edukacja
„
Moja prababcia podczas II wojny światowej zajmowała się handlem mięsem, czyli te słynne rąbanki przewoziła z Karczewa. Bardzo często jeździła do Guberni. W kamienicy, w której mieszkali, jeden z mieszkańców w piwnicy przetrzymywał rodzinę żydowską. W trakcie 1942 albo 43 r. Niemcy dowiedzieli się o ukrywaniu tej rodziny. Wszystkich mieszkańców wyprowadzili, którzy byli wtedy w tej kamienicy razem z tą rodziną żydowską i chcieli rozstrzelać [ich] z tyłu, przy płocie. Uratowała się tylko i wyłącznie moja babcia dlatego, że komendant granatowej policji odciągnął ją na bok i powiedział, że ona w ogóle nie jest tu związana, ona tutaj nawet nie mieszka, więc żeby nawet nie myśleli o jej rozstrzelaniu. Po II wojnie światowej okazało się, że ten komendant granatowej policji był zastępcą dowódcy AK na ten okręg, który marnie skończył, bo SB czy UB go wykończyło po II wojnie światowej.(…) Potem moja babcia wyjechała do Siedlec, [gdzie] mieszkała długi czas, a do szkoły chodziła w Warszawie. Codziennie jeździła pociągiem.
”
Arkadiusz Wiśniewski
Listy z okazji urodzin Tadeusza Gawłowskiego
Tadeusz L. Gawłowski
Zaświadczenie szkolne Tadeusza Gawłowskiego, Sulejówek 1939 r.
Tadeusz L. Gawłowski
Pierwsza klasa szkoły powszechnej, Sulejówek 1939 r.
Tadeusz L. Gawłowski
Klasa IV ze szkoły powszechnej, Sulejówek 1941 r.
Tadeusz L. Gawłowski
Klasa VI w szkole powszechnej, Sulejówek 1944 r.
Tadeusz L. Gawłowski
Klasa Zofii Frączkowskiej, w środku grupy, z krzyżem Mateczka Ledóchowska. Gimnazjum św. Katarzyny, Petersburg 1908 r.
Tadeusz L. Gawłowski
„Po tym wojsku ojciec wrócił do Warszawy. Tutaj jakiś czas był żonaty z panią, która w krótkim czasie umarła. [Potem] ojciec ponownie wyjechał do Petersburga i tam mamę poznał. Mama była po maturze w specjalnym gimnazjum(?) prowadzonym przez mateczkę Ledóchowską. To znane nazwisko. Zresztą była potem przez Papieża błogosławiona”.
Tadeusz L. Gawłowski
„To był [19]38 r. Miałem 7 lat, więc pora [była] się uczyć. Rodzice byli zadowoleni, bo akurat uruchomiona została szkoła powszechna imienia Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. Poszedłem do pierwszej klasy, o czym świadczy zresztą zaświadczenie szkolne, które posiadam i które chętnie okazuję. W ten sposób, korzystając z możliwości nauki tutaj, skończyłem szkołę powszechną, [chociaż] nie było możliwości [uczyć się potem] w oryginalnym budynku. Obywatele Sulejówka posiadający większe wille m.in. znana postać, pan Albrecht, posiadający tu dużą posiadłość i będący właścicielem znanej kawiarni w Warszawie, Ziemiańska, (…) Państwo Sachs, [i in.]. (…) To trudno zapamiętać te rzeczy. W każdym razie po kolei w ten sposób przeszedłem cała szkołę powszechną i następnie skorzystałem z możliwości nauki w gimnazjum w Woli Grzybowskiej, (…) uzyskując tak zwaną w tamtych czasach małą maturę”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Potem skończyłam różne kursy do magazyniera. (…) Potem przeszłam do gastronomii. Zaczęłam pracować w gastronomii i chodziłam na Rakowiecką do dwuletniej szkoły handlowej. Zaczynałam od zmywaka. Ponieważ musiałam dawać w szkole zaświadczenia, że pracuje, bo to była szkoła dla pracujących. Nie dawałam sobie rady, bo to było szesnaście godzin co drugi dzień w gastronomii. Nie mogłam połączyć szkoły z tą pracą. Zwolniłam się, bo ktoś mi obiecał inną [pracę] na osiem godzin. (…) To były takie czasy, że szkoła podstawowa to już było dużo. (…) Mając dwadzieścia lat byłam kierownikiem [restauracji] „Wisły” na Targowej. Tak szybko się wtedy awansowało. (…) To był największy zakład. Siedemdziesiąt ludzi personelu”.
Stanisława Gruzińska
„Ponieważ chodziliśmy na zmiany, najstarsi chodzili na pierwszą zmianę, później druga, trzecia i nieraz tak było, że się przed tą szkołą czekało, no bo szatnie były zajęte, nie było można wejść do szkoły, albo jak nie to gdzieś tam na korytarzu”.
Adam Buski
„Pan Duszczyk, (…) jak była ślizgawka i śnieg był (…), to od furtki, która istnieje, [uczniowie] zjeżdżali [chociaż] był już dzwonek na lekcje, a oni dalej jeździli. [To] on sobie wyszedł, tak ręce sobie z tyłu założył, a tam był normalnie taki kabel elektryczny, gumowy i stoi. I jak tu przejść jak on stoi w drzwiach? Odważyli się i przemykali, kogo sięgną to sięgną, ale nikt nie poszedł na skargę, że dostał kablem od Duszczyka, po prostu to była normalność”.
Adam Buski
„W Sulejówku. Zapisano mnie do tej szkoły, która była po drugiej stronie torów, gdzieś w okolicach przystanku Sulejówek. No i kiedyś wracałem z tej szkoły do domu o mały włos nie wpadłem pod pociąg, bo jako dziecko po prostu zapomniałem popatrzeć w lewo, a pociąg się zbliżał od strony Miłosnej. Ja jak to dziecko, powiedziałem w domu. Jak mama się dowiedziała, że ja prawie pod pociągiem skończyłem życie, to już do tej szkoły więcej nie poszedłem. Natomiast w czasie okupacji byłem zaprowadzany przez Cesię, czyli naszą służącą na tajne komplety gdzieś do prywatnego mieszkania w Warszawie”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Fotomontaż wykonano podczas letnich warsztatów Dokumentowanie codzienności dofinansowanych ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra 2021".
Fotomontaż wykonano podczas letnich warsztatów Dokumentowanie codzienności dofinansowanych ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra 2021".
Fotomontaż wykonano podczas letnich warsztatów Dokumentowanie codzienności dofinansowanych ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra 2021".
Andrzej Bieniewski z koleżanką przed sklepikiem naprzeciwko liceum, ul. Paderewskiego [dawniej Dzierżyńskiego], 1969
Andrzej Bieniewski
Studniówka, 1969
Krystyna Krawczyńska
Studniówka, 1969
Krystyna Krawczyńska
Studniówka, 1969
Krystyna Krawczyńska
Andrzej Bieniewski trzyma elementarz Mariana Falskiego z ilustracjami Jana Rembowskiego, klasa w baraku, 1958/59
Andrzej Bieniewski
Klasa II
Barbara Borodzik
Studniówka, 1969
Krystyna Krawczyńska
Studniówka, 1969
Krystyna Krawczyńska
Studniówka, 1969
Krystyna Krawczyńska
Studniówka, 1969
Krystyna Krawczyńska
Uroczystość szkolna
Irmina Matyjasek-Jałowiecka
Nauczyciele
Irmina Matyjasek-Jałowiecka
„Skierowano mnie do przedszkola, tego starego. Wówczas była dyrektorką pani Sabina Raczyńska, bardzo wymagająca dyrektor. Miałam trudności z dostaniem mieszkania, bo przecież w 1955 r. Sulejówek to była osada, domy murowane przeplatane z drewnianymi. Nie było tam dla mnie pokoju. Musiałam mieszkać w kancelarii u pani dyrektor. Spałam na leżaku dziecinnym z walizką pod regałem. Jak pani dyrektor przychodziła do pracy to trzeba było wstawać czy się chciało czy się nie chciało. Czy się szło na dwunastą do pracy czy na rano. Dobrze, że włosy obcięłam, bo warunków tam nie miałam. To było przedszkole”.
Krystyna Rokicka
Klasa VI
Barbara Borodzik
Przedwojenna szkoła
Marek Kwiatkowski
Zofia Siekierska na pensji w Warszawie
Barbara Pasińska-Kruk, Marek Pasiński
Rada pedagogiczna
Wśród dzieci Pelagia Baryłko
Andrzej Tomaszewski
Na odwrocie fotografii
Wirginia Ciesielska-Borodzicz
Pierwsza szkoła w Cechówce
Andrzej Tomaszewski
Klasa szkolna z Cechówki
Klasa szkolna z Cechówki
Klasa szkolna z Cechówki
Klasa szkolna z Cechówki
Budowa szkoły
Budowa szkoły
Komitet budowy szkoły
Grono pedagogiczne
Wirginia Ciesielska-Borodzicz
Klasa szkolna, 1940
Wirginia Ciesielska-Borodzicz
Wycieczka szkolna, 1952
Wirginia Ciesielska-Borodzicz
Maturzyści
Janusz Dowjat
Maturzyści
Teresa Rejman
Uczniowie
Teresa Rejman
Uczniowie
Teresa Rejman
Zlot absolwentów
Teresa Rejman
Filia
Janusz Dowjat
Szkoła w baraku
Anna Cwalinowa
Nauka języka
Jadwiga Pieńkowska
„Tam też popełniłam – tzn. przy stole jedząc obiad z rodziną państwa Moraczewskich – swoją pierwszą i oczywiście nie ostatnią w moim życiu gafę. Gdy na stole pojawił się deser, mus jabłkowy – a trzeba wiedzieć, że przy obiedzie w tym domu obowiązywała pełna etykieta: biała serweta, lniane serwetki przy każdym talerzu, podpórki srebrne, także koziołki, na których opierały się sztućce – [jak] zjadłam ten pyszny deser, [który] tak mi smakował, że poprosiłam o dokładkę. Po chwili, gdy talerzyk był pusty, powiedziałam: babciu daj mi jeszcze trochę. I wtedy babcia, która nigdy mnie nie karciła – byłam niejadkiem poza tym – najwyraźniej bardzo się zirytowała i powiedziała głośno, tak, że wszyscy słyszeli: no, to już jest łakomstwo! Dość tego! Tak mi było wstyd. Do końca życia chyba tego nie zapomnę”.
Anna Basara
Świadectwo tymczasowe, 1945
Leszek Andrzej Rudnicki
Świadectwo szkoły powszechnej, 1938
Leszek Andrzej Rudnicki
Zaświadczenie szkolne, 1937
Leszek Andrzej Rudnicki
Świadectwo szkoły powszechnej, 1939
Leszek Andrzej Rudnicki
Świadectwo szkolne, 1942
Leszek Andrzej Rudnicki
Świadectwo ukończenia szkoły, 1943
Leszek Andrzej Rudnicki
Tymczasowe zaświadczenie, 1943
Leszek Andrzej Rudnicki
Wiktoria Pierzyńska, Elżbieta i Jolanta Iwankiewicz przed willą Wanda
Jerzy Kołnierzak
Elżbieta Iwankiewicz i Wiktoria Pierzyńska przed willą Wanda
Jerzy Kołnierzak
Klasa szkolna przed willą Wanda
Jerzy Kołnierzak
Zofia Śliwińska z wnuczką Bronką i prawnukiem
Andrzej Borodzik
Zofia Śliwińska z córką Zofią i jej synami
Andrzej Borodzik
O szkole podczas okupacji
Janusz Dowjat
„Dostosowano to przedszkole do naszych potrzeb. Były dwie grupy i mały plac zabaw. Wykorzystywaliśmy las, gdzie chodziliśmy z dziećmi. To była skarbnica wiedzy. Teraz to są lasy zniszczone. Jak myśmy tam chodzili z dziećmi to można było realizować wszystkie działy programu”.
Krystyna Rokicka
„Szkoła podstawowa to była w tym baraku, którego już nie ma. Potem mieliśmy okazję przejść do nowego budynku liceum. Tam się mieściła podstawówka i liceum. Szatnię podstawówka miał po lewej stronie, a liceum po prawej. Każdy patrzył, że chce jak najszybciej mieć po tej drugiej stronie dostęp i przejść do liceum. W baraku były sale lekcyjne jeszcze bardzo starego typu. Pamiętam ławki były z dziurami na kałamarze. Wszystko oczywiście drewniane, często spróchniałe, woń takiej wilgoci… Była też sala gimnastyczna w tym baraku. Także nie trzeba było wychodzić na dwór. Tam były zajęcia z drabinki. Po szkole podstawowej przeszłam z jednej szatni po lewej stronie, do szatani po prawej stronie. Skończyłam tutaj liceum”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Helin
Teresa Rejman
„Był w Sulejówku Helin. Tam dyrektorem była bodajże Teresa Pronażkowa i pani o imieniu Julia. Nie pamiętam już nazwiska. Te dwie panie prowadziły Helin”.
Maria Tyszel
„[Paderewski] fundację taką stworzył dla inteligencji starszej. Nazywało się to ognisko. I mieliśmy duży kontakt z tym ogniskiem. Kaplica była i chodziło się tam zawsze na msze święte”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Dla tych staruszek i staruszków organizowałyśmy różne przedstawienia w tym ognisku, w których brałyśmy udział. Siostry szyły nam nasze stroje. Takie z bibułek i papierów. Dosłownie sąsiadowałyśmy z tym ogniskiem”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Po wojnie komuniści zabrali i urządzili tam jakieś szkolenia dla swoich partyjniaków. Bardzo często przyjeżdżali rano czy w południe. Raz na stacji był taki facet z prowincji. W wyszarzałej jesionce z walizką przewiązaną sznurkiem. Pytał, gdzie na szkolenie”.
Barbara Jaździk
„W czasie, kiedy byłem zapisywany do pierwszej klasy nie było wymogów mundurków. Dla mnie wielkim przeżyciem było, że miałem komplecik jersejowy, ponieważ ojciec mój jak wychodził z Warszawy w pierwszych dniach września to wstąpił do domu braci Jabłkowskich przy ulicy Brackiej, gdzie wszystko co było na półkach, było rozdawane mieszkańcom. Ojciec pamiętając o tym, że synek pierworodny Januszek będzie szedł niedługo do szkoły, wziął właśnie taki komplet jersejowy granatowy i zamiast tornistra niewielką walizeczkę. Przeżycie było ogromne, ponieważ walizeczka miała zamknięcie i kluczyk na sznureczku. Oczywiście przy pierwszym wymarszu do szkoły ten kluczyk zginął, ale walizeczka długo mi służyła”.
Janusz Dowjat
„Szkołę powinnam zacząć w 1939 r. pierwszego września. Byłam już zapisana do szkoły podstawowej, której kierownikiem był profesor Kulka, ale niestety wybuchła wojna. W związku z tym szkoła się nie rozpoczęła. Zaczęła się dopiero w 1940 r. To był luty albo marzec. Nie pamiętam dokładnie teraz w tej chwili. Ponieważ byłam zaprzyjaźniona z dwójką kolegów o rok ode mnie starszych to powiedziałam, że powinnam chodzić razem z nimi do jednej klasy. Jak oni odrabiali lekcje to ja również z nimi odrabiałam. W związku z tym pan kierownik zgodził się na to i swoją edukację zaczęłam od klasy drugiej w szkole podstawowej w Sulejówku”.
Barbara Borodzik
„Ta szkoła była w jakimś prywatnym domu. Pierwsza, druga i trzecia klasa, bo szkoły jeszcze nie można było otworzyć. Nauczyciele szybko się zorganizowali w Sulejówku. Pozbierali dzieciaki i zaczęli od razu uczyć. Szczególnie te małe dzieci. Pani Mikołajczyk tam była. […] Niemieckiego mnie nie uczyli. Uczyli mnie czytać i pisać po polsku”.
Barbara Borodzik
„Program był inny w czasie wojny niż przed wojną. Niemcy w Generalnej Guberni stosowali zasadę, że uczy się do 14 roku życia. A dalej już nieobowiązkowo uczono, bo jak ktoś miał 14 lat to miał iść do pracy”.
Andrzej Borodzik
„Program był okrojony. W 1941 r. miałem już naukę języka niemieckiego. Pisaliśmy gotykiem, co utrudniało sprawę. Nie było historii. Język polski był. Ale też pamiętam taki moment, kiedy nauczyciel kazał nam z podręczników wyrwać i wyrzucić wiersz. To był chyba wiersz Konopnickiej „To za tego króla Jana przyszli posły i rozjemcę. Przybądź królu, ratuj Niemce.” I z powodu tego ratuj Niemce trzeba było wyrwać wiersz i wyrzucić”.
Andrzej Borodzik
„Naprzeciwko – tam, gdzie Piekarscy mieszkali, był stary długi barak. Teraz jest tam liceum, a przedtem to był taki budynek drewniany i tam urządzono przedstawienia, jakieś spotkania, zabawy na całym terenie, zabawy z loteriami fantowymi. Myśmy brały w tym udział. Zbierałyśmy po ludziach różne fanty. Robiliśmy sekretniki. Także była to taka poczta listonoszy. Myśmy uczestniczyły w tym jako dzieci. Okolicznych dzieci tak samo było tam dużo. Pamiętam też, że zaangażowano teatr ukraiński. Zbierało się z tych biletów, z tych loterii. Wszystko na budowę szkoły”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Prawdopodobnie to była piątka klasa, kiedy czytaliśmy głośno „Antka”. Ale w którymś momencie pani Wiktoria Gotowska wychowawczyni i nauczycielka zobaczyła, że podjeżdża pod budynek limuzyna z otwartym dachem i widać wysokiego rangą niemieckiego oficera. Trudno dzisiaj powiedzieć, czy to był oficer liniowy czy polityczny. W każdym razie została ta delegacja przyjęta w kuchni, która była akurat pokojem nauczycielskim, a pani Wiktoria Gotowska z całym spokojem powiedziała, że czekamy na pana inspektora. Jak wejdzie to wszyscy mieliśmy wstać. I rzeczywiście drzwi się otworzyły, kierownik szkoły wprowadził delegację, a w tym czasie pani nauczycielka w tym przypadku polonistka zdążyła pozbierać z naszych pulpitów wszystkie egzemplarze „Antka” i rozłożyć egzemplarze czasopisma o nazwie Ster, który był oficjalnym periodykiem przypisanym dla uczniów i szkół na terenie Guberni Generalnie. Egzemplarze „Antka” nauczycielka zebrała do swojej torby, którą miała na stoliku. Usiadła i oparła się na tej torbie. Myśmy szurnęli butami. Powitaliśmy delegację i czytaliśmy dalej to, co mieliśmy na pulpicie. Oficer i jego adiutant rozejrzeli się po klasie. Byli jakby zbudowani tym szarmanckim powitaniem. Podziękowali i wyszli. To było o tyle ogromne przeżycie, że pamiętam do dzisiaj te szczegóły. To są wspomnienia okupacyjne”.
Janusz Dowjat
„Mama często jeździła tam na jakieś wykłady czy szkolenia, kiedy była tutaj nauczycielką. Właściwie nie miała bardzo co doszkalać, bo była tak wykształcona i miała taką praktykę”.
Barbara Szewczyk
„Zaczęłam pracować przy rejestracji uczestników. Przydzielałam pokoje, wysyłałam korespondencję. To było Centrum Doskonalenia Nauczycieli. Tak się w skrócie mówiło. Przyjeżdżali nauczyciele różnych specjalności z całej Polski. Wykładowcami byli autorzy z Instytutu Kształcenia Nauczycieli, zasłużeni i doświadczeni nauczyciele z warszawskich szkół, Kuratorium, Ministerstwa Oświaty”.
Teresa Rejman
„Przedpełski Ludwik to był bardzo dobry, mądry człowiek. To osiedle to on wybudował – dla oświatowej kadry kierowniczej. Tak jak wszyscy, należał do PZPR i był delegatem na trzeci zjazd PZPR”.
Teresa Rejman
Jerzy Madej
Szkoła przed wojną
Andrzej Tomaszewski
Szkolna atmosfera
Ewa Duszczyk
Akademie
Ewa Duszczyk
„Rodzina Ciesielskich i Czernyszewiczów mieszkała przy dzisiejszej ul. Armii Krajowej tam, gdzie jest strzelnica sportowa. Moją wychowawczynią przez długie lata i nauczycielką była pani Jadwiga, nie Irena Czernyszewiczowa, którą przezywaliśmy osa, bo ona była sroga. Pan Czernyszewicz był dosyć niski, krępy, ale z nim nie miałem wielu lekcji. Pan Ciesielski uczył geografii. Czernyszewiczowa uczyła polskiego. Nauczycielem fizyki pan Baryłka”
Jerzy Madej
„W starszych klasach posługiwaliśmy się tzw. stalówką krzyżówką albo tzw. byczkiem. Ona była taka trochę wypukła. Z tym, że ten grot piszący to też trzeba było przygotować do potrzeb szkoły, jakoś tak wyprofilować”.
Andrzej Tomaszewski
„Uczyliśmy się kaligrafii. Były wzory. To polegało to na tym, że jeśli piszemy literkę a to rozpoczynamy od jakiegoś miejsca i ciągniemy prostą linią a potem odpowiednio naciskamy, bo ta stalówka do kaligrafii to była podatna, ale trzeba było te manualne ruchy przyswoić sobie. Trzeba było przycisnąć i ta litera z lewej części była znaczona tym atramentem grubszym”.
Andrzej Tomaszewski
„Uczyliśmy się też pisma blokowego. Specjalną stalówką redifrówka. Te stalówki były zakończone takim cieniutkim, przedzielonym prawda jako dwie niewidoczne części to na końcu tego było coś w rodzaju kółka. Maczanie nie było już w atramencie tylko w tuszu. To pismo blokowe używaliśmy np. gazetki ściennej”.
Andrzej Tomaszewski
„Roboty odbywały się w klasach i obejmowały dwie godziny lekcyjne czyli 90 minut. Godzina przerwa godzina. Do tego celu były przygotowane odpowiednie pomoce, które pozwoliły nam robić bruliony, robić papier do okładek, a przedtem robić odpowiednią masę barwiącą. Mieliśmy też maszynę z okrągłym nożem i z takim pionowym uchwytem, bo taki brulion każdy z nas przycinał, aby był równy, tym nożem. Tak to wyglądało”.
Andrzej Tomaszewski
„W lutym 1945 roku poszłam do szkoły. Budynek szkoły powszechnej im. Marszałka był wtedy jeszcze zajęty przez Rosjan. Także ja chodziłam do pierwszej klasy do Willi Szewczenko. To było na ulicy Reymonta, gdzieś w okolicy ulicy Akacjowej. To były dwa pokoje. W jednej salce odbywały się lekcje innej klasy. Właściwie to tam nic nie było. Uczniowie przynosili z domu krzesła, żeby było na czym siedzieć”.
Anna Cwalinowa
„Dopiero od roku szkolnego 1946/47 zajęcia były w budynku starej szkoły, czyli tym przedwojennym, niedokończonym, bo tak się złożyło, że nie był dokończony. Z tym, że ta nazwa utrzymywała się. Na pieczątkach, świadectwach z klasy trzeciej i czwartej bodajże jest ten napis Szkoła Powszechna im. Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego”.
Anna Cwalinowa
„Po lewo schodziło się po schodkach. To było takie półpięterko. Tam była klasa. Po lewo kancelaria. Klasy były duże. Duże pokoje były. Był ogromny hol. I z holu na południe po prawej stronie była ogromna sala, klasa i wejście było do tak na zachód, wejście do szatni. Później była stołówka. Świetlica. Z biegiem lat to pomieszczenie zmieniało swoje przeznaczenie. Wchodziło się po bardzo stromych schodach na górę. Na piętrze był taki sam rozkład. Duży hol, po lewo klasa, pokój nauczycielski i po prawo też klasa. Wchodziło się jeszcze wyżej po schodach. Tam była jeszcze jedna klasa od południowej strony. I to był cały budynek”.
Anna Cwalinowa
„Kadra pedagogiczna była przychylna, jakoś taka opiekuńcza. Czuliśmy się jak jedna, wielka rodzina. Ja najbliżej szkoły mieszkałam, bo pięć kroków dosłownie, więc wszystkie kwiatki, czy rzeczy na święta klasowe przechowywaliśmy u mnie. Od początku byłam takim małym społecznikiem”.
Anna Kuczera
„Wykładowcami byli nauczyciele, którzy uczyli w sąsiednim liceum. Także mieliśmy wysoki poziom. Ponieważ ja przyszłam ze szkoły wiejskiej, więc tu trudno było mi się zaadoptować, a z podręcznikami były kłopoty. Zanim nawiązałam kontakt z rówieśnikami, od których mogłabym pożyczać książki, to trwało. Pierwszy semestr miałam kulawy”.
Anna Kuczera
„Klasy były bardzo liczne. Roczniki były w klasie – różne. Różnica była nawet czterech, pięciu lat, bo to były dzieci powojenne. Ja byłam najmłodszym rocznikiem w tej klasie”.
Anna Kuczera
„[1948] Ławki były tak jak w szkole pruskiej. Scalone, połączone z blatem, takim skośny trochę. Kałamarze były w tych ławkach zamocowane. Piece kaflowe były, ale wiecznie było zimno. Oczywiście żadnych sal gimnastycznych. Tylko klasy. Bardzo liczne, bo jak miałam zajęcia w trzeciej klasie, to było nas ze 40”.
Anna Kuczera
„W V klasie szkoły podstawowej moją wychowawczynią w Sulejówku była Hanna Banaszek. Mieszkała w Wesołej. Mąż jej też był nauczycielem w liceum. Uczył WF-u. Później moją wychowawczynią była pani Klara Brzozowska, która została dyrektorem szkoły. Szybko zaaklimatyzowałam się w środowisku i miałam dobre układy z personelem pedagogicznym”.
Anna Kuczera
„Oceny były na półrocze i na koniec roku. Jedno było koloru żółtawego, a drugie zielonkawe. Na tym świadectwie to tak: ze sprawowania stopień, później był z religii, arytmetyki, geografii, historii, przyrody martwej i ożywionej. Nie mam zachowanych świadectw. Wszystko mi zaginęło”.
Andrzej Tomaszewski
„W tych pierwszych klasach, jak się wchodziło do klasy był portret Piłsudskiego czy tam Mościckiego i krzyż. Odmawiało się modlitwę i wychowanie patriotyczne polegało na tym, że było szereg organizacji takich, jak harcerstwo. Przy kościele było kółko ministrantów, krucjata tak zwana czyli inaczej Rycerze Niepokalanej. W ogóle społeczeństwo Cechówki to było takie bardziej patriotyczne”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Uczyła mnie również pani Weronika Ciesielska. Ród Ciesielskich osiadł tu przed wojną. Pan Eugeniusz Ciesielski był pierwszym kierownikiem tej otwartej szkoły. Jego żona, Jadwiga Ciesielska uczyła polskiego, była koleżanką mojej mamy. Natomiast jego brat rodzony, pan Bolesław Ciesielski był inspektorem oświatowym, a jego żona Weronika uczyła historii i rosyjskiego, czego strasznie nie lubiła. Potem oni wyjechali na Kresy i tam pan Bolesław został zadenuncjowany i zginął. Nie wiadomo, gdzie jest jego grób, podobno zadenuncjowała go gosposia. Pani Weronika uczyła rzeczywiście świetnie i była też bardzo ciepłą osobą. Nie wiem dlaczego miała pseudonim Dzwonnica. Siostrą rodzoną pana Ciesielskiego była pani Irena Czernyszewicz, która też była nauczycielką. Ona z kolei miała pseudonim Osa, bo była niezwykle wymagająca. Jej mąż pan Bolesław Czernyszewicz też był nauczycielem, a to był pełen łagodności człowiek”.
Barbara Szewczyk
„Moja wychowawczyni, Czerniszowa Irena straciła męża w Katyniu. Rosjanie go zamordowali. Ona o tym nam mówiła. Ale była taka uczennica Niedzielska, która powiedziała, kiedy pytali się: Gdzie tatuś pracuje?” „Tatuś pracuje w UB”. To już Pani Czerniszowa musiała buzię zamknąć i nie mówić, bo już miała swojego wroga. Chodził w skórzanym płaszczu. Mieszkał na 1 Maja”.
Andrzej Dziurzyński
„Budynek szkoły miał dosyć taką ciekawą bryłę. To nie była duża szkoła. Wchodziło się od strony ulicy, która przed wojną nazwała się ks. I. Skorupik a po wojnie nie miała nazwy, przez podcienia. Myśmy to nazywali krużganek. Po lewej stronie była dyżurka pana woźnego a po prawej był gabinet kierownika szkoły, dzisiaj dyrektora, gdzie się chodziło na bardziej lub mniej przyjemne rozmowy. Wchodziło się do bardzo dużego holu”.
Ewa Duszczyk
„Budynek był piętrowy. Na dole był po lewej stronie był słynny zegar i drzwi do pokoju nauczycielskiego oraz sala klasowa i klatka schodowa na górę, gdzie były również klasy. Po stronie prawej były dwie sale klasowe. Pamiętam, że obok dyżurki pana woźnego była szatnia, gdzie się te nasze paltka zostawiało i zmieniało się buty”.
Ewa Duszczyk
„Była zaraz za ogrodzeniem kościelny. To był budynek piętrowy, murowany o całkiem przyjemnej architekturze. Klasy na górze. Klasy na dole. Nie było osobnej sali gimnastycznej. Wszystkie zajęcia gimnastyki odbywały się na korytarzach. Zawsze jak się kładło to byliśmy utytłani w pyłochłonie”.
Barbara Szewczyk
„Mój tata Bolesław skończyły szkołę pedagogiczną w Siennicy. Mama [Leokadia ze Śliwińskich Duszczykowa] skończyła Liceum pedagogiczne E. Orzeszkowej w Warszawie. Rodzice poznali się na jednej z konferencji nauczycielski. Tata rozpoczął pracę w Długiej Szlacheckiej, niedaleko naszej miejscowości, gdzie objął szkołę. Był kierownikiem i jednocześnie miał tam dwie nauczycielki do pomocy. Mama początkowo zaczęła pracować w Rembertowie, a potem w Janówku. Wreszcie zaczęła pracę w szkole, która powstała przed wojną. To jest obecnie szkoła nr 3 w Sulejówku. Mama była nauczycielką języka polskiego, tata nauczycielem matematyki i historii”.
Ewa Duszczyk
„Geografii uczył mnie wspaniały nauczyciel pan Stanisław Przetakiewicz, który tak uczył, że ja do dziś stojąc tyłem do mapy dopływy Wisły ze strony prawej, ze strony lewej jestem w stanie powiedzieć. Tata uczył mnie matematyki. Mama uczyła mnie polskiego. Była świetna nauczycielka która uczyła muzyki i robót ręcznych. Nazywał się pani Stanisława Drążek. Miała do nas świętą cierpliwość. WF uczył nas pan Matusiak, który uważał, że z dziewczynek żadnej pociechy nie będzie, ale jak chłopcy będą grać w piłkę to będzie bardzo dobrze. Jedyną rzecz jaką nam zorganizował to wycieczkę rowerową już w klasie ostatniej do Świdra, bo wtedy nie było takiego ruchu samochodowego. Można było sobie pojechać. Uczyła mnie także pani Tkaczyk. Była ciepłą, bardzo otwartą osobą, do której bardzo chętnie się przychodziło. Po 1956 r. zaczęliśmy się uczyć religii. Super księdzem był ks. Antoni Siemińskich”.
Andrzej Dziurzyński
„Wyjeżdżali wtedy na wycieczki. Mieliśmy takiego pana, pana Stefana Kozłowskiego, który pracował na poważnym stanowisku w okręgowej dyrekcji kolei państwowej. On załatwił wagon kolejowy, który nosił piękną nazwę stodoła. To był wagon, gdzie były miejsca do spania. Tą stodołą pojechaliśmy na piękną wycieczkę do Krakowa i do Zakopanego. Stodołę się odczepiało i to była nasza baza. Kiedy skończyliśmy zwiedzanie zgodnie z dyrektywą, która była od górnie wydana, ten wagon przyczepiano do kolejnego pociągu rejsowego i myśmy dalej podróżowali”.
Ewa Duszczyk
„Gimnazjum samorządowe mieściło się w Willi Zochna. To był dwunastohektarowy sad i willa. W willi umieszczone zostały klasy gimnazjum samorządowego na krótki czas, ponieważ sam majątek został przeznaczony dla Stanisława Grabskiego, członka rady Narodowej w Lublinie, który z córkami się tu sprowadził. W związku z czym gimnazjum musiało się z tej willi wynieść, ale Stanisław Grabski, właściciel przeznaczył blisko dwa hektary pobliskiego pola pod budowę szkoły”.
Janusz Dowjat
„Po wojnie, bo pierwsza matura w Sulejówku w tym liceum była w 1946 r., liceum mieściło się w baraku. Warunki do nauki były nieciekawe. Szczególnie zimą. Bardzo często zwalniali nas do domu, bo jak były duże zimy nie takie jak teraz, bo było za zimno, chociaż tam były piece węglowe”.
Barbara Szewczyk
„W latach kiedy ja chodziłam, w latach 50, to mówiło się, że nauczyciele przyjeżdżali tu na banicję. Najczęściej byli relegowani z liceum Władysława IV, więc to byli bardzo dobrzy wykładowcy. Szczególnie dobrze wspominam polonistę, który zawsze pisał w dzienniku Janusz hrabia Lubicz-Borowski. Bardzo elegancki. Zawsze w muszce. Prowadził swoją metodą polski. Przynosił nam białe kruki. On mieszkał na Żurawiej w Warszawie. Później uczyła mnie pani Dziędzielewska. Też bardzo dobra nauczycielka polonistka, u której zdawałam maturę”.
Barbara Szewczyk
„Szkoły nie miały wtedy tytułów, nazw osobowych, mimo, że przed wojną obie szkoły były im. Marszałka Piłsudskiego. W latach 80, kiedy można było już nadawać imiona osób niepopularnych jaka była wojna między rodzicami ze szkoły nr 1 w Sulejówku i 3, bo każda chciała mieć imię Marszałka Piłsudskiego. Wtedy salomonowe rozwiązanie wymyślono, że ta szkoła jest im. Marszałka Piłsudskiego a ta druga I Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego”.
Elżbieta Krzak
„W 1983 r. liceum zaczęło starania o nadanie imienia. W 1984 r., byłam wtedy inspektorem oświaty, szkoła dostała imię Ignacego J. Paderewskiego. Czwarta szkoła dostała imię Korczaka”.
Elżbieta Krzak
„Miałam dwóch bardzo dobrych matematyków, ale powiem panu, że ja do teraz mam wiadomości. Dzieci obecnie nie mają tak ugruntowanej wiedzy. Matematyki uczył mnie profesor Chmielewski. Dziadek taki – mówiący cicho. W klasie było jak makiem zasiał. Wszyscy go słuchali. Natomiast drugi matematyk, też bardzo dobry, Hamberg miał na nazwisko. Bardzo dobry, ale nie przejmował się. […] On sobie mówił przy tablicy. Reszta mogła robić co chce. Ale później był wymagający niestety. Robił klasówki”.
Barbara Szewczyk
„Największy dramat jaki przeżyłem w liceum to była sprawa historii, ponieważ lekcję historii miała pani profesor o francuskim nazwisku Dance, komunistka, emigrantka z Francji, z Zachodu, a podręcznik napisany był w Moskwie przez niejakiego Jasimowa. Pani profesor Dance żądała, żeby z tego podręcznika na pamięć powtarzać i cytować fragmenty i urywki które zaznaczyła, co nie miało absolutnie nic wspólnego ani z historią Polski, ani z historią Europy. Także niestety jeśli chodzi o historię, nie wiem jak to się stało, że skończyłem liceum i zdałem maturę. Nie miałem pojęcia o 17 września, o protokole Mołotowa”.
Janusz Dowjat
„Jeśli chodzi o języki, to miałem podstawy łaciny i angielskiego. Z rosyjskim zetknąłem się dopiero na studiach. W gimnazjum nie”.
Janusz Dowjat
„Jeśli chodzi o historię i WOS to takie okropne zakłamanie. Dzisiaj po prostu nie potrafię tego zdefiniować i jakoś znaleźć się w tym, że przeżyłem nie mając pojęcia o 17 września, gdzie m.in. z najbliższej rodziny, najstarszy brat ojca, Stanisław Dowjat został tam na Wołyniu schwytany i zginął w Katyniu jako oficer rezerwy. Tak blisko byłem tych spraw, ale taka bariera była postawiona, że nie przedzierało się to do mojej świadomości”.
Janusz Dowjat
„Wtedy, kiedy byłam uczennicą, to nie bardzo zdawałam sobie sprawę, że podręczniki dotyczące starożytności i dawniejszych naszych dziejów to były bliskie naukowemu spojrzeniu. Natomiast ten czas już wieku XX – no to oczywiście marksistowskie, radzieckie podręczniki. W klasie XI przecież obowiązkową lekturą były historia WKKB i krótki kurs marksizmu i leninizmu”.
Anna Cwalinowa
„W podręczniku do literatury polskiej autorstwa profesora Jakubowskiego, u którego później robiłam magisterium, było napisane, że literatura Młodej Polski była przejawem strachu burżuazji przed zorganizowanym proletariatem. Cytuję, bo mi się to tak wbiło w głowę. No więc biedny, wystraszony Wyspiański, skulony niemalże przed tym postępem burżuazji. Ja zrobiłam maturę w 1955 roku”.
Anna Cwalinowa
„W 1943 r. rozpocząłem naukę. Uczyłem się w języku polskim. Była taka pani, bardzo przyjazna, Pani Bogdaszewska śp., która doskonale nas uczyła. Była bardzo życzliwa. Pamiętam, że u nas była zapraszana na takie różne przyjęcia do domu Państwa Próżniaków”.
Andrzej Dziurzyński
„Po wojnie wróciłem do szkoły. Był tam szpital dla Rosjan. Taka ubezpieczalnia zdrowia. W ośrodku uczyłem się jakiś czas. Ławki były przeniesione i tam chodziłem. A później do szkoły”.
Andrzej Dziurzyński
„Chodziłam na lekcje do Zofii Moraczewskiej – żony pierwszego premiera Polski. Od tego się zaczęło, że jak tylko poszłam do szkoły, to babcia wysłała mnie na lekcje, bo byłam dzieckiem nieznośnym. Nie można było mnie utemperować. Uczyłam się prywatnie u nich i chodząc normalnie chodząc do szkoły. Ojciec znał panią Moraczewską i z rozmowy wiedział, że z nią mieszka jeszcze jej przyjaciółka, też nauczycielka, Maria Zając. Tam wylądowałam. Bardzo to sobie chwalę, dlatego, że to był dom w starym stylu, dom skromny, przestrzegający zachowania. Ja tam się czułam jakbym była prywatnie, jakbym była w przedwojennej pensji”.
Barbara Jaździk
„Mieszkała z siostrą. Nie wiem, czy jej siostra to Elżbieta [Helena], ale mogę się mylić dlatego, że ta pani w ogóle się po polsku nie odzywała. Mówiła tylko po francusku i była bardzo spostrzegawcza. Dostałam pierwszą lekcję – jak się powinna panienka zachowywać. Nie powinna machać rękoma jak chodzi. Obserwowała mnie – widziała jak ja idę na lekcję i macham”.
Barbara Jaździk
„Chodziło się na piechotę do szkoły. Klasy były gdzieś w okolicach nowego kościoła. Za Helinem. Jak się szło tutaj z Grottgera przez las skrótami to było stosunkowo niedaleko. Potem, jak Niemcy wygrodzili cały ten teren, to trzeba było obejść więc jak szłam do szkoły to miałam dwa razy dłuższą drogę. Musiałam dłużej iść. To dokuczało mi najbardziej”.
Barbara Borodzik
„Teren był otoczony drutami kolczastymi. Wystawiano wartę dzień i noc ponieważ mieściła się tu szkoła wywiadu Abwery w pobliskim ośrodku Helin. Z tego powodu mieszkańcy zostali z tych terenów wysiedleni. Na trasie od strony Miłosnej postawiony był szlaban i całodobowy posterunek. W czasie kiedy te strażnice były budowane i teren był przystosowany do zamknięcia raz po raz przechodziły kolumny żołnierzy albo robotników, którzy śpiewali po rosyjsku. Dopiero znacznie później się dowiedziałem, że w tej szkole wywiadu byli szkoleni oficerowie Armii Czerwonej przed skierowaniem ich na tyły frontu dla rozbijania partyzantki”.
Janusz Dowjat
„Państwo Zawidzcy mieli gabinety lekarskie. Jako uczennica liceum chodziłam tam do pani dentystki czekając w kolejce na pięknej drewnianej werandzie, gdzie ciągle przygotowałam się z chemii. Wzory chemiczne i reakcje chemiczne wypisywałam do zeszytu. Także jeszcze jeden pozytywny akcent związany z mieszkańcami tego domu”.
Irmina Matyjasek-Jałowiecka
„[otwarcie szkoły] Pamiętam ten moment uroczysty. Pani Piłsudska siedziała tuż przede mną. Kiedy się odwróciła, kiwnęła głową. Podszedłem, a ona mnie tak głaskała po głowie. Mam ślad. Jestem łysy od tej strony. Potem ją widywałem, bo chodziłem po tym ich lesie. Był ogrodzony. Żandarmeria pilnowała. Nikt nie chodził, a grzyby były tam wspaniałe! Nie można było zebrać, bo to Marszałkowskie”.
Marek Kwiatkowski
„Budowano nowoczesną szkołę. Dzisiaj jadę takie to wszystko malutkie. Wtedy to było takie monumentalne. To był nowoczesny gmach. Szerokie okna, okno weneckie, które idzie przez szerokość ściany. To był postęp. Dzisiaj już nie mamy. Wtedy jeszcze ta idea Żeromskiego, szklane domy!”
Marek Kwiatkowski
„Wnętrze. Wszystko malutkie, a dla mnie to było wszystkie wielkie. Oprócz tego był barak. Tam odbywały się różne przedstawienia. Jako aktor występował też nasz nauczyciel Eugeniusz Pyszyński. Wspaniała postać. On mnie uczył też zasad. Ja kiedyś szedłem z nim i kilkoma łobuziakami. Jeden łobuziak za mną, to koledzy moi, dawał mnie prztyczka w ucho czy coś. I ja mówię: Panie Profesorze on mnie bije. A on mnie całe morały. Ciągnie mnie na stronę. Jako to ja, zuch, skarżę? Jak nie mam wstydu! I potem już nie skarżyłem na nikogo całe życie!”
Marek Kwiatkowski
„Pamiętam dobrze jak poszedłem kiedyś do dworku i widziałem tam żołnierzy rosyjskich. Widziałem tablicę jak wisiała ze skutą inskrypcją informującą, że to dom ofiarowany przez naród, przez społeczeństwo. Zdaję się, że ta cała tablica znalazła się w podziemiach naszej szkoły. I tak przetrwała. A potem jak Rosjanie się wyprowadzili, to tam przedszkole było przez dłuższy czas”.
Bogdan Piątkowski
„Moi synowie chodzili do tego przedszkola. […] Wydaje mi się, że budynek wyglądał tak samo. W pomieszczeniu, gdzie była kuchnia i gdzie gotowano dla dzieci posiłki była niewielkich rozmiarów kuchenka kaflowa, a przecież mogła być normalna gazowa czy elektryczna. Tej kuchenki nie można było ruszyć. Konserwator się na to nie zgadzał, czyli jakiś respekt był”.
Anna Cwalinowa
„Mogli ludzie o tym nie mówić. W PRLu ludzie najczęściej się bali. Wiadomo jakie było nastawienie wtedy władzy na wszystko, co było przedwojenne. Ale ludzie pamiętali. To, że żyli ludzie, którzy pracowali u Piłsudskiego, drzewka sadzili czy przywozili warzywa, gotowali, czy sprzątali. […] Zresztą zawsze się mówiło o dworku Piłsudskiego. Gdzie było przedszkole? W dworku Piłsudskiego. Jak można było inaczej powiedzieć?”
Barbara Jaździk
„Ja byłam przerażona jak weszłam. To była willa dla rodziny a nie dla dzieci, które muszą się bawić. Małe pokoiki, bardzo strome schody. Do dziś pamiętam te schody. Nie wiem czemu tam powstało przedszkole. Wiem, że były takie czasy jakie były. Wcisnęli tam przedszkole, które w ogóle nie powinno tam być. Pomyślałam, że to miejsce zostanie zdewastowane. Przedszkole to są dzieci, to jest personel. Muszą coś tam robić i pewne rzeczy się niszczą. A może to zostało uratowane? Nie wiem, czy jakby nie byłoby tego przedszkola to, czy nie byłoby jednej ruiny. Bo jednak przedszkole to dach, który nie cieknie, czy schody, które się nie rozwalają. Nie wiadomo co było lepsze”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Dyrektor szkoły pamiętam przyszedł do nas, do mieszkania w odwiedziny. Nazywał się Dusza. Pani Kwasiborska była z nim. Nazywali ją kwaśny ogórek. Jedna nauczycielka się mnie uczepiła. Nie umiałem tam czegoś odczytać. Nie wiedziałem, co to będzie. „Masz zostać po lekcji i będziesz w kozie.” Ta koza to było gdzieś na dole. Siedziało się samemu. Nie wytrzymałem i uciekłem. Pobiegłem przez ul. Paderewskiego. Pamiętam twarze moich później przyjaciół. Jak ja śmiałem opuścić kozę. Drżałem strasznie. Żeby nie iść jutro do szkoły, to udawałem, że jestem chory. Rodzice wezwali dyrektora. Od razu poszedłem do drugiej klasy, a nie pierwszej”.
Marek Kwiatkowski
„W lutym 1945 roku poszłam do szkoły. Budynek szkoły powszechnej im. Marszałka był wtedy jeszcze zajęty przez Rosjan. Do pierwszej klasy chodziłam do Willi Szewczenki, przy ul. Reymonta gdzieś w okolicy ul. Akacjowej. To były dwa pokoje. Właściwie to tam nic nie było. Uczniowie przynosili z domu krzesła, żeby było tam na czym siedzieć”.
Anna Cwalinowa
„Bardzo istotnym wydarzeniem był dzień majowy 1945 r. kiedy dzieciaki i trochę mieszkańców zebrało się na polance przy Willi Jutrzenka. To jest obecnie budynek poczty w Sulejówku. Tam były jakieś mowy, jakieś śpiewy i wieść, że wojna się zakończyła. Właśnie do Willi Jutrzenka chodziłam do drugiej klasy”.
Anna Cwalinowa
„Dopiero od roku szkolnego 1946/1947 zajęcia odbywały się w budynku starej szkoły czyli w budynku przedwojennym, niedokończonym. Nazwa utrzymywała się, bo na pieczątkach i świadectwach z klasy trzeciej i czwartej był napis Szkoła Powszechna im. Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego”.
Anna Cwalinowa
„W 1941 r. jak Niemcy się szykowali na Związek Radzieckich to wysiedlili wszystkich nas z tej szkoły. Pobudowali baraki. Jeden na boisku, a drugi przed kościołem. Konie tam trzymali. A nasza szkoła została umieszczona na ulicy Mińskiej w domu prywatnym, u Państwa Czarnockich. Tam zajęcia szkolne były wielozmianowe. Potem jak Niemcy poszli w głąb Rosji, to opuścili już szkołę i myśmy wrócili. Ja szkołę podstawową ukończyłem w czerwcu 1943 roku”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Chodząc do szkoły jednocześnie pomagałem rodzicom, bo ojciec dopiero w późniejszych latach wrócił do pracy do Philipsa. Matka zajmowała się handlem. Mieliśmy taki przenośny stragan przy samych torach kolejowych. Codziennie rano wózeczkiem albo też nosiło się na plecach kaszę, mąkę, takie artykuły spożywcze. Tam były trzy stragany bodajże: nasz, Szturębskich, Morawskich. Tak mniej więcej do roku 1943. Później matka zaczęła chorować”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Ponieważ urodzony byłem w grudniu to w 1935 r. kierownik szkoły powiedział, żebym ja jeszcze rok sobie odpoczął i chodziłem do przedszkola. Przedszkole w Miłośnie było przy obecnej ul. Świętochowskiego”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Moja matka chodziła na kurs sanitarny organizowany przez lekarza Zygmunta Lipkę i przez pielęgniarkę. Tam Pani Kuśnierska była i prowadziła zajęcia. Planowano coś w rodzaju takiego przygotowania, ale nie spodziewano się, że tak szybko ta wojna wybuchnie”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Po tej strzelaninie było dużo rannych. Oni byli znoszeni do szkoły podstawowej. Tam był prowizoryczny szpital. Potem szkołę oczywiście zajęli Niemcy. Rok szkolny się rozpoczął ze znacznym opóźnieniem. Wtedy już byłem w czwartej klasie. Gdzieś tak mniej więcej w kwietniu, może w maju nakazano przynieść książki do geografii, historii i położyć na pulpitach. Te książki zlikwidowali. Nie było historii. Nie było geografii”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Podstawówkę kończyłem przy lampkach naftowych. Miałem kolegę, on tam dalej mieszkał. Chodził na jakieś kursy elektryczne i umiał światło zakładać. Przyszedł do nas i założył nam światło, bo już słup na ulicy był. Przyjechali z elektrowni i tylko nam podłączyli, bo on już wszystko zrobił. A wcześniej to było wszystko przy lampach naftowych w drewniakach”.
Piotr Rzepiński
„Tu [w Miłośnie] skończyłem podstawową szkołę. Dojeżdżałem na Hożą do Technikum Lotniczego. Jak skończyłem to akurat wiek poborowy przyszedł i mnie zgarnęli do wojska. Do Zamościa a potem do Radomia i tam już byłem do końca służby. Byłem starszym mechanikiem samolotu odrzutowego. Na stałe wróciliśmy w 1989 roku”.
Piotr Rzepiński
„Stalin zmarł jak ja byłem w technikum Lotniczym na Hożej. Rano na korytarzu był apel i tam smutnym głosem dyrektor mówił o śmierci Stalina: „Wielki człowiek zmarł. Syn narodów i świata.” Ja byłem w trzeciej czy drugiej klasie technikum wtedy”.
Piotr Rzepiński
„Nowy nauczyciel to był mój późniejszy wychowawca, Marian Zarzycki. Przedmioty: religia była, język polski, ale to bez literatury. Matematyka. Przyroda, to już w późniejszych klasach. Roboty ręczne. Początkowo to był język niemiecki, bo ja byłem w czwartej klasie, ale już w następnej klasie zlikwidowali”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Od 1946 r. mama [Stanisława Drążek z d. Przyuska] pracowała tu w szkołach podstawowych do 1976 r., kiedy poszła na emeryturę. Była zaangażowana. Prowadziła bibliotekę. Zresztą mama była taką nauczycielką, żeśmy miały stół przedzielony na dwie części. W części myśmy odrabiały, w części dzieci, które nie miały warunków odrabiać w domu”.
Barbara Szewczyk
„Jako sześciolatka poszłam do szkoły, bo mama mnie do szkoły zabierała i się uczyłam z dziećmi. Jak poszłam w wieku siedmiu lat to mamy kolega powiedział, żeby dać mnie od razu do drugiej klasy, bo się nudzę i bawię się pod ławką. I rzeczywiście skończyłam wcześniej. W 1957 r. już zrobiłam maturę w Sulejówku”.
Barbara Szewczyk
„Jeszcze jak ja chodziłam do szkoły, to targ był po drodze do szkoły. Nie raz przez targ przechodziliśmy. Inaczej to się odbywało. Na takich ławkach. Przyjeżdżali furami”.
Barbara Szewczyk
„Przedszkole tu było na ulicy Bema, gdzie teraz jest ogród – kwiaciarnie. Tam było przedszkole przed wojną. Chodziłam tam z bratem. Nie było dużo mieszkańców. Były lasy, mało domów. Do szkoły jak się chodziło, to dzieci zza torów przychodziły”.
Wanda Łabędź
„Kiedyś przyszłam z płaczem ze szkoły. Jak pani się pytała, gdzie dzieci mieszkają, powiedziałam, że mieszkam w Osadzie Leśnej Krowy. A dzieci się zaczęły śmiać. Dlaczego się to tak nazywa osiedle Osada Leśna Krowa. Jak wojna wybuchła to zdałam do czwartej klasy”.
Wanda Łabędź
„Ciocia Genia uczyła w szkole z panią Śliwińską. Słabo mówiłam po polsku, więc ciocia mnie przez całe wakacje szkoliła. Jak w Sulejówku powstała filia Władysława IV w dawnym majątku Albrechta, chodziłam do tej szkoły”.
Jadwiga Pieńkowska
„Mnie umieścili w Halinowie u nauczycielstwa. Stamtąd jeździłam do Warszawy do liceum pedagogicznego. Korzystałam ze stypendium, a kto korzystał dostawał nakaz uczenia czteroklasówki. Bardzo się wystraszyłam. Bałam się, że sobie nie poradzę”.
Jadwiga Pieńkowska
„Z całą pewnością w Sulejówku były komplety, bo najstarsza z wnuczek profesora Ligonia, córka Wołkowej miała już sześć lat i nadawała się do średniej szkoły”.
Maria Tyszel
„Czarniecki to był właściciel dużego domu piętrowego. On wyraził zgodę na to, żeby szkoła tam została przeniesiona. Myśmy mieli po dwie klasy w jednym takim dużym pokoju. To był budynek mieszkalny – nieprzystosowany na szkołę”.
Irena Galińska
„Wspaniała szkoła, która wpoiła nie tylko zasady patriotyzmu za okupacji, ale człowiek płakał za nauczycielem. Tak go szanował. W chwili kiedy był ścigany przez sytuację, bo należeli przeważnie do AK, to dla nas tak jakoś było powiedziane, że nauczyciel musi wyjechać. I były zastępstwa za nauczycieli. Jeden drugiego zastępował na lekcjach. To były bardzo trudne chwile”.
Irena Galińska
„Uczono nas potajemnie historii, ale bardzo krótko. Podręczniki mieliśmy wkładać do kosza w razie jakiejś sytuacji. Nie bardzo rozumiałam tę sytuację, bo sześć lat skończyłam 10 września i poszłam do szkoły. Także wszyscy tutaj skończyliśmy podstawówkę. Cała czwórka”.
Irena Galińska
„Usłyszeliśmy o tym przez radio. Trudno w to uwierzyć, ale myśmy płakały. Naprawdę. W szkole od razu uczono nas tych pogrzebowych pieśni, które później śpiewałyśmy u bram Piłsudskiego: „To nieprawda, że Ciebie już nie ma. To nieprawda, że leżysz już w grobie. Chociaż płacze dziś cała polska ziemia, cała polska ziemia w żałobie” Na pogrzeb nie pojechałyśmy, bo byłyśmy małe, ale ojciec pojechał. Miał bilety z ministerstwa i wziął siostrę. W Sulejówku śpiewaliśmy piosenki i był ogólny płacz. To nie było udawane”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Szkołę powinnam zacząć w 1939 r. pierwszego września. Byłam już zapisana do szkoły podstawowej, której kierownikiem był profesor Kulka, ale niestety wybuchła wojna. W związku z tym szkoła się nie rozpoczęła. Zaczęła się dopiero w 1940 r. To był luty albo marzec. Nie pamiętam dokładnie teraz w tej chwili. Ponieważ byłam zaprzyjaźniona z dwójką kolegów o rok ode mnie starszych to powiedziałam, że powinnam chodzić razem z nimi do jednej klasy. Jak oni odrabiali lekcje to ja również z nimi odrabiałam. W związku z tym pan kierownik zgodził się na to i swoją edukację zaczęłam od klasy drugiej w szkole podstawowej w Sulejówku”.
Barbara Borodzik
„Ta szkoła była w jakimś prywatnym domu. Pierwsza, druga i trzecia klasa, bo szkoły jeszcze nie bardzo można było otworzyć. Nauczyciele szybko się zorganizowali w Sulejówku. Pozbierali dzieciaki i zaczęli od razu uczyć. Szczególnie te małe dzieci. Pani Mikołajczyk tam była. […] Niemieckiego mnie nie uczyli. Uczyli mnie czytać i pisać po polsku”.
Barbara Borodzik
„Nasza sąsiadka była nauczycielką gdzieś tam w Częstochowie i syna miała trochę starszego ode mnie. Uczyła jego i przy okazji mnie. Mając sześć lat do szkoły poszłam. I chodziłam do czterech oddziałów, bo tak to się nazywało. Szkołę powszechną skończyłam właśnie z córką żandarma Józefa Piłsudskiego”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Wszystkie lekcje odrabiałem przy kopijce. To był słoik wielkości tej szklanki przewiercony i tam był ze sznurowadła spleciony knotek i jak się nalało nafty, to ta kopijka świeciła. I na stołeczku małym, przy tej kopijce mogłem odrabiać lekcje”.
Jerzy Madej
„W latach 1943 – 1950 chodziłem do podstawówki. Tam były lekcje religii i ksiądz czytał fragment ew. wg. Mat., który brzmiał mniej więcej w ten sposób: „Jeślibyście mieli wiarę wielkości ziarnka gorczycy i powiedzieli tej górze, żeby przeniosła się w morze, to stanie się wam według wiary”. I ja wtedy jako mały chłopaczek zacząłem kombinować, co za głupoty ksiądz opowiada, co to znaczy, że góra rzuci się w morze. Miałem na myśli tę górkę, z której zjeżdżałem na sankach. Jakże ta góra piasku może się rzucić w morze. Nie minęło dosłownie trzydzieści lat i w tym miejscu, w którym była ta góra piasku, powstała sadzawka, w której rosły tataraki i skrzeczały żaby”.
Jerzy Madej
„[Bogdan Kreczmer] był bardzo oczytany. Kiedy udostępnił mi swoją bibliotekę po raz pierwszy miałem okazję czytać po polsku te rzeczy, którymi się naprawdę fascynowałem. Wchodziłem wtedy w tę filozofię i to wywarło na mnie duży wpływ”.
Bogusław Masłowski
„Kluczowym momentem w tej znajomości z Bogdanem Kreczmerem było to, że pokazał mi swoją, bardzo bogatą bibliotekę polsko – indyjską. To były unikatowe książki, które przetłumaczyła w Indiach Wanda Dynowska. One były dla mnie fascynujące”.
Bogusław Masłowski
„Jak Niemcy zajęli szkołę w 1939 roku, to bardzo szybko zacząłem prywatnie chodzić do pani Kwasiborskiej. To była bardzo znana postać w Sulejówku. Polonistka. Ja do niej razem z dwoma kolegami z klasy na takie komplety chodziłem. Przez kilka dobrych miesięcy”.
Andrzej Borodzik
„Program był inny w czasie wojny niż przed wojną. Niemcy w Generalnej Guberni stosowali zasadę, ze uczy się do 14 r. życia. A dalej już nieobowiązkowo uczono, bo jak ktoś miał 14 lat, to miał iść do pracy. Dla starszych był typ rzemieślniczy i okrojony program. W 1941 r. miałem naukę języka niemieckiego. Pisanie było gotykiem, co już utrudniało sprawę. Nie było historii. Język polski był. Ale też pamiętam taki moment, kiedy nauczyciel kazał nam z podręczników wyrwać i wyrzucić wiersz. To był chyba wiersz Konopnickiej „ To za tego króla Jana przyszli posły i rozjemcę. Przybądź królu, ratuj Niemce.” Z powodu tego „ratuj Niemce” trzeba było wyrwać wiersz i wyrzucić”.
Andrzej Borodzik
„Tutaj w Sulejówku było już prawie normalnie. Chodziliśmy już do gimnazjum, z tym że lekcje odbywały się w domu Jurkowskich i musieliśmy przynosić własne krzesła. Siedziało się na podłodze, a pisało na krześle. Była też już drużyna harcerska. Zbiórkę mieliśmy w Wesołej koło kościoła w lesie. Jak zbiórka się skończyła, wracałem do domu. Kiedy byłem już na wysokości Woli Grzybowskiej w lesie, rozpoczęła się kanonada. Kto miał coś do strzelania, to z tego strzelał. Ja się nie zorientowałem. Jak jakiś Rosjanin przechodził to się spytałem „A to koniec wojny?”. I jakaś taka myśl do mnie przyszła: to znaczy już nie będą do mnie strzelać. Dzień był słoneczny, z takimi białymi chmurami, cumulusami”.
Andrzej Borodzik
„Uczyłam klasy: pierwszą, drugą i trzecią. Praca nie zajmowała w całości mojego życia, ponieważ moją pasją było harcerstwo. W szkole działało bardzo prężnie harcerstwo i różni nauczyciele. Wspomniany pan Siporski – polonista, pani Hanna Witanowska, która do tej pory pracuje jako matematyczka. To było takie oparcie”.
Zofia Ratyńska
„Obowiązkowe mundurki zaczęły obowiązywać po wojnie w 1946 r. bez rozróżnienia czy dla chłopców, czy dla dziewcząt. Ubranko, które mieliśmy, było osłaniane fartuszkiem i klasy były jednakowo ubrane w czarne lub granatowe, błyszczące, satynowe fartuszki. Dziewczynki miały biały kołnierzyk przyszywany lub fastrygowany. Obowiązywało to dość długo”.
Janusz Dowjat
„Kiedy skończyłem siódmą klasę, poszedłem do gimnazjum i znalazłem się w ósmej klasie wyrównawczej, bo w roku szkolnym 1947/1948 była wprowadzana reforma prowadząca do jedenastolatki. To już było okropne, ponieważ większość lekcji i zajęć programowych sprowadzała się do propagandy komunistycznej. Wówczas była sprawa zdrady Tito i zmiany nastawienia do komunistów na Bałkanach. Rysowano sceny takie, jak: psia buda, łańcuch i Tito na kolanach zbliżający się do kości a na kości było napisane USA. To był przykład nachalnej propagandy. Dosłownie wszystkie przedmioty łącznie z matematyczno-fizycznymi były tym przesiąknięte”.
Janusz Dowjat
„Filie gimnazjum i liceum Władysława IV z ul. Jagiellońskiej na Pradze mieściły się w Sulejówku. Powstało staraniem ocalałych z czasów okupacji nauczycieli, którzy albo byli związani z Sulejówkiem, albo nie mogli na tym gruzowisku Warszawy podjąć pracy. W Woli Grzybowskiej mieszkała m.in. pani profesor matematyczka Lewandowska, która miała dwóch synów dorastających do wieku gimnazjalnego. Ona założyła klasę gimnazjalną w Sulejówku, a ze światłych i ofiarnych mieszkańców zawiązał się komitet. Do tego Samorządowego Gimnazjum w Sulejówku, które mieściło się w Willi Zochna, zostałem zapisany we wrześniu 1947 r”.
Janusz Dowjat
„Pamiętam śmierć Stalina. Mój kolega, który mi się zwierzał, bo on dojeżdżał z Rembertowa, a ja z Miłosnej, zaczął sobie gwizdać i się uśmiechać. Pani kazała mu z nią pójść. „Dzisiaj śmiejecie. Wiecie, że jest śmierć Stalina, a wyście się śmiali”. Ten chłopiec posiedział trochę. Nie wiem, czy dostał lanie i wyszedł”.
Andrzej Dziurzyński
„W szóstej klasie robiliśmy radia na słuchawki, bo wtedy 80 % w kraju jeśli nie więcej posługiwało się odbiorem radia na słuchawki. Kryształek to był w niewielkiej obudowie. Tam był zamieszczony kryształek z uchwytem prowadzącym. Tym się regulowało i wyłapywało się fale to znaczy nastawiało potencje tego odbioru, powiedzmy głośniej, ciszej. To było kupione. Skrzynkę robiliśmy sobie sami. Kondensatory nawijaliśmy pod kierunkiem oficera rezerwy pana Megiera, nauczycielem tego przedmiotu, kochanego przez nas nauczyciela. Tak żeśmy konstruowali aparat radiowy. Nie mieliśmy radia. Nie stać nas było. Radio ze szkoły zostało zainstalowane w moim domu”.
Barbara Szewczyk
„Moja edukacja się zaczęła w Baraku w klasie I a w roku szkolnym 1958/59 a moją wychowawczynią była pani Irmina Sudnik – po zamążpójściu Matyjaskowa.
Najfajniejsze były przerwy, które ogłaszała i kończyła woźna pani Szyszkowa – wielkim ręcznym dzwonkiem. Wrzeszczała na nas okrutnie: „Ja ci pokażę jak mój syn wróci z więzienia to ci da”!”
Andrzej Bieniewski
„Pierwsze kroki kierowano do willi Piłsudskiego, żeby obejrzeć to, gdzie jest dzisiejsze muzeum. Bardzo się dziwili, kiedy zobaczyli, że to po prostu ładny schludny domeczek, w którym jest przedszkole”.
Teresa Rejman
„Na początku swojej kariery zawodowej, jako młoda nauczycielka potrzebująca środków do utrzymania pracowałam w czasie wakacji właśnie w dworku. Pracowałam z dziećmi w wieku szkolnym. To była prawdopodobnie jakaś pół kolonia, czyli dzieci przychodziły powiedzmy od godziny rannej – jakiejś ósmej do szesnastej, a ja byłam opiekunką. Były tam organizowane też posiłki, więc pamiętam dokładnie kuchnię. Tę kuchnię, która teraz jest zupełnie inaczej wyposażona”.
Zofia Ratyńska
„Pamiętam, że podejmowane były próby wykwaterowania przedszkola i stworzenia tam muzeum już w latach 80. Wtedy Towarzystwo Przyjaciół Sulejówka zabiegało bardzo aktywnie, aby wybudować przedszkole i ten obiekt przeznaczyć na muzeum. Nawet muszę panu powiedzieć, że zawiązaliśmy Komitet Budowy Przedszkola. Byłam w tym komitecie skarbnikiem i sekretarzem przez jakiś czas. Zebraliśmy nawet sporo pieniędzy. To było na owe czasy kilka milionów złotych. Jak się zaczęła ta inflacja, to te miliony straciły w ogóle swoją wartość. Zrobiliśmy wtedy plany tego przedszkola i nawet wylaliśmy fundamenty tego przedszkola. Część materiałów zostało kupionych i wtedy nastąpiła transformacja ustrojowa. Okazało się, ze przedszkole nie jest tak bardzo potrzebne jak szkoła”.
Elżbieta Krzak
„Kiedy zostałam przewodniczącą rady, wytyczyłam pewne cele m.in. wyprowadzenia z dworku przedszkola. Ta sytuacja zaowocowała tym, że jako jedną z pierwszych uchwał podjęliśmy właśnie uchwałę intencyjną o przekazaniu dworku Fundacji Rodziny J. Piłsudskiego. Od tego momentu sprawy nabrały, że tak powiem, rumieńców. Zaczęły się intensywniej toczyć. Intensywniej na tyle, że sfinalizowaliśmy je w III kadencji. Pamiętam, byłam na spotkaniu u Państwa Onyszkiewiczów na Narbutta. Był też pan Komorowski. Dyskutowaliśmy, jak tę sprawę poprowadzić. Udało się zebrać sporo pieniędzy. Wyremontowaliśmy budynek po szkole nr 1 i dobudowaliśmy do niego parterowy budynek. Przeprowadziliśmy tam przedszkole”.
Elżbieta Krzak
„W 1960 r zaczęłam pracę w liceum. Także byłam i uczennicą, i nauczycielką i dyrektorką. W takich wspomnieniach, książce o naszym liceum, zatytułowałam to „Trzy w jednym”, bo w istocie byłam tu w takiej potrójnej roli”.
Anna Cwalinowa