willa
Anna Basara
"Ciocia Jadzia" - Jadwiga Leixnerowa (z domu Słodkowska), żona wujka Janka
Anna Basara
Leopold Gawłowski z synem Tadzikiem w ogrodzie willi Zosieńka
Tadeusz L. Gawłowski
Tadeusz z ojcem w Sulejówku
Tadeusz L. Gawłowski
Zofia Frączkowska z Tadeuszem Gawłowski w mundurku szkolnym, Sulejówek 1939 r.
Tadeusz L. Gawłowski
Tadeusz Gawłowski
Tadeusz L. Gawłowski
Leopold Gawłowski, ojciec Tadeusza Gawłowskiego
Tadeusz L. Gawłowski
Zofia Frączkowska Gawłowska
Tadeusz L. Gawłowski
Zofia Frączkowska
Tadeusz L. Gawłowski
Józefa Frączkowska z dziećmi: od lewej - Helenka, Zosia, Adaś, Ludwisia
Tadeusz L. Gawłowski
Józefa Frączkowska, babcia Tadeusza Gawłowskiego
Tadeusz L. Gawłowski
Józef Frączkowski, dziadek Tadeusza Gawłowskiego
Tadeusz L. Gawłowski
Zosieńka Gawłowska, siostra Tadeusza Gawłowskiego
Tadeusz L. Gawłowski
Zosieńka Gawłowska, siostra Tadeusza Gawłowskiego
Tadeusz L. Gawłowski
„Nazywam się Tadeusz Leopold Gawłowski, Leopold po ojcu. Ojciec był przez szereg lat obywatelem Sulejówka. Kupił tutaj tą działkę, zresztą dość dużą, około 11 tys. m2”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Skoro ojciec miał tu kupioną dużą działkę, zaczął od razu budować dwie wille i (…) nieduży domek dla dozorcy, bo chodziło o to, żeby ktoś pilnował tego wszystkiego. (…) Lasek jeszcze był niewysoki, kilkumetrowe sosenki. Od razu zrobiono część ogrodową. Sprowadzał ojciec od Ulricha, to znane nazwisko ogrodnicze z Warszawy, fachowców, którzy tam urządzili ten ogród. Cała ta posiadłość została nazwana „Zosieńka”. (…) Wtedy korzystaliśmy z tego terenu na okres letni, a normalnie mieszkaliśmy w Warszawie, na ulicy Rymarskiej, [gdzie] ojciec wynajął mieszkanie po hrabim Przeździeckim. Tam, jako małe pacholę się wychowywałem”.
Tadeusz L. Gawłowski
„W niedługim czasie powstało Stowarzyszenie Przyjaciół Sulejówka, tak to się nazywało. Ojciec, z tego co pamiętam, był w zarządzie. I tak jak wynika z pewnych jeszcze informacji istniejących, to z braku lokalu posiedzenia tego stowarzyszenia odbywały się kolejno w różnych mieszkaniach, których chętnie obywatele udzielali. M.in. w Willi Zosieńka”.
Tadeusz L. Gawłowski
„W [19]38 r., [kiedy] miałem 7 lat, rodzice zdecydowali, że trzeba na stałe porzucić Warszawę i przenieść się do Sulejówka. Ale dlaczego? Ojciec miał dużo znajomych w rozmaitych zawodach, na rozmaitych stanowiskach, m.in dużo wojskowych znał wysokiego stopnia. Oni powiedzieli: „Słuchaj Leopold czy słuchaj Lopek, jak ojca nazywano, nie siedźcie w Warszawie, bo niedługo będzie chyba wojna. Przenieście się do Sulejówka, bo Sulejówek będzie bezpieczny. A w Warszawie nie wiadomo co się będzie działo.””
Tadeusz L. Gawłowski
„Ponieważ wille były typu raczej letniskowego, pamiętam, że ojciec załatwił pracowników, którzy obłożyli dookoła jakąś taką ocieplającą okładziną, żeby można było na zimę mieszkać. Ojciec kupił jakiś amerykański piec specjalny, który stał między dwoma pokojami, ogrzewał obydwa pokoje. A już pozostałe pokoje się mniej grzały”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Poza sprawami związanymi z harcerstwem, była organizowana, [do czego] również się przyczyniałem, część artystyczna. To było w willi Państwa Śliwińskich. Tam [była] duża sala, dawny pokój chyba jadalny czy gościnny. Tam zostało zrobione podwyższenie, na tym podwyższeniu odbywały się występy rozmaite. No więc młodzież, jakieś wiersze recytowała. Poza tym właśnie Pani, chyba co prowadziła mydlarnię, miała świetny głos i dawała koncerty. Krótkie takie występy (…), na które przychodziła młodzież niezwiązana z harcerstwem, [bo] (…) to było bardzo popularne. Innej rozrywki nie było. Nie było kina, nie było teatru”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Dlaczego rozstaliśmy się z Sulejówkiem? Ojciec mój w 1948 r, w wieku 75 lat poważnie zachorował. Nastąpił wylew krwi i stan był bardzo ciężki. Pamiętam [jak] biegłem tutaj, [bo] w jednym z budyneczków chyba obok Milusina, (…) mieszkał Pan doktor Bojarski, znana tutaj postać. (…) On robił ojcu puszczenie krwi, robił jakieś zastrzyki. Niestety nie dawało to już żadnego pozytywnego rezultatu i ojciec chyba po tygodniu zmarł. Jak ojciec zmarł, zostaliśmy z mamą w trudnej sytuacji, bo ojciec jeszcze przed śmiercią, ostanie lata, po wyzwoleniu, pracował w polskim radio. (…) Prowadził Agencję Radiofoniczną, (…) [a mama] całe życie nie pracowała właściwie, z wyjątkiem czasów panieńskich, w Petersburgu, w Ministerstwie Komunikacji. Byliśmy bez wyjścia finansowego. Ta działka była piękna ale domy w strasznym stanie obydwa. Doszliśmy do wniosku, że chyba trzeba to sprzedać. No tak, ale sprzedać i co robić? Wtedy jeden z braci mamy, niejaki Zygmunt Frączkowski, przed wojną dyrektor departamentu prawnego w Ministerstwie Poczt i Telegrafów, odznaczony przez prezydenta Mościckiego Orderem Polonia Restituta, powiedział: „Nie zostawię Was samych, ja mam dużą willę w Brwinowie, proszę bardzo, sprowadzajcie się we dwójkę, siostra moja – czyli mama – no i ja, razem. Sprzedajcie Sulejówek i tak się stało”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Znalazł się wojskowy, oficer polski, dobry znajomy zresztą, mieszkający z niejaką chyba panią Walewską, właścicielka apteki w Sulejówku. Powiedział, że on chętnie kupi. Mamie załatwiono, jako żonie byłego pracownika na wysokim stanowisku, jakaś pracę w księgowości (…), a ja liceum w Brwinowie skończyłem po dwóch latach no i poszedłem na studia”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Sulejówek był Sulejówkiem jednak, to było zupełnie co innego. Tutaj owszem, przyjeżdżało się dla zdrowia ale dla dobrego powietrza, dużo lasów. Przecież myśmy pamiętam, w tym czasie jak ja byłem chłopcem, z mamą chodzili na grzyby tutaj w kierunku Woli Grzybowskiej. Wiem, że w tamtą stronę się szło z koszykami a wracało się z pełnymi, po dwóch czy trzech godzinach. To też była atrakcja”.
Tadeusz L. Gawłowski
„Niektórzy przyjeżdżali samochodami. Na teren wjeżdżało się, wjazd na teren nasz był, od ulicy 11 Listopada. Tu była główna brama, natomiast od kolei, tam gdzie naprzeciwko jest budka dróżnika kolejowego, był napis Zosieńka i tam było tylko wejście dla pieszych. Przyjeżdżali ludzie no i zachwycali się Sulejówkiem. To było z jednej strony przyjemne, bo wesołe”.
Tadeusz L. Gawłowski
Andrzej Kotwicz-Gilewski z mamą w dniu I Komunii Św. w Al. Jerozolimskich, Warszawa, 1948 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Dzieci z sąsiedztwa na ogrodzeniu p. Gołębiowskich, Sulejówek ok 1943 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Andrzej Kotwicz-Gilewski z rodzicami i ich znajomymi przed willą Batorówka ok 1943 r. Sulejówek.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Dzieci z sąsiedztwa willi Batorówka przy ogrodzeniu p. Gołębiowskich Sulejówek ok 1943 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Andrzej Kotwicz-Gilewski z koleżanką, Sulejówek ok 1943 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Andrzej Kotwicz-Gilewski z rodzicami przed tylnym wejściem do willi Batorówka, Sulejówek ok. 1943 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Andrzej Kotwicz-Gilewski z Marią Tyszel, Sulejówek ok 1943 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Andrzej Kotwicz-Gilewski z mamą w mieszkaniu Waliców 6, Warszawa, 1938 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Andrzej Kotwicz-Gilewski w Zakopanem 1938 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Andrzej Kotwicz-Gilewski z tatą, willa Batorówka - Sulejówek 1938 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Andrzej Kotwicz-Gilewski, willa Batorówka - Sulejówek 1937 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Andrzej Kotwicz-Gilewski z mamą i matką chrzestną p. Brodacką 1936 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Andrzej Kotwicz-Gilewski willa Batorówka - Sulejówek 1937 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Andrzej Kotwicz-Gilewski 1937 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Stryj, prof. Stanisław Kotwicz-Gilewski w trakcie malowania portretu premiera Skrzyńskiego
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Grób babci Julii Marii z Rekintów GIlewskiej w Żywcu
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Grób dziadka w Żywcu
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Mama, tata i stryj Władysław Julian w mieszkaniu przy Waliców 6, Warszawa ok. 1937 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Mama na balkonie mieszkania w kamienicy przy Waliców 6, Warszawa
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Jadwiga Cezaria z Dolega Kalickich - mama
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Józef Dołega Kalicki
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Józef Dołega Kalicki - dziadek
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Jadwiga Cezaria z Głuskich Kalicka - babcia
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Moi rodzice: Adam Witold Daszkowski i Wacława Daszkowska pochodzili z różnych stron. Rodzina mojego taty pochodziła z majątku Borówka, koło Dyneburga – d. Inflanty. Tam taki był majątek – dworek rodzinny moich dziadków, który stoi do dzisiaj. [Natomiast] rodzina mojej mamy pochodziła z Zakroczymia, (…) [gdzie] była taka bardzo gospodarna rodzina”.
Adam Włodzimierz Daszkowski
„Pierwsi nasi sąsiedzi na parterze to byli państwo Młynarscy i państwo Wrońscy. Na piętrze mieszkali państwo Pawłowscy – Jerzy Pawłowski, [który] był znanym i cenionym malarzem, artystą. [Chociaż] miał pracownię w Warszawie, [to] tutaj bardzo dużo pracował w domu. Byliśmy [z nimi] w bardzo dobrych relacjach, ale był czas, kiedy (…) trochę popadłem w niełaskę, bo się skarżyli, że ta moja głośna muzyka przeszkadza w skupieniu malarzowi, który w domu pracuje. (…) Potem mieszkali jeszcze państwo Kazimierczukowie i państwo Krasuscy, na górze. Oni zaczęli się wyprowadzać w latach 60. [XX w.]”.
Adam Włodzimierz Daszkowski
„Jednak] to, co ja pamiętam z dziecinnych jeszcze wspomnień, to otoczenie tego domu. Przed terenem posesji, po drugiej stronie ul. Paderewskiego była olbrzymia polana. Olbrzymie wrzosowisko. Praktycznie stał tam tylko domek w okolicy ul. Narutowicza, domek państwa Szczęsnych. Za nim były ruiny domu państwa Kazimierskich (…) [a] dalej znowu były puste pola. Wtedy było tam naprawdę mało zabudowań, mało terenów wykorzystywanych przez ludzi”.
Adam Włodzimierz Daszkowski
„[Nazywam się] Anna Basara, z domu Dutko, wnuczka Anieli Leixner, która była bardzo ściśle powiązana z rodziną państwa Moraczewskich, [gdzie spędzałam wakacje]. Był to cudowny dom, cudowni gospodarze. Ogromny, pięknie utrzymany ogród, przechodzący w sosnowy lasek, którego teraz już nie ma, za którym tuż widoczny przez płot był dom – Milusin i ogród Marszałka Piłsudskiego, z oknem wychodzącym na front ogrodu”.
Anna Basara
„Babcia w willi Państwa Moraczewskich, zajmowała pokoik na piętrze, z oknem wychodzącym na fragment ogrodu, [gdzie] wraz z wnuczką państwa Moraczewskich, też Hanią, się bawiłyśmy. W tym pokoju stały m.in. dwa wiklinowe fotele, które mnie – małej, ogromnie się podobały. U nas w domu nie było takich. A na stoliku pod oknem leżały zawsze karty do pasjansa i dwa pudełka: z tytoniem i gilzami. Babcia maleńką maszynką z popychaczem bardzo sprawnie sobie te gilzy tytoniem nabijała”.
Anna Basara
„Pamiętam, że postanowiłam kiedyś zrobić babci Anieli na imieniny perfumy z tak ślicznie pachnących właśnie kwiatów akacji, a więc musiał to być sam koniec maja. Do buteleczki nalałam wody. Pracowicie, przez wąską szyjkę, nawpychałam do niej [też] dużo akacjowych kwiatków. Po dwóch dniach zaczęła ta breja gnić i okropnie śmierdzieć. Podobno rozpłakałam się, a wszyscy mnie pocieszali. Był to nieudany prezent”.
Anna Basara
„Potem, na skutek działań wojennych, przesunęły się gdzie indziej i zaistniała taka sytuacja, że zbliżała się zima, wojna trwała, a troje dzieci babci i dzieci pani Moraczewskiej, (…) znalazło się bez ubrań zimowych.(…) [Panie] postanowiły pojechać po te ubrania, które się znajdowały no niemalże za linią frontu czy gdzieś blisko linii frontu. Powiedziały do mojej mamy, która wtedy miała 17 lat, Stefa zostaniesz z dziećmi. Mama wtedy klękła czy rzuciła się na kolana (to mi opowiedziała pani Moraczewska) i powiedziała: ja nie dam rady! Wojna będzie, wy pójdziecie, co ja z tymi dziećmi zrobię! Ja nie wiem jak się nimi zaopiekować. (…) Mimo płaczu zostawiły mamę a [że] jeszcze się dołączyły jakieś dwie inne dziewczynki [to] miała tych dzieci ośmioro pod opieką. Widocznie [jednak] to wszystko dzielnie przetrwała i jakoś sobie dała radę, bo w końcu obie mamy wróciły i właściwie sądząc ze wspomnień już od tej pory się nie rozstawały”.
Anna Basara
„Pamiętam, że koło domu była studnia pomalowana na kolor zielony. (…) Potem, jak byliśmy z mężem już po wojnie oglądać i z resztą jeszcze w czasie studiów, bo jeszcze nie był moim mężem, to zupełnie inne wrażenie robiło, bo ta parcela się bardzo zmniejszyła. Nie tylko dlatego, że dzieciom się zawsze zdaje wszystko większe, a potem, na starość, maleje, ale dlatego, że ten las został przetrzebiony, wycięty i chyba kawałek odsprzedała pani Nela. W każdym razie pamiętam wtedy, jako dziecko, taki gazon zielony, wielki słup i na nim gołębnik okrągły. (…) Gołębnik z otwartymi drzwiami i z taką spuszczaną siateczką, jak tam chciało się zamknąć. I pan Jędrzej Moraczewski sypał im jedzenie zawsze. To pamiętam. A mam tu gdzieś jeszcze zdjęcie, że był ogród warzywny i studnia w tym ogrodzie do czerpania wody, na której się siedziało”.
Anna Basara
„Oprócz tego była jeszcze chyba pani Stasia – ale też głowy nie dam – która była po prostu pomocą domową. Potem był jeszcze ogrodnik. To były trzy osoby zatrudnione tam. Bo, owszem, babcia z panią Moraczewską wychodziły, ale nie do ciężkich prac. Zrywały owoce, truskawki się tam rodziły. No, troszkę pieliły, jakieś marchewki nawet hodowały, żeby mieć pod ręką. Ale były te trzy osoby na pewno, na stałe”.
Anna Basara
„Pani Moraczewska była posłanką potem. I traktowała bardzo serio swoją pracę. Dzieci chodziły do szkoły, no [a] potem na uczelnię. I pani Moraczewska po prostu potrzebowała obecności babci, żeby tym wszystkim ktoś myślał i kierował. A babcia się do tego świetnie nadawała. I była traktowana jako najserdeczniejsza przyjaciółka, która była z nią tak zżyta i takie miała tam stworzone warunki: osobne pomieszczenie, osobny pokój cały, pięknie… znaczy pięknie – umeblowany wygodnymi meblami, tak to nazwijmy”.
Anna Basara
„Mama była tak związana z domem, muszę to powiedzieć, państwa Moraczewskich, że Wanda Moraczewska została moją chrzestną matką. Wanda Moraczewska bardzo się przyjaźniła z moją mamą i tutaj była zaklejona dedykacja, bardzo czuła taka: „Stefie, na pamiątkę, Kochanej Stefie”.”
Anna Basara
„Babcia do wybuchu wojny mieszkała u państwa Moraczewskich w Sulejówku, w tym pokoiku. Jak się wojna zaczęła, wujek Janek, syn babci, (…) pojechali po babcię i powiedzieli: wojna już się zaczęła, nie możesz być… nie wiadomo jak się nasze losy potoczą, nie wiadomo jak twoje i co będzie z rodziną Moraczewskich, co Niemiec zrobi, co z tobą zrobi, nie wiadomo. My potrzebujemy ciebie blisko siebie mieć. Liczyli się z tym, że mogą być ranni, chcieli mieć babcię, matkę, przy sobie. I babcia wtedy opuściła Sulejówek i zamieszkała z wujkami w Warszawie. Na Żoliborzu. Ciotka pracowała w Polskim Radio chyba, a wujek w banku pracował. (…) 10 lutego w 1954 r. odwiedziliśmy panią Moraczewską razem z moją babcią”.
Anna Basara
„Znam taką historię, że pan Moraczewski uczył dzieci obowiązkowości i kiedyś wyjeżdżając gdzieś tam z panią Zofią, polecił synowi – było tam szambo, innego nie było – dopilnujesz, zamówisz tego pana, który tam zawsze oczyszczał to szambo, żebyśmy po powrocie mieli to z głowy. A Adam, jak to młody człowiek, miał masę innych zajęć i zwlekał do ostatniej chwili prawie. Mieli rodzice za dzień czy dwa przyjechać, poleciał do tego pana, a ten pan powiedział: „Absolutnie nie dam rady. Mam zamówienia, obiecałem, nie mogę, nawet dla pana Moraczewskiego tego zrobić. Niech pan sobie innego poszuka”. Nie było w okolicy innych i Adam przywiązał drąg do wiadra, ponieważ obiecał ojcu, że to zrobi, sam do beczki wywoził gdzieś tam. Najął jakiegoś konia z wozem i sam oczyścił szambo. Syn pana premiera. Bo powiedział ojcu, że to zrobi, a wiedział, że ojciec by mu nie darował złamania słowa”.
Anna Basara
„Raz byłam w Sulejówku jak były imieniny pani Moraczewskiej. To musiał być maj. Nie wiem czy to [było] wtedy, kiedy robiłam te perfumy. W każdym razie było mnóstwo pań. I oczywiście babcia piekła pyszne ciastka, bo tam był nawet kiosk, do którego one, znaczy babcia, w ramach nie wiem czego, zbierania pieniędzy na coś, piekła ciastka i panie zgłaszały się, tak z dobrej woli jako wolontariuszki do sprzedawania tych ciastek. Bo to ludzie idąc z pociągu często przechodzili koło tego kiosku i babcia piekła. Ja wiem nawet, takie zawijane na patyku, które mnie nauczyła. Ale to jest tak pracowita forma! Bo to się… Pamiętam przepis: tyle ile zaważą jajka, tyle mąki i tyle cukru, ubija się i kładzie się maleńkie placuszki na blachę. One się pieką 5 minut, ale się bierze potem taki wałek gruby jakiś, tzn. nie bardzo gruby, trzonek od drewnianej jakiejś łyżki, ale musi być okrągły, nie jakiś prostokątny i przez ściereczkę zdejmuje się ciastko i przyciska to ciasto ściereczką, i rzuca na talerz. I następne, następne. To się człowiek tyle nawdycha gorąca, że ja to chyba tylko dwa razy w życiu zrobiłam, a babcia to robiła bardzo często takie ciastka. I posypane dwoma, albo trzema ziarnkami anyżku były. Półksiężyce”.
Anna Basara
„Babcia namiętnie paliła papierosy do końca życia. I miała specjalną lufkę metalową, którą się rozchylało, sypało się tytoń, zamykało, przepychało i babci to bardzo zgrabnie szło. Ja jej chciałam kiedyś pomóc, zepsułam chyba dwie czy trzy i babcia powiedziała: „więcej już nie będziesz pomagać””.
Anna Basara