Czerwiec 2021
Wczesne lata siedemdziesiąte XX wieku. W poczekalni na parterze małej starej willi po rodzinie Kamińskich przy ulicy Paderewskiego 94 jest pełno chorych dzieci – panie rejestratorki przygotowują karty, dzieci z mamami czekają na wizytę u pani doktor Krzykowskiej. Za chwilę zobaczymy, kto dostanie witaminę C i aspirynę, a kto serię zastrzyków z penicyliny. Małe fiolki z białym proszkiem w środku wzbudzają strach. Panie pielęgniarki będą musiały przyjeżdżać na służbowych rowerach codziennie do domu pacjenta, aby zaaplikować lek domięśniowo. Strzykawki były szklane a igły wielorazowe, po użyciu sterylizowane w specjalnym piecu.
W przychodni zazwyczaj jest zimno. Stare kaflowe piece nie są w stanie ogrzać pomieszczeń. Do plątaniny kabli i ledwo trzymających się ścian gniazdek podłączane są piecyki elektryczne, żeby choć trochę podnieść komfort chorych pacjentów i pracujących lekarzy. Drewniane podłogi pokryte dziurawym linoleum skrzypią. Lekarki łamią obcasy, bo co jakiś czas zmurszałe drewno zapada się. Schody prowadzące na górę skrzypią. Dziś są wyremontowane, ale pachną jak dawniej – minionym czasem.
Na górę wchodzą ciężarne, które mają umówioną wizytę w gabinecie ginekologicznym u pani doktor Siemaszko. W małym gabinecie zabiegowym słychać co jakiś czas płacz dziecka albo głos schorowanej osoby. U pani doktor Ławreńczyk – okulistki – jest cicho. Pracuje w skupieniu. Ma całkiem nowoczesną jak na owe czasy aparaturę. Dwa razy w tygodniu pacjentów przyjmują panie – Anna Padzik i dr Jankowska, psycholog i psychiatra.
Przychodnia jest mała i niedoposażona. Gabinety zaś ciasne. Jej surowy wystrój ratuje p. Szymanowska. Codziennie dba o każdy skrawek powierzchni, a do czyszczenia przestrzeni na styku ściany i podłogi używa… szczoteczki do zębów. Raz do roku odbywa się malowanie ścian, d dołu obowiązkowo farbą olejną. Jest siermiężnie, ale czysto.
Maleńki pokoik na poddaszu zachował się w pamięci wieloletniej kierowniczki dr. Marii Bramy-Rosik jako azyl dla personelu. To nie było jedynie pomieszczenie socjalne. Tam spotykano się z okazji imienin, czy świątecznych śledzików. Każdy przynosił z domu co mógł, świętowano w rodzinnej atmosferze. Lekarze i personel żyli w przyjaźni. Byli dla siebie wsparciem i zwyczajnie się lubili. Nie było rywalizacji czy obgadywania. To tam konsultowało się trudne przypadki, opowiadało o swoich radościach i smutkach.
Pani Żenia Dworak – wieloletnia położna i pielęgniarka środowiskowa – przynosiła z domu kwiatki i sadziła w ogródku nieopodal wiaty na rowery i wózki. Nie starczało jej ani siły, ani czasu na dbanie o cały teren przychodni. Rosły tam głównie chaszcze, ale też akacje.
Willa jest dla mieszkańców Sulejówka jedynym ośrodkiem zdrowia. Po wizycie u lekarza zostawało już tylko zrealizować receptę w jedynej aptece w miasteczku -po drugiej stronie torów, na ulicy Piastowskiej.
Ale to już będzie inna opowieść, którą kiedyś zamieścimy na portalu.