Przejdź do treści

stacja kolejowa

„Niektórzy przyjeżdżali samochodami. Na teren wjeżdżało się, wjazd na teren nasz był, od ulicy 11 Listopada. Tu była główna brama, natomiast od kolei, tam gdzie naprzeciwko jest budka dróżnika kolejowego, był napis Zosieńka i tam było tylko wejście dla pieszych. Przyjeżdżali ludzie no i zachwycali się Sulejówkiem. To było z jednej strony przyjemne, bo wesołe”.

Tadeusz L. Gawłowski

„Przechodziły [tam] tory kolejowe. Nie było elektrycznych. Były tylko parowozy. Nieraz się zatrzymywał pociąg towarowy. Kiedyś zatrzymał się przed przejazdem [z] transportem powracających z Rosji Niemców. To były lata 50. [XX w.]. Przyszedł do mojej matki Niemiec. Bez zębów. Szkorbut. [Jak] zobaczył w kuchni, że matka gotowała cebulę, [to] tę cebulę tak tymi dziąsłami… I pamiętam, jak dzisiaj, [że jak] matka poczęstowała go zupą pomidorową, to pierwszy raz zobaczyłem, jak człowiek rzuca się na [jedzenie]”.

Krzysztof Kolanek

„Wpadł na taki pomysł, że kwiaciarnia potrzebuje mieś zaplecze, żeby były świeże kwiaty. Musi mieć kontakt z innymi ogrodnikami, którzy mają szklarnie, aby można było ją zaopatrywać. (…) Pomyślał, że pojedzie poza Warszawę, aby można było takie gospodarstwo stworzyć. (…) Któregoś dnia wyjechał w kierunku wschodnim pociągiem relacja Berlin-Moskwa. Jadąc kilkanaście kilometrów od Warszawy zatrzymał się w miejscowości Sulejówek. Mała stacyjka. Bardzo niski peronik, taki półmetrowy. Jak wysiadł [to] popatrzył, że blisko stacji jest jakiś taki duży teren, niezadrzewiony. Żyto rosło jedynie. Stał drewniany mały domek. Pomyślał, że jak znajdzie właściciela to może kupi ten tern. I tak też się stało. Półtora akra ziemi zakupił na podstawie aktu notarialnego”.

Marek Giedwidź

„W Sulejówku. Zapisano mnie do tej szkoły, która była po drugiej stronie torów, gdzieś w okolicach przystanku Sulejówek. No i kiedyś wracałem z tej szkoły do domu o mały włos nie wpadłem pod pociąg, bo jako dziecko po prostu zapomniałem popatrzeć w lewo, a pociąg się zbliżał od strony Miłosnej. Ja jak to dziecko, powiedziałem w domu. Jak mama się dowiedziała, że ja prawie pod pociągiem skończyłem życie, to już do tej szkoły więcej nie poszedłem. Natomiast w czasie okupacji byłem zaprowadzany przez Cesię, czyli naszą służącą na tajne komplety gdzieś do prywatnego mieszkania w Warszawie”.

Andrzej Kotwicz-Gilewski

„Jak byliśmy jeszcze u cioci Haliny, Cesia stwierdziła: proszę panią, jedziemy zobaczyć co w Sulejówku. I zamiast one same pojechać, mama z Cesią, to jeszcze mnie wzięły na dodatek. Niesamowita ta jazda była do tej Warszawy. Przecież to były wszystkie koleje poniszczone i mosty. Cudem niektóre linie kolejowe były czynne. A proszę sobie wyobrazić, że jeszcze Rosjanie przekuwali nasze tory na swoje, na szersze, i były trasy tylko rosyjskie i polskie. (…) Jakimś cudem dojechaliśmy do Skierniewic i koniec, nie ma jazdy. W końcu jakiś pociąg przyjechał, z jakimiś wagonami z powybijanymi szybami, takie wagony boczniaki tak zwane. Był tłok potworny i wchodziliśmy przez okno. Mama złapała za szybę i przerżnęła sobie całą rękę, a ja wtedy stopę. Dojechaliśmy cudem, bo pociąg się wlókł 5 na godzinę do stacji przed Dworcem Zachodnim. Dalej już wszystko zburzone i pociąg nie mógł jechać. Stamtąd zaczęliśmy iść na piechotę przez te gruzy. Wszystkie mosty [były] powysadzane w powietrze. Jeden most pontonowy i tysiąc osób czekało po jednej stronie Wisły i tysiąc, czy dwa tysiące po drugiej stronie. (…) Przeszliśmy na Pragę, na stację Wschodnią. Rozwalona. Dopiero między Wschodnią a Rembertowem na tych rozrządach stały jakieś lory. I na tych lorach dojechaliśmy tu do Sulejówka czy gdzieś, w te okolice”.

Andrzej Kotwicz-Gilewski

Fotomontaż wykonano podczas letnich warsztatów Dokumentowanie codzienności dofinansowanych ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra 2021".