Cytaty, fotografie oraz relacje są fragmentem materiałów dostępnych w Archiwum Społecznym Sulejówka. Więcej fotografii znajduje się z kolei w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. profesora Zbigniewa Wójcika w Sulejówku. Czekamy także na Twoją historię!
Willa Zosieńka
ul. 11 listopada 144
„Nazywam się Tadeusz Leopold Gawłowski, Leopold po ojcu. Ojciec był przez szereg lat obywatelem Sulejówka. Kupił tutaj tą działkę, zresztą dość dużą, około 11 tys. m2”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Ojciec [był] urodzony w Warszawie. Rodzice odumarli go bardzo wcześnie, samego zostawili. On skorzystał, wyjechał do Petersburga. Wtedy dużo Polaków wyjeżdżało w różnych sprawach, np. [do] pracy. Ojcu jakiś znajomy, kolega można powiedzieć, polecił zaciągnąć się do wojska. Pod koniec XIX w. ojciec przez kilka lat służył w Leibgwardii. To był pułk wojskowy cara Mikołaja II. Ojciec szybko awansował do stopnia rotmistrza, ale musiał po jakimś czasie zrezygnować ze względów finansowych, bo było wymagane, żeby oficer ówczesnej armii trzymał 3 konie do spraw wojskowych na własny koszt. To było wielkim obciążeniem”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Po tym wojsku ojciec wrócił do Warszawy. Tutaj jakiś czas był żonaty z panią, która w krótkim czasie umarła. [Potem] ojciec ponownie wyjechał do Petersburga i tam mamę poznał. Mama była po maturze w specjalnym gimnazjum(?) prowadzonym przez mateczkę Ledóchowską. To znane nazwisko. Zresztą była potem przez Papieża błogosławiona”.
Tadeusz L. Gawłowski
„[Rodzice] poznali się dopiero jak wybuchła tam rewolucja i było strasznie niebezpiecznie, bo nawet wychodząc na ulicę można było kulę w głowę zarobić bardzo łatwo nie mając wstążeczki czerwonej zawiązanej. Więc szybko zdecydowali przyjechać do Warszawy. Tutaj się ulokowali wszyscy, to znaczy dziadkowie moi i ojciec z mamą moją od razu się pobrali, w 1919 rok. Po dwóch latach urodziła się [im] córka na imię mająca Zosieńka. To jest dość ważne, bo potem teren tu zakupiony pod nazwą Zosieńka figurował tutaj cały czas”.
Tadeusz L. Gawłowski
„To moja siostra, niestety zmarła po 8 latach na szkarlatynę. W tamtych czasach to była bardzo niebezpieczna choroba. Po kilku latach po jej śmierci ja się urodziłem, (…) 18 sierpnia 1931 r., to jest data mojego urodzenia. (…) Tegoż dnia kilku panów, nazywając siebie sympatykami Sulejówka, sporządzili taki tekst gratulacyjny, (…) [który] brzmi tak: „Chociaż chwila jest spokojna, dookoła będzie wojna. Wszędzie widać tego znaki, bo się rodzą nam chłopaki. No i Tobie, Lopciu drogi, syn zawitał w Twoje progi, niech się chowa zdrowo, z krzykiem i niech będzie pułkownikiem”. Jest to króciutkie ale bardzo fajne i to jako pierwszy dokument w moich aktach osobistych”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Skoro ojciec miał tu kupioną dużą działkę, zaczął od razu budować dwie wille i (…) nieduży domek dla dozorcy, bo chodziło o to, żeby ktoś pilnował tego wszystkiego. (…) Lasek jeszcze był niewysoki, kilkumetrowe sosenki. Od razu zrobiono część ogrodową. Sprowadzał ojciec od Ulricha, to znane nazwisko ogrodnicze z Warszawy, fachowców, którzy tam urządzili ten ogród. Cała ta posiadłość została nazwana „Zosieńka”. (…) Wtedy korzystaliśmy z tego terenu na okres letni, a normalnie mieszkaliśmy w Warszawie, na ulicy Rymarskiej, [gdzie] ojciec wynajął mieszkanie po hrabim Przeździeckim. Tam, jako małe pacholę się wychowywałem”.
Tadeusz L. Gawłowski
„W niedługim czasie powstało Stowarzyszenie Przyjaciół Sulejówka, tak to się nazywało. Ojciec, z tego co pamiętam, był w zarządzie. I tak jak wynika z pewnych jeszcze informacji istniejących, to z braku lokalu posiedzenia tego stowarzyszenia odbywały się kolejno w różnych mieszkaniach, których chętnie obywatele udzielali. M.in. w Willi Zosieńka”.
Tadeusz L. Gawłowski
„W [19]38 r., [kiedy] miałem 7 lat, rodzice zdecydowali, że trzeba na stałe porzucić Warszawę i przenieść się do Sulejówka. Ale dlaczego? Ojciec miał dużo znajomych w rozmaitych zawodach, na rozmaitych stanowiskach, m.in dużo wojskowych znał wysokiego stopnia. Oni powiedzieli: „Słuchaj Leopold czy słuchaj Lopek, jak ojca nazywano, nie siedźcie w Warszawie, bo niedługo będzie chyba wojna. Przenieście się do Sulejówka, bo Sulejówek będzie bezpieczny. A w Warszawie nie wiadomo co się będzie działo.””
Tadeusz L. Gawłowski
„Ponieważ wille były typu raczej letniskowego, pamiętam, że ojciec załatwił pracowników, którzy obłożyli dookoła jakąś taką ocieplającą okładziną, żeby można było na zimę mieszkać. Ojciec kupił jakiś amerykański piec specjalny, który stał między dwoma pokojami, ogrzewał obydwa pokoje. A już pozostałe pokoje się mniej grzały”.
Tadeusz L. Gawłowski
„To był [19]38 r. Miałem 7 lat, więc pora [była] się uczyć. Rodzice byli zadowoleni, bo akurat uruchomiona została szkoła powszechna imienia Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. Poszedłem do pierwszej klasy, o czym świadczy zresztą zaświadczenie szkolne, które posiadam i które chętnie okazuję. W ten sposób, korzystając z możliwości nauki tutaj, skończyłem szkołę powszechną, [chociaż] nie było możliwości [uczyć się potem] w oryginalnym budynku. Obywatele Sulejówka posiadający większe wille m.in. znana postać, pan Albrecht, posiadający tu dużą posiadłość i będący właścicielem znanej kawiarni w Warszawie, Ziemiańska, (…) Państwo Sachs, [i in.]. (…) To trudno zapamiętać te rzeczy. W każdym razie po kolei w ten sposób przeszedłem cała szkołę powszechną i następnie skorzystałem z możliwości nauki w gimnazjum w Woli Grzybowskiej, (…) uzyskując tak zwaną w tamtych czasach małą maturę”.
Tadeusz L. Gawłowski
„1939 r. Pamiętam samoloty latające górą, potem wkroczenie ich. Pamiętam wejście jakichś dwóch. Oficer chyba niemiecki i jakiś drugi, po polsku mówił. Kto to był, to nie wiem. Weszli, chodzili po pokojach w tej willi głównej naszej. I potem zobaczyli, że w salonie, na ścianie wiszą dwa flowery [floberty]. Jeden zdjął od razu, miał jakieś naboje, próbował… nie! Drugi wziął.. nie pasuje nic. Rzucił to, poszli. Ale później ojciec mówi, nie będziemy się narażać. I trzeba było do gminy zdaje się zdać te dwa flowery [floberty]. [A] aparat radiowy, zresztą bardzo ładny, [który] ojciec [jako] pracujący w radio miał, [nie oddał]”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Jak weszli najpierw Niemcy a potem Rosjanie, to nas wyrzucili. W ciągu nocy kilka furmanek ojciec gdzieś tutaj najął, ładowano rzeczy, przewożono na drugą stronę torów. To była ulica Słoneczna (…) Tam stał taki podłużny budynek, jakby z trzech elementów, państwa Piątkowskich i tam dostaliśmy możliwość zamieszkania. (…) Obok była willa Państwa Godlewskich, murowana na czerwono z cegły”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Jak już wojna się skończyła utworzona została drużyna harcerska. Byłem tam przez jakiś czas zastępowym. Pomagał organizować to niejaki pan Bartuś. (…) To dla młodego chłopca w wieku kilkunastu lat to była wielka atrakcja. Tym bardziej, że bardzo ożywiona była działalność tego harcerstwa”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Poza sprawami związanymi z harcerstwem, była organizowana, [do czego] również się przyczyniałem, część artystyczna. To było w willi Państwa Śliwińskich. Tam [była] duża sala, dawny pokój chyba jadalny czy gościnny. Tam zostało zrobione podwyższenie, na tym podwyższeniu odbywały się występy rozmaite. No więc młodzież, jakieś wiersze recytowała. Poza tym właśnie Pani, chyba co prowadziła mydlarnię, miała świetny głos i dawała koncerty. Krótkie takie występy (…), na które przychodziła młodzież niezwiązana z harcerstwem, [bo] (…) to było bardzo popularne. Innej rozrywki nie było. Nie było kina, nie było teatru”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Dlaczego rozstaliśmy się z Sulejówkiem? Ojciec mój w 1948 r, w wieku 75 lat poważnie zachorował. Nastąpił wylew krwi i stan był bardzo ciężki. Pamiętam [jak] biegłem tutaj, [bo] w jednym z budyneczków chyba obok Milusina, (…) mieszkał Pan doktor Bojarski, znana tutaj postać. (…) On robił ojcu puszczenie krwi, robił jakieś zastrzyki. Niestety nie dawało to już żadnego pozytywnego rezultatu i ojciec chyba po tygodniu zmarł. Jak ojciec zmarł, zostaliśmy z mamą w trudnej sytuacji, bo ojciec jeszcze przed śmiercią, ostanie lata, po wyzwoleniu, pracował w polskim radio. (…) Prowadził Agencję Radiofoniczną, (…) [a mama] całe życie nie pracowała właściwie, z wyjątkiem czasów panieńskich, w Petersburgu, w Ministerstwie Komunikacji. Byliśmy bez wyjścia finansowego. Ta działka była piękna ale domy w strasznym stanie obydwa. Doszliśmy do wniosku, że chyba trzeba to sprzedać. No tak, ale sprzedać i co robić? Wtedy jeden z braci mamy, niejaki Zygmunt Frączkowski, przed wojną dyrektor departamentu prawnego w Ministerstwie Poczt i Telegrafów, odznaczony przez prezydenta Mościckiego Orderem Polonia Restituta, powiedział: „Nie zostawię Was samych, ja mam dużą willę w Brwinowie, proszę bardzo, sprowadzajcie się we dwójkę, siostra moja – czyli mama – no i ja, razem. Sprzedajcie Sulejówek i tak się stało”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Znalazł się wojskowy, oficer polski, dobry znajomy zresztą, mieszkający z niejaką chyba panią Walewską, właścicielka apteki w Sulejówku. Powiedział, że on chętnie kupi. Mamie załatwiono, jako żonie byłego pracownika na wysokim stanowisku, jakaś pracę w księgowości (…), a ja liceum w Brwinowie skończyłem po dwóch latach no i poszedłem na studia”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Sulejówek był Sulejówkiem jednak, to było zupełnie co innego. Tutaj owszem, przyjeżdżało się dla zdrowia ale dla dobrego powietrza, dużo lasów. Przecież myśmy pamiętam, w tym czasie jak ja byłem chłopcem, z mamą chodzili na grzyby tutaj w kierunku Woli Grzybowskiej. Wiem, że w tamtą stronę się szło z koszykami a wracało się z pełnymi, po dwóch czy trzech godzinach. To też była atrakcja”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Niektórzy przyjeżdżali samochodami. Na teren wjeżdżało się, wjazd na teren nasz był, od ulicy 11 Listopada. Tu była główna brama, natomiast od kolei, tam gdzie naprzeciwko jest budka dróżnika kolejowego, był napis Zosieńka i tam było tylko wejście dla pieszych. Przyjeżdżali ludzie no i zachwycali się Sulejówkiem. To było z jednej strony przyjemne, bo wesołe”.
Tadeusz L. Gawłowski