Cytaty, fotografie oraz relacje są fragmentem materiałów dostępnych w Archiwum Społecznym Sulejówka. Więcej fotografii znajduje się z kolei w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. profesora Zbigniewa Wójcika w Sulejówku. Czekamy także na Twoją historię!
„[Nazywam się] Jerzy Wojciech Kołnierzak. Urodziłem się w Otwocku. (…) Mieszkałem na ul. Słowackiego. (…) Krótko [tam] mieszkałem, bo to było takie miasto, [gdzie] znany był na całym świecie mikroklimat. Było wiele sanatoriów. Ojciec [Józef] chorował na gruźlicę. (…) Cały majątek poszedł na leczenie. Penicylinę można było kupić tylko ze Szwajcarii. Wszystko się wyprzedawało”.
Jerzy Wojciech Kołnierzak
„Nas była czwórka w domu. (…) W wieku pięciu lat, mam siostrę bliźniaczkę [Klementynę], [nas] i młodszą siostrę [Jolantę] zabrali do domu dziecka do Soplicowa pod Otwockiem. To było w 1950 roku. Dom dziecka był pod patronatem Bieruta. Może dlatego tam były inne warunki po prostu. (…) Jak byliśmy starsi to przenieśli nas do domu dziecka nad Świdrem. [To] był okres wojny w Korei i tam było dużo Koreańczyków”.
Jerzy Wojciech Kołnierzak
„[Jak] ojciec zmarł to wróciłem do domu, gdzie mama miała rewolucje różnego rodzaju z domem, bo ojciec był ciężkim krawcem. Szył jesionki, płaszcze, bryczesy. Mama [Janina z d. Sądzińska] nam opowiadała, że w czasie wojny nic nam nie brakowało, bo właśnie szył te bryczesy. (…) Mama jeździła na szmugiel. [Jak] ją kiedyś złapali i dowiedzieli się, kim ona jest, to ją bryczką do domu odwieźli. Ojciec miał ten warsztat, a że należał do gwardii ludowej i to było takie bezpieczne miejsce, to w szafach leżało paliwo, leżała broń. To wiem z jej opowiadań”.
Jerzy Wojciech Kołnierzak
„To było w 1953 lub w 1954 roku, jak przeprowadziłem się do Sulejówka. Mieszkałem na ulicy Wrońskiego 1. Tam teraz jest biblioteka. Urząd miasta był po drugiej stronie ulicy. Mama tam chodziła. Była działaczką społeczną. Była radną, tylko wtedy radni nie brali pieniążków. Mama żyła z renty po ojcu. Mama uprawiała ogródek, bo była po szkole w Brwinowie, gdzie panie uczyły się uprawiać warzywa, gotować. Mama to wszystko robiła. Hodowała kury, indyki, kaczki. Nauczyłem się tego i szybko musiałem się nauczyć robić klatki itd. To wszystko mi się później przydało”.
Jerzy Wojciech Kołnierzak
„Mama się przeprowadziła do Sulejówka do wujka [Brzozowskiego], jak ja byłem w domu dziecka nad Świdrem. [Wujek] był…, to jeszcze było takie przedwojenne określenie na gospodarza miasta. [Dlatego] ten dom dostał. Ja wróciłem, jak on zmarł, a po roku dopiero przyjechały siostry”.
Jerzy Wojciech Kołnierzak
„To był pokój z kuchnią tylko. Tam w tej kuchni była taka otomana. Kiedyś ją odsunąłem, to za nią był lód. Paliło się w kuchni. Gotowało się w kuchni, ale nie było izolacji między łóżkiem a ścianą i tam się zrobił lód. (…) Mama zawsze kupowała trzy metry ziemniaków. Beczkę kapusty robiła i to zawsze było na zimę. Ale nie jadłem codziennie ziemniaków. Codziennie jadłem coś innego. Placki, kładzione kluski, pyzy. Czasem trafiały się z mięsem”.
Jerzy Wojciech Kołnierzak
„Tam jeszcze była druga rodzina. Na górze mieszkali Grochowscy. Tam były dwa pokoje i kuchnia. On był inżynierem budowlanym. Im się trochę lepiej powodziło. (…) [A] na dole, od strony ulicy też był pokój i kuchnia. [To] byli tacy zamknięci ludzie. (…) Łazienka była niby wspólna, ale oni [ją] zamurowali. Zostawili nam tylko sedes. (…) Trzeba było nosić wodę ze studni cebrowej. (…) U nas był żuraw. (…) Jeszcze mały byłem, szczególnie zimą, woda się wylewała i robił się lód. Trzeba było uważać, żeby tam nie wpaść. Do tej studni nie wpaść. Założyli korbę z łańcuchem. (…) Trzeba było wszystko przynieść”.
Jerzy Wojciech Kołnierzak
„Musiałem kopać. Widłami amerykańskimi, bo trzeba było ten perz wybierać. Żeby było trudniej, były króliki i kury, był nawóz, to trzeba było ten nawóz zakopać. (…) Jak się wychodziło z boku na stronę [obecnych] garaży, to były takie dwie alejki. (…) Tam były rzędy różnych kwiatów. Pierwsze przebiśniegi wychodziły, potem narcyzy. Tulipany kwitły. Nasturcje. (…) To trzeba było cały czas pielić. Najwięcej nie lubiłem georginii, bo to się wykopywało na jesień. (…) Najwięcej to było ich sto. Japońskie słońca się nazywały. (…) Nie wolno było zerwać. [Mama] nie lubiła żadnych sztucznych kwiatów. Kwiaty są po to, żeby rosły. (…) Były pomidory, fasolka, groch, ziemniaki. To wszystko rosło. (…) Dwa razy do roku mama robiła szynki, wędliny. Trzeba było to wędzić. I zawsze się tego uczyłem. (…) Wędzarnia była. [Mama] sama robiła szynki, balerony”.
Jerzy Wojciech Kołnierzak