Cytaty, fotografie oraz relacje są fragmentem materiałów dostępnych w Archiwum Społecznym Sulejówka. Więcej fotografii znajduje się z kolei w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. profesora Zbigniewa Wójcika w Sulejówku. Czekamy także na Twoją historię!
Szkoła w Sulejówku
ul. I. Paderewskiego 47
Przedwojenna szkoła
Marek Kwiatkowski
„Szkoła mieściła się po drugiej stronie dworca kolejowego. W prywatnym gmachu Galarkiewiczów. Duże takie pomieszczenia były. Nauczycielkę pamiętam, panią Kwasiborską, która tam od wieków uczyła wszystkie pokolenia. Dosłownie. Nawet po wojnie”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Ponieważ szkoła była pod drugiej stronie torów powstało takie grono osób, które postanowiło zebrać fundusze na budowę szkoły. Taki komitet ludzi mieszkających powstał. Pamiętam niektóre nazwiska. Byli moi rodzice, Bykowscy, mojej mamy brat, Piekarscy, Grabowscy. To byli sąsiedzi. Tam na pewno więcej osób się w to włączyło”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„W czasie, kiedy byłem zapisywany do pierwszej klasy nie było wymogów mundurków. Dla mnie wielkim przeżyciem było, że miałem komplecik jersejowy, ponieważ ojciec mój jak wychodził z Warszawy w pierwszych dniach września to wstąpił do domu braci Jabłkowskich przy ulicy Brackiej, gdzie wszystko co było na półkach, było rozdawane mieszkańcom. Ojciec pamiętając o tym, że synek pierworodny Januszek będzie szedł niedługo do szkoły, wziął właśnie taki komplet jersejowy granatowy i zamiast tornistra niewielką walizeczkę. Przeżycie było ogromne, ponieważ walizeczka miała zamknięcie i kluczyk na sznureczku. Oczywiście przy pierwszym wymarszu do szkoły ten kluczyk zginął, ale walizeczka długo mi służyła”.
Janusz Dowjat
„Szkołę powinnam zacząć w 1939 r. pierwszego września. Byłam już zapisana do szkoły podstawowej, której kierownikiem był profesor Kulka, ale niestety wybuchła wojna. W związku z tym szkoła się nie rozpoczęła. Zaczęła się dopiero w 1940 r. To był luty albo marzec. Nie pamiętam dokładnie teraz w tej chwili. Ponieważ byłam zaprzyjaźniona z dwójką kolegów o rok ode mnie starszych to powiedziałam, że powinnam chodzić razem z nimi do jednej klasy. Jak oni odrabiali lekcje to ja również z nimi odrabiałam. W związku z tym pan kierownik zgodził się na to i swoją edukację zaczęłam od klasy drugiej w szkole podstawowej w Sulejówku”.
Barbara Borodzik
„Jak Niemcy zajęli szkołę w 1939 r. to bardzo szybko zacząłem prywatnie chodzić do Pani Kwasiborskiej, bardzo znanej postaci w Sulejówku. Polonistki. Do niej razem z dwoma kolegami z klasy chodziłam na takie komplety i to przez dobrych kilka miesięcy”.
Barbara Borodzik
„Ta szkoła była w jakimś prywatnym domu. Pierwsza, druga i trzecia klasa, bo szkoły jeszcze nie można było otworzyć. Nauczyciele szybko się zorganizowali w Sulejówku. Pozbierali dzieciaki i zaczęli od razu uczyć. Szczególnie te małe dzieci. Pani Mikołajczyk tam była. […] Niemieckiego mnie nie uczyli. Uczyli mnie czytać i pisać po polsku”.
Barbara Borodzik
„Program był inny w czasie wojny niż przed wojną. Niemcy w Generalnej Guberni stosowali zasadę, że uczy się do 14 roku życia. A dalej już nieobowiązkowo uczono, bo jak ktoś miał 14 lat to miał iść do pracy”.
Andrzej Borodzik
„Program był okrojony. W 1941 r. miałem już naukę języka niemieckiego. Pisaliśmy gotykiem, co utrudniało sprawę. Nie było historii. Język polski był. Ale też pamiętam taki moment, kiedy nauczyciel kazał nam z podręczników wyrwać i wyrzucić wiersz. To był chyba wiersz Konopnickiej „To za tego króla Jana przyszli posły i rozjemcę. Przybądź królu, ratuj Niemce.” I z powodu tego ratuj Niemce trzeba było wyrwać wiersz i wyrzucić”.
Andrzej Borodzik
„Naprzeciwko – tam, gdzie Piekarscy mieszkali, był stary długi barak. Teraz jest tam liceum, a przedtem to był taki budynek drewniany i tam urządzono przedstawienia, jakieś spotkania, zabawy na całym terenie, zabawy z loteriami fantowymi. Myśmy brały w tym udział. Zbierałyśmy po ludziach różne fanty. Robiliśmy sekretniki. Także była to taka poczta listonoszy. Myśmy uczestniczyły w tym jako dzieci. Okolicznych dzieci tak samo było tam dużo. Pamiętam też, że zaangażowano teatr ukraiński. Zbierało się z tych biletów, z tych loterii. Wszystko na budowę szkoły”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Prawdopodobnie to była piątka klasa, kiedy czytaliśmy głośno „Antka”. Ale w którymś momencie pani Wiktoria Gotowska wychowawczyni i nauczycielka zobaczyła, że podjeżdża pod budynek limuzyna z otwartym dachem i widać wysokiego rangą niemieckiego oficera. Trudno dzisiaj powiedzieć, czy to był oficer liniowy czy polityczny. W każdym razie została ta delegacja przyjęta w kuchni, która była akurat pokojem nauczycielskim, a pani Wiktoria Gotowska z całym spokojem powiedziała, że czekamy na pana inspektora. Jak wejdzie to wszyscy mieliśmy wstać. I rzeczywiście drzwi się otworzyły, kierownik szkoły wprowadził delegację, a w tym czasie pani nauczycielka w tym przypadku polonistka zdążyła pozbierać z naszych pulpitów wszystkie egzemplarze „Antka” i rozłożyć egzemplarze czasopisma o nazwie Ster, który był oficjalnym periodykiem przypisanym dla uczniów i szkół na terenie Guberni Generalnie. Egzemplarze „Antka” nauczycielka zebrała do swojej torby, którą miała na stoliku. Usiadła i oparła się na tej torbie. Myśmy szurnęli butami. Powitaliśmy delegację i czytaliśmy dalej to, co mieliśmy na pulpicie. Oficer i jego adiutant rozejrzeli się po klasie. Byli jakby zbudowani tym szarmanckim powitaniem. Podziękowali i wyszli. To było o tyle ogromne przeżycie, że pamiętam do dzisiaj te szczegóły. To są wspomnienia okupacyjne”.
Janusz Dowjat
„W lutym 1945 roku poszłam do szkoły. Budynek szkoły powszechnej im. Marszałka był wtedy jeszcze zajęty przez Rosjan. Także ja chodziłam do pierwszej klasy do Willi Szewczenko. To było na ulicy Reymonta, gdzieś w okolicy ulicy Akacjowej. To były dwa pokoje. W jednej salce odbywały się lekcje innej klasy. Właściwie to tam nic nie było. Uczniowie przynosili z domu krzesła, żeby było na czym siedzieć”.
Anna Cwalinowa
„Dopiero od roku szkolnego 1946/47 zajęcia były w budynku starej szkoły, czyli tym przedwojennym, niedokończonym, bo tak się złożyło, że nie był dokończony. Z tym, że ta nazwa utrzymywała się. Na pieczątkach, świadectwach z klasy trzeciej i czwartej bodajże jest ten napis Szkoła Powszechna im. Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego”.
Anna Cwalinowa
„Po lewo schodziło się po schodkach. To było takie półpięterko. Tam była klasa. Po lewo kancelaria. Klasy były duże. Duże pokoje były. Był ogromny hol. I z holu na południe po prawej stronie była ogromna sala, klasa i wejście było do tak na zachód, wejście do szatni. Później była stołówka. Świetlica. Z biegiem lat to pomieszczenie zmieniało swoje przeznaczenie. Wchodziło się po bardzo stromych schodach na górę. Na piętrze był taki sam rozkład. Duży hol, po lewo klasa, pokój nauczycielski i po prawo też klasa. Wchodziło się jeszcze wyżej po schodach. Tam była jeszcze jedna klasa od południowej strony. I to był cały budynek”.
Anna Cwalinowa
„Kadra pedagogiczna była przychylna, jakoś taka opiekuńcza. Czuliśmy się jak jedna, wielka rodzina. Ja najbliżej szkoły mieszkałam, bo pięć kroków dosłownie, więc wszystkie kwiatki, czy rzeczy na święta klasowe przechowywaliśmy u mnie. Od początku byłam takim małym społecznikiem”.
Anna Kuczera
„Wykładowcami byli nauczyciele, którzy uczyli w sąsiednim liceum. Także mieliśmy wysoki poziom. Ponieważ ja przyszłam ze szkoły wiejskiej, więc tu trudno było mi się zaadoptować, a z podręcznikami były kłopoty. Zanim nawiązałam kontakt z rówieśnikami, od których mogłabym pożyczać książki, to trwało. Pierwszy semestr miałam kulawy”.
Anna Kuczera
„Klasy były bardzo liczne. Roczniki były w klasie – różne. Różnica była nawet czterech, pięciu lat, bo to były dzieci powojenne. Ja byłam najmłodszym rocznikiem w tej klasie”.
Anna Kuczera
„[1948] Ławki były tak jak w szkole pruskiej. Scalone, połączone z blatem, takim skośny trochę. Kałamarze były w tych ławkach zamocowane. Piece kaflowe były, ale wiecznie było zimno. Oczywiście żadnych sal gimnastycznych. Tylko klasy. Bardzo liczne, bo jak miałam zajęcia w trzeciej klasie, to było nas ze 40”.
Anna Kuczera
„W V klasie szkoły podstawowej moją wychowawczynią w Sulejówku była Hanna Banaszek. Mieszkała w Wesołej. Mąż jej też był nauczycielem w liceum. Uczył WF-u. Później moją wychowawczynią była pani Klara Brzozowska, która została dyrektorem szkoły. Szybko zaaklimatyzowałam się w środowisku i miałam dobre układy z personelem pedagogicznym”.
Anna Kuczera
„Naszą woźną była pani Dąbrowska, która tutaj mieszkała. Taki herszt. Zawsze czekaliśmy, żeby dzwonek zadzwonił pięć minut wcześniej. Jak była jakaś klasówka prosiliśmy, aby pięć minut wcześniej zadzwoniła”.
Anna Kuczera
„Moja edukacja się zaczęła w Baraku w klasie I a w roku szkolnym 1958/59 a moją wychowawczynią była pani Irmina Sudnik – po zamążpójściu Matyjaskowa.
Najfajniejsze były przerwy, które ogłaszała i kończyła woźna pani Szyszkowa – wielkim ręcznym dzwonkiem. Wrzeszczała na nas okrutnie: “Ja ci pokażę jak mój syn wróci z więzienia to ci da”!”
Andrzej Bieniewski