Cytaty, fotografie oraz relacje są fragmentem materiałów dostępnych w Archiwum Społecznym Sulejówka. Więcej fotografii znajduje się z kolei w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. profesora Zbigniewa Wójcika w Sulejówku. Czekamy także na Twoją historię!
Kościół w Sulejówku
ul. S. Żeromskiego 18
Budowa kościoła
Teresa Rejman
„Dużo ludzi jeździło do Długiej Kościelnej. Później powstało stowarzyszenie sióstr zakonnych. One dalej mają siedzibę przy ul. Reymonta. Tam też ludzie chodzili. W pokoju, gdzie ołtarz był zrobiony, ksiądz odprawiał mszę. Latem msze odbywały się na zewnątrz. Było takie maleńkie zadaszenie. Ludzie stali na podwórku”.
Teresa Rejman
„Jak już powstała spółdzielnia domów jednorodzinnych, przybywało mieszkańców. A kościoła właściwie nie było. Była kaplica”.
Teresa Rejman
„Zanim został wybudowany kościół przy ulicy Żeromskiego 18, ksiądz Wacław Koryś mieszkał w Zakonie Sióstr Wspomożycielek Dusz Czyśćcowych”.
Barbara Gańko
„Skromne pomieszczenia w Zakonie Sióstr Wspomożycielek Dusz Czyśćcowych były dwufunkcyjne. Raz służyły jako refektarz, a raz jako świątynia. Pamiętam takie otwierane podwójne drzwi, które dzieliły pomieszczenia. Po ich otwarciu robiła się nieco większa przestrzeń, w której gromadzili się ludzie podczas Mszy Św”.
Jadwiga Wójcik
„Początkowo chodziliśmy do kościoła do małej kaplicy przy ulicy Poprzecznej mieszczącej się przy Zakonie Sióstr Wspomożycielek Dusz Czyśćcowych. Kaplica była naprawdę maleńka. Z tego co pamiętam, wierni się tłoczyli w kilku pokojach. W każdym był chyba taki mini ołtarzyk, a ołtarz główny umieszczony zapewne w największym pomieszczeniu – ozdobiony był niezliczoną ilością różańców, jakichś koralików… Było nawet sklecone mini nagłośnienie ze skrzeczącymi głośnikami umieszczonymi także na zewnątrz. Gdy tylko robiło się ciepło i pogoda na to pozwalała msze odbywały się w malowniczym ogrodzie. Zbudowano tam ołtarz zanurzony wśród drzew i krzewów. Być może to były akacje. Z pewnością były też stare lipy. Latem było tam niezwykle przyjemnie. Można było stanąć w cieniu drzew”.
Aneta Sapilak
„Gdy moja córka miała komunię to ksiądz, zaproszeni księża i ludzie, wszyscy martwiliśmy się, aby nie padało tego dnia”.
Teresa Rejman
„Tam były korty, gdzie kościół. Dlatego mój mąż bardzo żałował, że to bez pytania, że nie pomyśleli o jakimś lepszym, innym miejscu. Podobno nawet było tak, że ksiądz kanonik, który był twórcą tego Kościoła, mówił, że korty będę zbudowane gdzieś indziej. Tak się nie stało. Nie miał pieniędzy i ludzie budowali ten kościół”.
Teresa Rejman
„Ksiądz Wacław Koryś mając za sobą doświadczenia budowlane z poprzedniej parafii w Wielgolesie, postanowił wybudować dla Sulejówka kościół – pozyskując działkę oraz finalizując zgodę na budowę świątyni. To było w głębokim PRLu, czasie bardzo niesprzyjającym aktywnościom budowlanym. Zarówno pod względem politycznym [Edward Gierek u szczytu władzy], jak i organizacyjnym. Jak wiemy – nie było wówczas nic. Zdobywanie materiałów budowlanych graniczyło z cudem. Nie było też pieniędzy. Lecz ksiądz Koryś był zdeterminowany. Budowa kościoła stała się jego nadrzędnym celem w życiu. Ksiądz Wacław cieszył się niezwykłym autorytetem. Wierni go kochali. Dali mu nawet w prezencie samochód marki Syrenka. Chyba na samym początku lat 80”.
Aneta Sapilak
„Podobno zanim wstąpił do seminarium duchownego, skończył wcześniej studia na wydziale budownictwa”.
Jadwiga Wójcik
„Przy budowie kościoła była wielka mobilizacja. Pamiętam taką niedzielę – ksiądz od rana jeździł na tym swoim rowerze z kierownicą jak baranie rogi. Od domu do domu, pytał, czy są w domu mężczyźni i zapraszał na budowę. To było w obiadowej porze. Miał chyba być zalewany strop. Na budowę przyszło kilkuset mężczyzn. To było naprawdę niesamowite!”
Jadwiga Wójcik
„Najdroższa była miedziana blacha na dachu – na początku błyszcząca, mieniąca się przepięknym miedzianym kolorem. Szczególnie spektakularnie wyglądało to w blasku słońca. To była dobra decyzja, gdyż blacha służy kościołowi do dziś. Jedynie jej kolor się zdecydowanie zmienił, ale to naturalna właściwość miedzi. Drugą, równie drogą, inwestycją księdza Wacława były witraże. Niektórzy mieszkańcy (ci bardziej majętni) zostali ich fundatorami. Do dziś widnieją na niektórych nazwiska darczyńców”.
Aneta Sapilak
„Pamiętam, jak chodziła po domach taka delegacja parafian i zbierali na auto Syrenka dla proboszcza Korysia, by ten mógł wygodniej ogarniać organizację budowy kościoła. No i proboszcz przyjął prezent, ale zaraz potem go sprzedał, a pieniądze przeznaczył na kościół i dalej jeździł na rowerze”.
Grzegorz Chrupek
„Pamiętam wielką księgę datków. Chyba raz w miesiącu przychodził po pieniądze z tym wielkim tomiszczem. Wszyscy parafianie mieli zadeklarowaną miesięczną składkę, a ksiądz te pieniądze egzekwował. Nie zapominał też pohukiwać na opornych w czasie ogłoszeń parafialnych, za każdym razem podkreślając, na co aktualnie mu te pieniądze są potrzebne”.
Aneta Sapilak
„Kolęda też służyła zbiórkom na budowę kościoła. Mieszkamy blisko kościoła i ksiądz Wacław zostawiał sobie naszą ulicę na koniec swoich wizyt duszpasterskich. Sprawdzał mi wtedy zeszyt do religii i ja się zawsze bałam, że wstawi mi dwóję. Plastycznie uzdolniona nie byłam, ale niezmiennie dostawałam piątkę, czemu jako mała dziewczynka bardzo się dziwiłam. Za każdym razem. Przychodził bardzo późno. Bywało, że i około 22.00. Mama zawsze częstowała go ciastem i herbatą. Raz nalała cały czajnik wody, ksiądz to zauważył i nie omieszkał wyrazić swojej opinii na temat oszczędzania. Spytał, czy ta herbata jest dla wszystkich. Bo jeśli tylko dla niego, to radzi odlać nadwyżkę wody do garnka, a zagotować jedynie szklankę, bo gaz trzeba oszczędzać. On tak robi ze wszystkim i tak ziarnko do ziarnka”.
Aneta Sapilak
„Ksiądz Wacław Koryś był w Sulejówku odkąd pamiętam. Gdy w roku 1968 moi rodzice sprowadzili się do Sulejówka i wybudowali dom – ksiądz proboszcz już tu był. Chyba na początku był administratorem filii parafii Miłosna-Cechówka”.
Aneta Sapilak
„Był prostolinijny, uczciwy. Dobry mówca, ale już niekoniecznie uzdolniony muzycznie, a ksiądz czasem musi też zaśpiewać . No, ale nikt nie jest doskonały!”
Aneta Sapilak
„ Jego dłonie były zawsze spracowane, ze skórą wyżartą wapnem czy też cementem”.
Jadwiga Wójcik
„Nie dbał o dobra doczesne [jak się wyrażał]. Chyba nie odżywiał się jak należy. Wiecznie zaganiany, szczupły, w sutannie pobrudzonej błotem [w Sulejówku wówczas nie było dróg asfaltowych, tylko piaszczyste – najczęściej z głębokimi kałużami] lub umorusanej w cemencie, wapnie, naddartej od jakiegoś gwoździa”.
Aneta Sapilak
„Rower był bardzo stary i rozklekotany. Jeździł nim wszędzie z podwiniętą sutanną lub spodniami spiętymi drewnianym spinaczem do bielizny. Do sklepu, do urzędów, wreszcie do parafian, od których postanowił zbierać pieniądze, a kto nie miał, musiał zadeklarować prace fizyczne – roboczogodziny przy budowie kościoła”.
Aneta Sapilak
„Widziałam go w tej Syrence ze dwa, trzy razy. Z tego co pamiętam, nie był zbyt dobrym kierowcą. Raz chyba spowodował stłuczkę. Ostatecznie Syrenkę sprzedał, przesiadł się na rower, a za pieniądze z jej sprzedaży zaczął kupować pierwsze materiały budowlane”.
Aneta Sapilak
„Kiedyś mój wujek zatrudniony przy asfaltowaniu ulicy Żeromskiego czegoś potrzebował od księdza proboszcza. Zapytał najbliżej pracującego przy budowie kościoła człowieka w drelichowych spodniach i szarej, pikowanej kufajce, gdzie znajdzie proboszcza. A to był on!
„Czego pan potrzebuje? Bo to ja jestem proboszczem””.
Jadwiga Wójcik
„Komunię miałam w Warszawie razem z moją klasą ze szkoły muzycznej na Kawęczyńskiej – w Bazylice Najświętszego Serca Jezusowego, ale już na msze w białym tygodniu przychodziłam na owe malownicze kościelne podwórko. Pamiętam, że trzymałam przez całą mszę jakąś wielką i ciężką bogato ozdobioną poduszkę, na której coś było. Niestety nie pamiętam, co. Zimą natomiast wierni tłoczyli się w kaplicy. Człowiek przy człowieku. Zdarzały się omdlenia, a parafian z roku na rok przybywało”.
Aneta Sapilak
„Gdy miałam 12 lat kościół został oddany do użytku. Początkowo msze odbywały się w kościele tak zwanym dolnym. Na górze cały czas trwały prace, ale gdy przystępowałam do bierzmowania rok później i miał przyjechać biskup Wiesław Niziołek – postanowiono, że uroczystość zostanie zorganizowana na górze, w warunkach trudnych, właściwie na placu budowy. To był rok 1979. Jednocześnie była budowana dzwonnica, plebania i dom parafialny, przeznaczony wówczas na salki katechetyczne. Po wprowadzeniu religii do szkół, w domu tym znalazła początkowo miejsce szkoła muzyczna, a obecnie mieści się prywatna szkoła podstawowa im. Zofii i Jędrzeja Moraczewskich”.
Aneta Sapilak
„Po śmierci księdza przyjechał z Wielgolasu do naszego kościoła jakiś człowiek. Mówił, że pisze kronikę o księdzu Korysiu. Zabrał pamiątki i zdjęcia. Nie wiem, co się z tym stało i czy rzeczywiście powstała jakaś opowieść, wspomnienie spisane. Podobno ten pan już nie żyje…”
Barbara Gańko
„19 września 1993 roku późnym wieczorem zaczęły bić wszystkie dzwony. Pora była nietypowa, zwyczajny dzień. Przy domu księdza, na ulicy Żeromskiego, zaczęły się gromadzić tłumy mieszkańców. Widziałam to wówczas z okna. Domyśliłam się, że coś się stało z księdzem. Ubrałam się i dołączyłam do zgromadzenia. Początkowo staliśmy wszyscy w ciszy. Potem ktoś zaczął śpiewać, ktoś inny zapoczątkowała modlitwę i tak staliśmy do momentu, gdy z domu została wyniesiona trumna. Pamiętam to dosyć dokładnie, ale na samym pogrzebie nie byłam. Wiem, że ksiądz Wacław Koryś jest pochowany w Niepokalanowie, na cmentarzu parafii Niepokalanego Poczęcia NMP”.
Aneta Sapilak
„Dobre też było zdarzenie księdza ze Zdzisiem Zbrojarzem, który był prawą ręką księdza Korysia. Mieszkał u księdza. Niestety lubił zaglądać pan Zdzisio do wysokoprocentowych napitków, a ksiądz go ciągle upominał, że tak nie może, bo inaczej go do domu nie wpuści. I któregoś ranka nasz kochany ksiądz szukał go wszędzie, a pana Zdzisia nie było. Ale, ale! Co robi pies Misiek w takie zimno na podwórku? Zwykle spał w budzie. Rewelacja! Odkrycie! Pan Zdzisio się odnalazł, schronił się przed zimnem i kolejną reprymendą do budy Miśka. Zdzisio był bardzo drobnej postury. Kochani byli obydwaj. Ksiądz Koryś, zbrojarz Zdziś i mój tata byli, jak ja to nazywam, świętą trójcą”.
Henryka Wybraniec