tu spędzili swoje dzieciństwo. Zbyt wiele nie musieli się poznawać, ponieważ mieszkali przez tzw. miedzę, czyli po prostu po sąsiedzku mieszkali. (…) Ślub wzięli w Długiej Kościelnej (…) i zamieszkali najpierw u swoich rodziców, [a] potem losy ich tak pokierowały, że przeprowadzili się do Warszawy na ulicę Kawęczyńską. [To było] w w latach trzydziestych”.
Zbigniew Milewski
„Dziadek Piotr objął tu część gospodarstwa po swoim teściu i po swoim ojcu, [gdy[ sprowadzili się do Żurawki w 1938 roku. [Tu] Pobudowali dom, który stoi obok po sąsiedzku. [Był to] jeden z nielicznych przedwojennych domów murowanych, krytych blachą. (…) Dwa pokoiki z kuchnią, bez łazienki, bez wygód. On stał się tutaj ostoją i domem dla wielu osób, bo z tego co wiem, to zaraz po wojnie, w latach pięćdziesiątych, w tym domu mieszkało 9 osób. W tak maleńkim domu”.
Zbigniew Milewski
„[Tu] zastała ich wojna. (…) Na początku zostali wysiedleni z tego co pamiętam, w okolice Duchnowa, Wiązownej. Gdzieś tam mieszkali po różnych stodołach, oborach, tułali się przez kilka miesięcy kampanii wrześniowej (sic!). Potem, po przejściu frontu, Niemcy pozwolili im wrócić do swojego domu i korzystać z zabudowań. [Wtedy] życie trochę wróciło do normy, ale wiadomo, że nie bardzo, bo czasy wojny były trudne. Trzeba było walczyć o przeżycie, o żywność. Po wojnie, w 1946 roku urodziła się moja mama, Wanda, średnia córka. Później się urodził jeszcze syn moich dziadków. [Wtedy] to już kolejne pokolenie w tym domu zaczęło wzrastać”.
Zbigniew Milewski
„[Po wojnie tu mieszkało 9-10 osób]. To nie była jedna rodzina. To byli lokatorzy, małżeństwo z Warszawy, które nie miało się gdzie podziać. (…) To byli młodzi ludzie, którzy ze wsi przyjechali z dalszej naszej rodziny i uczyli się w Warszawie. Dziadek po prostu użyczył im miejsca. I oni wszyscy razem w pięćdziesiątych latach, 9-10 osób w tak maleńkim domu [mieszkali]. Dziś by nikt nie chciałby się na to zgodzić. Każdy szuka lepszych warunków. Każdy szuka wygód, osobnego pokoju, najlepiej z łazienką. A w tamtych czasach nie miało to znaczenia, czy jest to mały domek, niezbyt dobrze ogrzany, bez wygód, [który] nie ma bieżącej wody. (…) Jednak wszyscy się zmieścili w tym domu. I to jest ważna rzecz”.
Zbigniew Milewski
„Architektura tej Żurawki była trochę inna niż teraz. Wzdłuż jednej ulicy, [chociaż] wtedy nikt nie mówił o ulicy, [bo] była to wtedy wioska bez asfaltu, [gdzie] stały domki równoległe do tej drogi. [Wieś] zaczynała się od wsi Grabina, czyli od przejazdu kolejowego, (…) który został w latach dziewięćdziesiątych zlikwidowany, do ulicy dzisiejszej Marszałka Piłsudskiego, czyli łącznie z dzisiejszą ulicą Mariańską, przez las. To była Stara Żurawka, [a] Nowa Żurawka, część wsi Starej Żurawki, skupiona była na południe od stacji kolejowej Sulejówek Miłosna, w okolicach stawu kolejowego, wzdłuż rowu, Kanału Wawerskiego. Tam też nie było żadnych ulic, jakieś takie drobne ścieżki i domki postawione. Większość domów była już domami murowanymi. Gdzieniegdzie się trafiały drewniane domki. O strzechach trudno mi powiedzieć, bo ja już strzech praktycznie nie pamiętam, żeby były. Z opowieści rodziców i dziadków wiem, że były na pewno, ale już potem w latach osiemdziesiątych tych drewnianych domów krytych słomą nie było”.
Zbigniew Milewski
„W latach sześćdziesiątych była elektryfikacja, także mieliśmy już prąd, mieliśmy oświetlenie na ulicy, na takich drewnianych słupach. (…) Takie stare latarnie, które na wietrze bardzo mocno się kiwały i coś tam oświetlały. (…) Taka typowa polska wieś. (…) Ludzie, którzy mieli tutaj małe gospodarstwa kilkuhektarowe, maksymalnie może 10 hektarów, w większości dojeżdżali do pracy w Warszawie. Tylko część utrzymywała się z samej pracy na roli, [bo] część z nich wsiadała po prostu do pociągu na pobliskiej stacji Sulejówek Miłosna czy Sulejówek i jechała do pracy do zakładów, a po pracy obrabiała swoje gospodarstwa, hodowała zwierzęta. I tak właśnie funkcjonowała Żurawka. Do lat 90. XX wieku pasły się [tu] krowy, jeździły furmanki ze zbożem i pachniało sianem skoszonym, czyli taki widok, którego dziś już niestety u nas nie zobaczymy. Z czasem konne furmanki zastąpiono ciągnikami, krowy i inne zwierzęta z niknęły z krajobrazu Żurawki”.
Zbigniew Milewski
„Pamiętam jeszcze przez wiele lat, jeszcze z czasów dzieciństwa, taką codzienną zbiórkę mleka. (…) Przez wiele lat dziadek mój, Piotr Dębski, potem jego syn, trudnił się właśnie takim wożeniem mleka. Codziennie rano, bez względu na to, czy to była sobota, niedziela, czy wolny dzień, nie było wtedy wolnego dnia. Jedynym wolnym dniem to był pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia. Wtedy to nie zbierano mleka i Wielkanoc, [bo] mleko było zbierane codziennie o godzinie 5 rano. Trzeba było przejechać przez całą wieś, zebrać bańki i potem zawieźć gdzieś tam do punktu. I tak codziennie, przez wiele lat, bez względu na pogodę, porę roku, to mleko od tych naszych tutaj żurawskich rolników, było zbierane. Ale dziś już tego widoku nie zobaczymy”.
Zbigniew Milewski
„Mieszkańcy trudnili się również transportem. (….) Byli to furmani, wozacy, [którzy] trudnili się wożeniem wszystkiego. Mówię tu o czasach powojennych, kiedy nie było samochodów, ciężarówek, busików, różnego innego transportu, więc w zasadzie każdy, kto miał konia, mógł i wynajmował się do wożenia różnych rzeczy. Wożono węgiel ze składu w Miłośnie, z Okuniewa, z Halinowa, wożono chleb z piekarni (…) mięso, wędliny, oranżadę. Wszystko. W zasadzie wszystko, co dało się wozić. I do Warszawy, i do Mińska. (…) Jednym z takich znanych tutaj furmanów, który rozwoził węgiel po całej okolicy, był Franciszek Woliński, Wiesław Dębski, Marian Brewczyński”.
Zbigniew Milewski
„Mieliśmy sklep spożywczy na naszej ulicy, o czym niewiele osób młodych wie, w pobliżu skrzyżowania z ulicą Asfaltową. Oczywiście [to był] GS-owski sklep w jednym z domów, u państwa Łączyńskich. W takim dużym domu drewnianym. (…) Jeszcze w latach osiemdziesiątych ten sklep funkcjonował. (…) Do tego sklepu wiodła taka ścieżka przez ogródek, wygrodzona drewnianym płotem. Także najpierw się szło tą ścieżką, wchodziło się do sklepu. Oczywiście były kolejki, jak to zwykle w latach osiemdziesiątych, bo w tym sklepie często wielu rzeczy brakowało, ale najfajniej było jak oczekiwaliśmy na dostawę pieczywa. Zawsze się to przeciągało bardzo. Później jak już przyjechał ten samochód, bo już później były samochody, to oczywiście, żeby było szybciej, to wszyscy łapali się za koszyki [i] ten chleb wnosiliśmy do sklepu. A był tak piękny, tak pachnący, tak wspaniały, smaczny ten chleb, że za nim się do domu przyszło, to już można powiedzieć, że się kawał tego chleba spory zjadło, bo był tak świeżutki. A wyboru nie było takiego jak dziś, różne rodzaje. Był po prostu jeden rodzaj chleba, na otrębach pieczony. Na otrębach, jakiś jeden rodzaj bułki. I to wszystko, ale mimo to miało to swój smak, zapach, którego też już dziś nie ma. To było to coś, za czym pewnie wielu z nas dzisiaj tęskni, bo niestety nie wrócimy już chyba do takich receptur, takiego składu pieczywa i do tego, jak to było robione kiedyś, w jakich piecach pieczone, a to wszystko ma wpływ na smak chleba”.
Zbigniew Milewski
„Jeżeli już wieś, to [jest] stanowisko sołtysa. (…) Z opowieści wiem, że było kilku sołtysów w latach powojennych. (…) Wiem, że był Franciszek Linek, potem był dziadek mój, Piotr Dębski, był pan Zbigniew Kowalski przez wiele lat, który też miał wielkie zasługi, m.in. przy budowie ulicy, i ostatni sołtys, pan doktor weterynarii Szczepan Świstak, który pełnił chyba ostatnią funkcję sołtysa. W tej chwili nie mamy już takiej funkcji, ponieważ nie ma już wsi”.
Zbigniew Milewski
„Skąd ulica Czynu Społecznego? Dziś czyn społeczny to taki relikt przeszłości z PRL-u, nie wszystkim kojarzy się dobrze, [raczej] z jakąś pracą przymusową. Natomiast tu trzeba sobie powiedzieć, wyraźnie i otwarcie, że nigdy nikt nie pracował z przymusu przy budowie naszej ulicy. Nie był to żaden czyn partyjny, nie był to żaden nakaz. Była to zła droga, piaszczysta, błotna na wiosnę, zimą w śniegu, trudna do przejazdu, [gdzie] latem kurz [był] niesamowity. Przeszkadzało to wszystkim. Mimo tego że nie było takich samochodów jak teraz, nie było takiego ruchu jak teraz, to jednak wszystkim przeszkadzała ta zła droga. Więc w latach siedemdziesiątych, [gdy] sołtysem został pan Zbigniew Kowalski, to on, ale nie tylko on, bo wielu takich również bezimiennych mieszkańców, zmobilizowało wszystkich, mieszkańców do budowy drogi. (…) Kobiety, mężczyźni, dzieci, nastolatkowie, wszyscy wychodzili na ulicę, razem. Tam gdzieś tam z tyłu głowy ktoś mówił, że idzie na szarwark. Tak nazywali to wtedy, taką pracę społeczną. Te prace społeczne odbywały się z reguły w niedzielę popołudniu. Latem, bo oczywiście zimą byłoby to trudne. (…) Przez wiele, wiele niedziel, kto miał konia wyjeżdżał koniem, wozem. Kto nie miał konia, chodził z łopatą, z grabkami”.
Zbigniew Milewski
„Mieliśmy ogromne hałdy, ogromne góry piachu w lesie (…) w okolicach Grabiny, tzw. Wyrzuty. (…) Dziś nie ma śladu po tych górach piachu, są nawet doły pokopane, ale wtedy były ogromne góry piachu i wtedy wszyscy, jak tylko mogli, wozili ten piasek, rozgarniali, udeptywali, a potem tu już miasto włączyło się i położono nam asfalt. Ten asfalt nie był, tak jak dziś, do samego końca do ulicy Piłsudskiego, ale (…) kończył się u zbiegu ulicy Asfaltowej i ulicy Przejazd. Potem dalej został przedłużony do ulicy chyba Żeromskiego albo Krasickiego, a dopiero na końcu przez las do ulicy Marszałka Piłsudskiego”.
Zbigniew Milewski
„Maszyn nie było. (…) Miasto dało nam chyba takie przepusty, czyli takie kręgi betonowe. Każdy taki krąg sobie zakopał sobie przed swoim wjazdem na posesję, każdy miał w obowiązku wykopać sobie wzdłuż swojej posesji rów odwadniający. (…) Tu nikt nam w tym nie pomagał. Żadnych koparek wtedy nie było. Budowa polegała na wywiezieniu, nawiezieniu piachu, wywyższeniu tej ulicy i odprowadzeniu wody do tych rowów, które niedawno dopiero zostały zastąpiono dwa lata temu nowymi rowami”.
Zbigniew Milewski
„Później miasto dostarczyło krawężniki z myślą o wybudowaniu chodnika, ale jak wielu z nas wie, ten chodnik dopiero teraz powstał. Nigdy nie został zbudowany. Krawężniki zostały obsadzone, miejsce na chodnik zostało przygotowane i przez 30 lat to miejsce sobie tak tam było. Natomiast 2 lata temu wybudowano nam piękną ścieżkę pieszo-rowerową, więc możemy sobie teraz bezpiecznie jeździć, chodzić. Podwaliny ku temu zrobili nasi dziadkowie, rodzice, którzy wywyższyli tę drogę, utwardzili, przygotowali pod wylanie asfaltu”.
Zbigniew Milewski