Przejdź do treści

życie codzienne

„Ojciec prowadził warsztat rowerowy [bardzo długo]. Jego klientami byli ludzie mieszkający od Rembertowa do Mińska, Mazowieckiego i z okolicznych miejscowości. Także był bardzo znaną osobą. (…) Nieraz przysłuchiwałem się, jak tam naprawiał jakiś rower, wspomnieniom o okupacji, o wojnie, o losach rodzin. Kto, gdzie, co, kiedy, jak. Całe takie źródło informacji stamtąd czerpałem”.

Krzysztof Kolanek

„[Wtedy] przede wszystkim ludzie się poruszali na rowerach. Ojciec naprawiał tych rowerów bardzo dużo, bo nie miał kto naprawiać, [chociaż] rower można było naprawić mając 2 czy 3 klucze. (…) Ojciec miał te kluczowe [i] pół Miłosnej od niego pożyczało, bo niektórzy chcieli sami naprawić. (…) Społeczeństwo było biedne więc każdy kombinował, tak jak Polacy to potrafią. Nie było aut”.

Krzysztof Kolanek

„Na rogu ulicy Świętochowskiego i ul. Staszica był drewniak. (…) Tam był domek państwa Baliszewskich, gdzie pani prowadziła lodziarnię, jedną ze sławniejszych jakości lodów. Słyszałem, że Zielona Budka to brała od tej pani receptury, bo takie dobre lody robiła. Właścicielka również sprzedawała, handlowała. Nie zapomnę faktu, że lody były nie na kulki, tylko łyżeczką wydawane w takie stożki. Złotówkę kosztował ten lód, ale jak dzieci tam nie miały tej złotówki, tylko 50-70 groszy, to ta pani też sprzedawała. To było podejście takie właśnie handlowe, ale nie stricte takie materialne”.

Krzysztof Kolanek

„To była również taka jadłodajnia dla tych, co przewozili węgiel z rampy kolejowej do składu węgla. Na ogół to były wozy konne. Ci wszyscy wozacy byli mieszkańcy Żurawki. (…) Pamiętam piękne konie pociągowe. Oni jeździli, rozładowali te wagony. Węgiel na całą okolicę był później rozprowadzany”.

Krzysztof Kolanek

„Idąc wcześniej, gdzie teraz jest bazar a ulicy Krasińskiego była piekarnia GS-owska, gdzie piekli pyszny chleb, według starych receptur. [A] na ulicy Głowackiego, gdzie teraz stoją bloki, był lasek sosnowy i górka. Tam był wielki staw. (…) Nazywaliśmy go żydowski. Nie wiem, dlaczego go tak nazwali. Tam żeśmy w zimę zjeżdżali z górek na sankach. Ale jak piekarnia piekła chleb, to cały rejon Sulejówka Miłosnej czuł zapach chleba. Zapach chleba. No taki pobudzający takie ślinotoki. Teraz przy piekarniach nic nie czuć i wiadomo, co się robi. (…) Głównym kierownikiem był pan Waldemar Ochnia. Będąc tam kiedyś z kolegami z klasy, chcieliśmy tego chleba spróbować, bo głodni byliśmy. Piekarze tam piekli, [a] mówimy: czy możemy coś pomóc? Spojrzeli i [odpowiedzieli]: „My nie możemy dzieci zatrudniać, ale jak chcecie, to będziecie chleb kładli na sztorc w takie sztalugi, na takie regały.” Dali nam rękawice, bo to gorący chleb, skórzane, duże i żebyśmy pomogli. [Potem] on nam jeden bochenek chleba dał i żeśmy sobie [go] porwali, bo nawet tam noża nie było”.

Krzysztof Kolanek

„[Wtedy] widzieliśmy jak ten chleb kierownik wyrabia. Robił ręcznie kajzerki. Patrzyłem, jak pięknie te zwoje wychodzą – dzisiaj to robi maszyna, [a] on to ręcznie robił. Ta kajzerka miała zupełnie inny smak, tak jak i ten chleb, tak jak i to wszystko. Miała swoją wagę. Nie była tak, jak dzisiaj. (…) Zjadło się kromkę chleba [i] człowiek był syty. Może to były takie czasy, że trochę biedniej było, ale mam ten smak do dzisiaj”.

Krzysztof Kolanek