wojna
„
Gdy wojna wybuchła, 1 września [1939 r.], dziadek razem z czołgami był na lorze kolejowej na Warszawa Wschodnia, więc miał tylko rzut kamieniem do Sulejówka. No ale nie udało się, żeby on się tam dostał. Potem mieli szlak bojowy. W Garwolinie czołgi z lor zjechały i przedostały się w kierunku Annopola. Tam stoczyły pierwszą swoja bitwę, bo dziadek był w Warszawskiej Brygadzie Pancerno-Motorowej. Potem wzdłuż lasów janowskich przejechał do Tomaszowa Lubelskiego i tam dostał się do niewoli. [Był] 20 września [1939 r.].
”
Arkadiusz Wiśniewski
„
Babcia mieszkała w Sulejówku. (…) Jej ojciec, postanowił, że bezpieczniej im będzie mieszkać w Siedlcach, gdzie pracowała jej starsza siostra i miała tam mieszkanko. (…) Wynieśli się do Siedlec 12 września [1939 r.]. [Kiedy] dwudziestego któregoś września babcia wróciła, sklep był okradziony. Ktoś wpadł po prostu, wyłamał drzwi i rozkradł wszystko. (…)
”
Arkadiusz Wiśniewski
„
Moja prababcia podczas II wojny światowej zajmowała się handlem mięsem, czyli te słynne rąbanki przewoziła z Karczewa. Bardzo często jeździła do Guberni. W kamienicy, w której mieszkali, jeden z mieszkańców w piwnicy przetrzymywał rodzinę żydowską. W trakcie 1942 albo 43 r. Niemcy dowiedzieli się o ukrywaniu tej rodziny. Wszystkich mieszkańców wyprowadzili, którzy byli wtedy w tej kamienicy razem z tą rodziną żydowską i chcieli rozstrzelać [ich] z tyłu, przy płocie. Uratowała się tylko i wyłącznie moja babcia dlatego, że komendant granatowej policji odciągnął ją na bok i powiedział, że ona w ogóle nie jest tu związana, ona tutaj nawet nie mieszka, więc żeby nawet nie myśleli o jej rozstrzelaniu. Po II wojnie światowej okazało się, że ten komendant granatowej policji był zastępcą dowódcy AK na ten okręg, który marnie skończył, bo SB czy UB go wykończyło po II wojnie światowej.(…) Potem moja babcia wyjechała do Siedlec, [gdzie] mieszkała długi czas, a do szkoły chodziła w Warszawie. Codziennie jeździła pociągiem.
”
Arkadiusz Wiśniewski
„
W trakcie II wojny światowej okazało się, że Niemcy złapali mojego pradziadka na współpracy. Tylko nie wiadomo, czy z ludźmi, którzy handlowali, czy z AK. Za karę został wysłany do pracy na terenie Pomorza zachodniego. Jeździł na trasie kolejowej pomiędzy Gdańskiej a Szczecinem, najczęściej w okolice Koszalina. Rodzina mojej babci wyprowadziła się właśnie w tamte okolice i mieszkali tam aż do 1947, prawie 1948 r.
”
Arkadiusz Wiśniewski
„Mój pradziadek był Polakiem a prababcia była Niemką. Prababcia uciekła z domu, żeby mogła się związać z pradziadkiem, [chociaż] miała już wybranego męża, Niemca z Bawarii który był jej dalekim kuzynem. (…) Gdy mój dziadek w 1939 roku dostał się do niewoli, to ten kuzyn przyjechał do oflagu i zaproponował mojego dziadkowi podpisanie volkslisty. (…) Powiedział mu, że w polskim wojsku był zaledwie niskim oficerem a w [niemieckim będzie] majorem. Dziadek powiedział, że nie rozumie po niemiecku, [chociaż jego] matka pisała mu listy po niemiecku, [a] prababcia po polsku praktycznie nie mówiła. (…) Trzykrotnie uciekał z obozu. Za trzecim razem [został] złapany przez Wermacht, [a] nie przez żandarmerię. [Wtedy] okazało się, że [to] jego wuj-kuzyn go szukał, bo cały czas go pilnował w obozie. (…) Ukrył go w swoim folwarku w Bawarii. [Jednak] kiedy dziadek usłyszał w radiu, że Amerykanie wylądowali na Sycylii, [znów] uciekł przez Bawarię, Austrię, Włochy, aż dostał się do Amerykanów. Dzięki temu, że Amerykanie go jakoś ogarnęli, przedostał się potem do Egiptu i Ziemi Świętej. [Gdy] wrócił z powrotem do Polski (…) sześć miesięcy był przetrzymywany pod Bydgoszczą w obozie internowania i był przesłuchiwany przez UB i NKWD”.
Arkadiusz Wiśniewski
„
Pytali się go, czy wrócił tu, żeby być jakby reakcją, bo mieli informacje, że był przed wojną w Modlinie. Pytali się, czy przypadkiem nie miał kontaktu z dwójką, czyli z wywiadem polskim, czy kontrwywiadem, czy popierał Piłsudskiego. Nie mieli większości informacji. [Jednak] dziadka uratowało to, że miał ze sobą dokumentację, że kończył szkołę samochodową (…) To potwierdzało, że on jest robotnikiem, że potrafi pracować, naprawiać wszystkie samochody. Wypuszczono go [po] ponad pół roku.
”
Arkadiusz Wiśniewski
„
Po II wojnie światowej dziadek szukał babci przez Czerwony Krzyż, bo podczas wojny pisali do siebie listy, dopóki dziadek nie uciekł z obozu. W jednym z ostatnich listów wysłał babci pierścionek zaręczynowy zrobiony z końskiego włosia. Pierścionek ma do dziś. W 1948 wziął ślub z babcią w Bydgoszczy. W 1949 urodziła się siostra mojego ojca. [Potem] sprowadzili się z powrotem do Sulejówka i zamieszkali na Żurawce. Najpierw w domku mojej prababci a potem wynajmowali pokój na piętrze na ulicy Kutrzeby.
”
Arkadiusz Wiśniewski
„
Kiedy w trakcie budowy osiedla na Idzikowskiego, moja babcia poznała ludzi z [partii], wstąpiła do PZPR, żeby było im łatwiej, [bo] przez cały okres PRL mojemu dziadkowi rzucano kłody pod nogi. Mimo tego, że miał ten swój warsztat to i tak ciężko miał żeby gdziekolwiek dostać się do pracy. (…) Gdy [babcia] wstąpiła do tego PZPR zaproponowano jej, aby ona zaczęła pracować w Smakoszu. Ona została najpierw bufetową, [a] potem chyba zastępcą kierownika restauracji tej całej knajpki.(…) Kiedyś ojciec mnie tam zabrał. [Gdy] piłem wodę jako mały dzieciak może 2, 3-4 letni, ugryzłem tam szklankę musztardówkę.
”
Arkadiusz Wiśniewski
„[Gdy wybuchła wojna] większość budynków tu w tej okolicy była spalona. Ocalał nasz [dom], budynek Wąsiewiczów, którzy mieszkają po drugiej stronie Południowej ulicy, pana Krawczyka, który mieszkał na rogu Południowej i Narutowicza, w drewnianym budynku. Prawdopodobnie wtedy – tak mi ciotki opowiadają – został zastrzelony mój pradziadek, dziadek mojej mamy”.
Ewa Nowak
„Moi dziadkowie uratowali swoje życie dzięki ławce żeliwnej. [Jak] Niemcy bombardowali, (…) [to] dziadkowie schowali się do piwnicy. [Wtedy] (…) przeleciał pocisk przez dom pana Krawczyka, przebił na wylot ten drewniany budynek (…) i rozbił się pod okienkiem naszej piwnicy, [bo] walnął w ławkę żeliwną. To ich uratowało. Ogłuchli na dwa dni, ale przeżyli. (…) [Potem dziadkowie uciekli], a jak wrócili to swój dom zastali splądrowany. (…) [Wtedy] kilka rzeczy takich cennych zginęło. To była pierwsza ucieczka babci, [a potem] jeszcze raz uciekała. Później powiedziała, że już więcej nie będę uciekać. Niech mnie zabiją, mówiła, nie zostawię swojego domu”.
Ewa Nowak
„[Babcia Sabina] opowiadała, że mężczyzn wyciągano, [więc oni się] chowali, jak poszła taka fama. Jacyś dobrzy ludzie informowali, że Niemcy będą łapać. (…) Jakiś pan Grzybowski przybiegł do babci i mówił: „Chowajcie się! Chłopy się chowajcie, bo Niemcy będą Was zabijać!”. Wtedy dziadek z babcią uciekli do lasu. [Ale kiedy była] następna łapanka, (…) to część mężczyzn, [w tym] babci znajomy Staszewski, schowało się gdzieś u kogoś do piwnicy. (…) Niestety Niemcy, [jak] weszli do tego domu, kazali otworzyć piwnicę [i] ich znaleźli, [ apotem] wszystkich zastrzelili”.
Ewa Nowak
„[Babcia] Sprzedawała na tym naszym bazarku głównie niedozwolony przez Niemców towar. (…) M.in. handlowała bimbrem. [Raz] też miała taką nieprzyjemną przygodę. (…) Na wózku był , dozwolony i niedozwolony towar przeznaczony do sprzedaż. Dozwolony to [był] chleb, a niedozwolony to bimber, [na którym] się najwięcej zarabiało. [Wtedy] na górce, tzw. kapitańskiej stał Niemiec. [Jak] zobaczył babcię, że jedzie, wyjechała z podwórka i krzyknął na nią: „Komm” – „Chodź do mnie” i machnął, żeby podeszła. To była zima. Babcia przerażona [pomyślała, że] Teraz to [ją] zastrzelą. [Jednak ponieważ] pomagał jej mój stryjek, Henryk Kubiszewski, to [powiedziała] do niego: „Ja będę ciągnąć ten wózek, a ty idź tam z tyłu. Będziemy udawać, że mi pomagasz po tym śniegu pchać ten wózek, [a] po cichu spod plandeki [będziesz] ten bimber wrzucał do śniegi i zasypywał. Może nam się uda”. I im udało im się”.
Ewa Nowak
„A [jak] Rosjanie przyszli, to słupy zniszczyli i na podpałkę wzięli, bo musieli na czymś gotować. Wtedy, nie było prądu. [Poza tym] poszła fama, że Rosjanie [będą] zabierać polskich mężczyzn do wojska, [więc] babcia z dziadkiem znów uciekli [do] (…) jakiejś wioski. [To były] trzy chałupy na krzyż, jakiś domek, stodoła, obora z sianem, ze słomą. Tam ci gospodarze miejscowi to się dobrze schowali, ale dziadek nie uczynił tego. Złapał widły i zaczął to siano przerzucać. Mówił, [że] jak przyjdą Rosjanie, to powie, że jest tu gospodarzem, jedyny na gospodarstwie, to może [go] nie wezmą do wojska. I, niestety go wzięli. Babcia [opowiadała], że (…) na [jej] oczach wsadzili pana gospodarza. Wzięli go za kuper, wsadzili na samochód mówiąc: „Do wojska, a nie tutaj siano przerzucać!””
Ewa Nowak
„[Jak] dziadka zabrali, [babcia] została sama z dziećmi. [Wtedy] wróciła przerażona do domu, co ma teraz zrobi. [Wtedy] prababcia Maria Sommer pomogła jej znaleźć osobę, która udostępniła babci na takim naszym miejscowym bazarku tzw. budę, czyli taki stragan. Mówiła: „Zacznij handlować. Przeżyjesz.” I tak było”.
Ewa Nowak
„Babcia dowiedziała się, że dziadka i innych polskich mężczyzn zawieziono do Emowa, (…) [gdzie] stacjonowali w lesie, [więc] któregoś dnia poszła tam na piechotę [go] szukać. [Jak] znalazła jakiegoś strażnika, (…) powiedziała [mu], że szuka Kubiszewskiego (…). [Wtedy] przyprowadzili dziadka do babci. Dziadek powiedział jej, że będą [im] przydział dawać więc ma do wyboru, albo zostać kierowcą, albo kucharzem. Babcia (…) doradziła dziadkowi, żeby się zgłosił na kucharza. (…) Dziadek, oczywiście, gotować nie potrafił, więc bał się tego kucharzenia. (…) Po jakimś czasie [przed domem babci] (…) jakiś samochód się zatrzymał.(…) Wyskoczył z [niego] dziadek, [który powiedział, że] teraz to [go] zastrzelą, (…) bo mają się spotkać dowódcy niemieccy z rosyjskimi w tym Emowie i Niemcy mają przywieźć gęsi, a Rosjanie bimber, a [on] nie mam smalcu [i] nie mam pojęcia jak się piecze gęsi. Babcia (…) powiedziała mu, jak ma te gęsi piec i po jakimś czasie dowiedziała się, że się udały [te] gęsi (…) i dziadek skórę ocalił”
Ewa Nowak
„1939 r. Pamiętam samoloty latające górą, potem wkroczenie ich. Pamiętam wejście jakichś dwóch. Oficer chyba niemiecki i jakiś drugi, po polsku mówił. Kto to był, to nie wiem. Weszli, chodzili po pokojach w tej willi głównej naszej. I potem zobaczyli, że w salonie, na ścianie wiszą dwa flowery [floberty]. Jeden zdjął od razu, miał jakieś naboje, próbował… nie! Drugi wziął.. nie pasuje nic. Rzucił to, poszli. Ale później ojciec mówi, nie będziemy się narażać. I trzeba było do gminy zdaje się zdać te dwa flowery [floberty]. [A] aparat radiowy, zresztą bardzo ładny, [który] ojciec [jako] pracujący w radio miał, [nie oddał]”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Jak weszli najpierw Niemcy a potem Rosjanie, to nas wyrzucili. W ciągu nocy kilka furmanek ojciec gdzieś tutaj najął, ładowano rzeczy, przewożono na drugą stronę torów. To była ulica Słoneczna (…) Tam stał taki podłużny budynek, jakby z trzech elementów, państwa Piątkowskich i tam dostaliśmy możliwość zamieszkania. (…) Obok była willa Państwa Godlewskich, murowana na czerwono z cegły”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Jak Rosjanie przyszli od wschodu, to jeszcze trwało Powstanie. Pamiętam jak dzisiaj, ponieważ ojciec znał rosyjski, więc bardzo łatwo nawiązywał kontakty. Taki szef sztabu, oddziału, który tutaj gdzieś w okolicy Sulejówka się zatrzymał, przyszedł do rodziców. Usiadł, jakaś kawka i rozmawiali. Ja jako chłopiec nastoletni nadstawiałem ucho. (…) Nie zapomnę jak ojciec powiedział do niego: „Proszę pana, przecież Warszawa walczy, Warszawa się krwawi. Dlaczego wy stoicie u brzegu Wisły? I nie idziecie, żeby pomóc powstańcom polskim?” Odpowiedź była jedna: niet prikaza Stalina! Nie ma rozkazu Stalina”.
Tadeusz L. Gawłowski