Cytaty, fotografie oraz relacje są fragmentem materiałów dostępnych w Archiwum Społecznym Sulejówka. Więcej fotografii znajduje się z kolei w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. profesora Zbigniewa Wójcika w Sulejówku. Czekamy także na Twoją historię!
Moraczewscy
Andrzej Borodzik, Barbara Borodzik, Janusz Dowjat
„[Nazywam się] Anna Basara, z domu Dutko, wnuczka Anieli Leixner, która była bardzo ściśle powiązana z rodziną państwa Moraczewskich, [gdzie spędzałam wakacje]. Był to cudowny dom, cudowni gospodarze. Ogromny, pięknie utrzymany ogród, przechodzący w sosnowy lasek, którego teraz już nie ma, za którym tuż widoczny przez płot był dom – Milusin i ogród Marszałka Piłsudskiego, z oknem wychodzącym na front ogrodu”.
Anna Basara
„Babcia w willi Państwa Moraczewskich, zajmowała pokoik na piętrze, z oknem wychodzącym na fragment ogrodu, [gdzie] wraz z wnuczką państwa Moraczewskich, też Hanią, się bawiłyśmy. W tym pokoju stały m.in. dwa wiklinowe fotele, które mnie – małej, ogromnie się podobały. U nas w domu nie było takich. A na stoliku pod oknem leżały zawsze karty do pasjansa i dwa pudełka: z tytoniem i gilzami. Babcia maleńką maszynką z popychaczem bardzo sprawnie sobie te gilzy tytoniem nabijała”.
Anna Basara
„Pamiętam, że postanowiłam kiedyś zrobić babci Anieli na imieniny perfumy z tak ślicznie pachnących właśnie kwiatów akacji, a więc musiał to być sam koniec maja. Do buteleczki nalałam wody. Pracowicie, przez wąską szyjkę, nawpychałam do niej [też] dużo akacjowych kwiatków. Po dwóch dniach zaczęła ta breja gnić i okropnie śmierdzieć. Podobno rozpłakałam się, a wszyscy mnie pocieszali. Był to nieudany prezent”.
Anna Basara
„Tam też popełniłam – tzn. przy stole jedząc obiad z rodziną państwa Moraczewskich – swoją pierwszą i oczywiście nie ostatnią w moim życiu gafę. Gdy na stole pojawił się deser, mus jabłkowy – a trzeba wiedzieć, że przy obiedzie w tym domu obowiązywała pełna etykieta: biała serweta, lniane serwetki przy każdym talerzu, podpórki srebrne, także koziołki, na których opierały się sztućce – [jak] zjadłam ten pyszny deser, [który] tak mi smakował, że poprosiłam o dokładkę. Po chwili, gdy talerzyk był pusty, powiedziałam: babciu daj mi jeszcze trochę. I wtedy babcia, która nigdy mnie nie karciła – byłam niejadkiem poza tym – najwyraźniej bardzo się zirytowała i powiedziała głośno, tak, że wszyscy słyszeli: no, to już jest łakomstwo! Dość tego! Tak mi było wstyd. Do końca życia chyba tego nie zapomnę”.
Anna Basara
„To były dwa zupełnie różne środowiska. Pani Moraczewska pochodziła z rodziny, gdzie dzieci kształcono, bogatej. Babcia, jak tutaj pisze nawet chyba pani Moraczewska, pochodziła z rodziny ślusarza, mistrza ślusarskiego wagonów kolejowych. (…) Kolejarze byli w czasie wojny ważni. Potem był taki okres, że chyba (…) mąż babci, był przeniesiony do Wiednia i babcia się też tam, jako rodzina, znalazła. Potem, nie wiem jak, ale już bez dziadka Jasiu, znalazła się babcia z trójką dzieci: Frankiem, Jankiem i mamą [w Stryju]”.
Anna Basara
„Potem, na skutek działań wojennych, przesunęły się gdzie indziej i zaistniała taka sytuacja, że zbliżała się zima, wojna trwała, a troje dzieci babci i dzieci pani Moraczewskiej, (…) znalazło się bez ubrań zimowych.(…) [Panie] postanowiły pojechać po te ubrania, które się znajdowały no niemalże za linią frontu czy gdzieś blisko linii frontu. Powiedziały do mojej mamy, która wtedy miała 17 lat, Stefa zostaniesz z dziećmi. Mama wtedy klękła czy rzuciła się na kolana (to mi opowiedziała pani Moraczewska) i powiedziała: ja nie dam rady! Wojna będzie, wy pójdziecie, co ja z tymi dziećmi zrobię! Ja nie wiem jak się nimi zaopiekować. (…) Mimo płaczu zostawiły mamę a [że] jeszcze się dołączyły jakieś dwie inne dziewczynki [to] miała tych dzieci ośmioro pod opieką. Widocznie [jednak] to wszystko dzielnie przetrwała i jakoś sobie dała radę, bo w końcu obie mamy wróciły i właściwie sądząc ze wspomnień już od tej pory się nie rozstawały”.
Anna Basara
„Pamiętam, że koło domu była studnia pomalowana na kolor zielony. (…) Potem, jak byliśmy z mężem już po wojnie oglądać i z resztą jeszcze w czasie studiów, bo jeszcze nie był moim mężem, to zupełnie inne wrażenie robiło, bo ta parcela się bardzo zmniejszyła. Nie tylko dlatego, że dzieciom się zawsze zdaje wszystko większe, a potem, na starość, maleje, ale dlatego, że ten las został przetrzebiony, wycięty i chyba kawałek odsprzedała pani Nela. W każdym razie pamiętam wtedy, jako dziecko, taki gazon zielony, wielki słup i na nim gołębnik okrągły. (…) Gołębnik z otwartymi drzwiami i z taką spuszczaną siateczką, jak tam chciało się zamknąć. I pan Jędrzej Moraczewski sypał im jedzenie zawsze. To pamiętam. A mam tu gdzieś jeszcze zdjęcie, że był ogród warzywny i studnia w tym ogrodzie do czerpania wody, na której się siedziało”.
Anna Basara
„Oprócz tego była jeszcze chyba pani Stasia – ale też głowy nie dam – która była po prostu pomocą domową. Potem był jeszcze ogrodnik. To były trzy osoby zatrudnione tam. Bo, owszem, babcia z panią Moraczewską wychodziły, ale nie do ciężkich prac. Zrywały owoce, truskawki się tam rodziły. No, troszkę pieliły, jakieś marchewki nawet hodowały, żeby mieć pod ręką. Ale były te trzy osoby na pewno, na stałe”.
Anna Basara
„Pani Moraczewska była posłanką potem. I traktowała bardzo serio swoją pracę. Dzieci chodziły do szkoły, no [a] potem na uczelnię. I pani Moraczewska po prostu potrzebowała obecności babci, żeby tym wszystkim ktoś myślał i kierował. A babcia się do tego świetnie nadawała. I była traktowana jako najserdeczniejsza przyjaciółka, która była z nią tak zżyta i takie miała tam stworzone warunki: osobne pomieszczenie, osobny pokój cały, pięknie… znaczy pięknie – umeblowany wygodnymi meblami, tak to nazwijmy”.
Anna Basara
„Mama była tak związana z domem, muszę to powiedzieć, państwa Moraczewskich, że Wanda Moraczewska została moją chrzestną matką. Wanda Moraczewska bardzo się przyjaźniła z moją mamą i tutaj była zaklejona dedykacja, bardzo czuła taka: „Stefie, na pamiątkę, Kochanej Stefie”.”
Anna Basara
„Babcia do wybuchu wojny mieszkała u państwa Moraczewskich w Sulejówku, w tym pokoiku. Jak się wojna zaczęła, wujek Janek, syn babci, (…) pojechali po babcię i powiedzieli: wojna już się zaczęła, nie możesz być… nie wiadomo jak się nasze losy potoczą, nie wiadomo jak twoje i co będzie z rodziną Moraczewskich, co Niemiec zrobi, co z tobą zrobi, nie wiadomo. My potrzebujemy ciebie blisko siebie mieć. Liczyli się z tym, że mogą być ranni, chcieli mieć babcię, matkę, przy sobie. I babcia wtedy opuściła Sulejówek i zamieszkała z wujkami w Warszawie. Na Żoliborzu. Ciotka pracowała w Polskim Radio chyba, a wujek w banku pracował. (…) 10 lutego w 1954 r. odwiedziliśmy panią Moraczewską razem z moją babcią”.
Anna Basara
„Znam taką historię, że pan Moraczewski uczył dzieci obowiązkowości i kiedyś wyjeżdżając gdzieś tam z panią Zofią, polecił synowi – było tam szambo, innego nie było – dopilnujesz, zamówisz tego pana, który tam zawsze oczyszczał to szambo, żebyśmy po powrocie mieli to z głowy. A Adam, jak to młody człowiek, miał masę innych zajęć i zwlekał do ostatniej chwili prawie. Mieli rodzice za dzień czy dwa przyjechać, poleciał do tego pana, a ten pan powiedział: „Absolutnie nie dam rady. Mam zamówienia, obiecałem, nie mogę, nawet dla pana Moraczewskiego tego zrobić. Niech pan sobie innego poszuka”. Nie było w okolicy innych i Adam przywiązał drąg do wiadra, ponieważ obiecał ojcu, że to zrobi, sam do beczki wywoził gdzieś tam. Najął jakiegoś konia z wozem i sam oczyścił szambo. Syn pana premiera. Bo powiedział ojcu, że to zrobi, a wiedział, że ojciec by mu nie darował złamania słowa”.
Anna Basara
„Raz byłam w Sulejówku jak były imieniny pani Moraczewskiej. To musiał być maj. Nie wiem czy to [było] wtedy, kiedy robiłam te perfumy. W każdym razie było mnóstwo pań. I oczywiście babcia piekła pyszne ciastka, bo tam był nawet kiosk, do którego one, znaczy babcia, w ramach nie wiem czego, zbierania pieniędzy na coś, piekła ciastka i panie zgłaszały się, tak z dobrej woli jako wolontariuszki do sprzedawania tych ciastek. Bo to ludzie idąc z pociągu często przechodzili koło tego kiosku i babcia piekła. Ja wiem nawet, takie zawijane na patyku, które mnie nauczyła. Ale to jest tak pracowita forma! Bo to się… Pamiętam przepis: tyle ile zaważą jajka, tyle mąki i tyle cukru, ubija się i kładzie się maleńkie placuszki na blachę. One się pieką 5 minut, ale się bierze potem taki wałek gruby jakiś, tzn. nie bardzo gruby, trzonek od drewnianej jakiejś łyżki, ale musi być okrągły, nie jakiś prostokątny i przez ściereczkę zdejmuje się ciastko i przyciska to ciasto ściereczką, i rzuca na talerz. I następne, następne. To się człowiek tyle nawdycha gorąca, że ja to chyba tylko dwa razy w życiu zrobiłam, a babcia to robiła bardzo często takie ciastka. I posypane dwoma, albo trzema ziarnkami anyżku były. Półksiężyce”.
Anna Basara
„Babcia namiętnie paliła papierosy do końca życia. I miała specjalną lufkę metalową, którą się rozchylało, sypało się tytoń, zamykało, przepychało i babci to bardzo zgrabnie szło. Ja jej chciałam kiedyś pomóc, zepsułam chyba dwie czy trzy i babcia powiedziała: „więcej już nie będziesz pomagać””.
Anna Basara
„Nie było tam zaplecza kawiarnianego, bo kasyno oficerskie mieli w lesie w Willi tzw. Konsula. Załoga tej szkoły wywiadu miała tutaj kasyno na miejscu, a żołnierze, wartownicy mieli kantynę po drugiej stronie szosy. Dlatego wysiedlili Moraczewskich, żeby mieć tam klub na bazie tego księgozbioru i tych pamiątek. Pasowało im, żeby tam cywilów nie było”.
Janusz Dowjat
„Panią Moraczewską pamiętam jak miejsce w przestrzeni. Kompletnie żadnej postaci. Przychodziła. Musiała być u nas w domu, ale nasz dom był domem otwartym. Dużo ludzi się kręciło, bo moja babcia była towarzyska. Kojarzy mi się chusta. Ale to wszystko nic więcej. Jakaś chusta. Musiałem mieć cztery, pięć lat. To zamierzchłe czasy. Pani Moraczewska istnieje w mojej świadomości jako postać bez twarzy, bezosobowa, jako nazwisko, które u nas bywało”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Przy domu w Sulejówku rosły bardzo wysokie topole. Teraz już nie ma żadnej. Bardzo wysokie topole. Rosjanie na szczycie tej topoli urządzili punkt kierowania ogniem artyleryjskim. Tam były drabiny do tego punktu poprzystawiane i mieli takie gniazdo. Niemcy zrobili wypad, żeby to zlikwidować. Zaatakowali. Rosjanin, który był w tym domu, wybiegł na ganek i Niemcy od razu go zastrzelili. On zresztą był później pochowany u nas w ogródku przy domu. Natomiast inni się wycofali i wywiązała się dosyć ostra walka w wyniku której Niemców z powrotem odrzucono do Rembertowa. Moraczewski, który siedział w domu i układał pasjansa, został odłamkiem raniony w szyję i po prostu umarł z upływu krwi, bo nie miał go kto wyratować. I w ten sposób zupełnie przypadkowo zginął”.
Andrzej Borodzik
„Został pochowany w ogrodzie, ale pani Zofia dała wiadomość do Lublina do towarzysza Drobnera, działacza PPS, który uzyskał odpowiednie papiery od tow. Ochaba, żeby ekshumować Jędrzeja i przenieść do prowizorycznego grobu na Powązkach a później już do stałej krypty, gdzie został pochowany. Później dołączyła do niego Zofia”.
Janusz Dowjat
„Matka starała się pomagać Pani Moraczewskiej. Jakieś obiady, jakieś jedzenie nosiliśmy. Zatem ciągle korzystałem z jej biblioteki. Mieli ogromną bibliotekę pięknie oprawioną. Wszystkie książki były w takie płótno lniane oprawione. Cały ogromny pokój pod sam sufit z książkami. Zresztą później Pani Moraczewska to przekazała do jakiejś Akademii Nauki”.
Andrzej Borodzik
„Miałam dwie starsze siostry o dziesięć lat także to była duża różnica wieku. Jedna chodziła do szkoły z Bojarską i ciągle były sprawy z wypożyczaniem książek. Często ich nie miały. „Skąd weźmiemy książkę?” „Idźcie do Pani Moraczewskiej”. Państwo Moraczewscy mieli bardzo dużą bibliotekę i wielokrotnie, zarówno mojej siostrze jak i jej przyjaciółce Bojarskiej wypożyczali książki, jeśli były w bibliotece. One korzystały z tych książek. Stąd się u niej w domu przewijało nazwisko Moraczewskich. Ja nie bardzo zdawałam sobie z tego sprawę kto to jest jeszcze, ale nazwisko utkwiło mi w pamięci od bardzo młodych lat”.
Barbara Borodzik
„To było normalną rzeczą, że myśmy wszyscy sobie nawzajem pomagali. Byliśmy w stałych kontaktach, bo przecież jak się udało coś gdzieś na bazarze kupić to się człowiek dzielił. Kupił więcej fasoli to odpalił. Tak samo jakieś właśnie sprawy gospodarskie. Jakaś pomoc w czymś. Trzeba było załatwić kwaterę na Powązkach i jakoś to zorganizować. Pomagałem w tych sprawach”.
Andrzej Borodzik
„Jako prezent ślubny dostałyśmy od Pani Moraczewskiej taką piękną wazę kryształową do ponczu z dwunastoma kubeczkami, filiżankami. No niestety marnie się skończyło, bo wszystko się zbiło, ale bardzo lubiłam tą wazę”.
Barbara Borodzik
„Chodziłam na lekcje do Zofii Moraczewskiej – żony pierwszego premiera Polski. Od tego się zaczęło, że jak tylko poszłam do szkoły, to babcia wysłała mnie na lekcje, bo byłam dzieckiem nieznośnym. Nie można było mnie utemperować. Uczyłam się prywatnie u nich i chodząc normalnie chodząc do szkoły. Ojciec znał panią Moraczewską i z rozmowy wiedział, że z nią mieszka jeszcze jej przyjaciółka, też nauczycielka, Maria Zając. Tam wylądowałam. Bardzo to sobie chwalę, dlatego, że to był dom w starym stylu, dom skromny, przestrzegający zachowania. Ja tam się czułam jakbym była prywatnie, jakbym była w przedwojennej pensji”.
Barbara Jaździk
„Mieszkała z siostrą. Nie wiem, czy jej siostra to Elżbieta [Helena], ale mogę się mylić dlatego, że ta pani w ogóle się po polsku nie odzywała. Mówiła tylko po francusku i była bardzo spostrzegawcza. Dostałam pierwszą lekcję – jak się powinna panienka zachowywać. Nie powinna machać rękoma jak chodzi. Obserwowała mnie – widziała jak ja idę na lekcję i macham”.
Barbara Jaździk
„Mieszkała jeszcze Maria Zając, stara nauczycielka i przyjaciółka pani Moraczewskiej. Pamiętam, że dom tylko w 1/3 zajmowała pani Moraczewska, a resztę zajmował jakiś dentysta z rodziną. Pamiętam też, że rozmawiały z Marią Zając jak ktoś przyjechał do byłej premierowej z jakimś kwiatkiem. Także moim zdaniem bardzo kulturalnie załatwiali te sprawy”.
Barbara Jaździk
„Osiadła w nim rodzina Zawidzkich. To był lekarz zewnętrzny i dentysta. Z dwojgiem dzieci. Znałem ich blisko, bo ich córka Wanda była moją koleżanką szkolną od czwartej klasy do matury. Państwo Zawidzcy najpierw mieszkali w tym domu, co jest „Wszystko dla domu” (sklep?) Nie pamiętam jak się ta ulica nazywa. Od Reymonta odchodzi. Potem dość szybko dostali kawałek parteru u Moraczewskich”.
Andrzej Sawelski
„Był czas, że pani Zawidzka była tutaj jedyną dentystką. Okrutną, ale znakomitą. Jeszcze wtedy na początku miała ten świder do zębów napędzany nożnie pedałem. Potem silniczek, bo na początku prądu nie było. Była bardzo sympatyczna. Był jeszcze Włodzimierz Zawidzki, znakomitym narciarz, taternik, nurek. Zmarł. Był ostatnim z Zawidzkich mieszkańcem w domu Moraczewskich. Bardzo dramatyczna postać”.
Andrzej Sawelski
„Państwo Zawidzcy mieli gabinety lekarskie. Jako uczennica liceum chodziłam tam do pani dentystki czekając w kolejce na pięknej drewnianej werandzie, gdzie ciągle przygotowałam się z chemii. Wzory chemiczne i reakcje chemiczne wypisywałam do zeszytu. Także jeszcze jeden pozytywny akcent związany z mieszkańcami tego domu”.
Irmina Matyjasek-Jałowiecka
„Natomiast w domu państwa Moraczewskich bywałem wielokrotnie, bo leczyłem się u doktora Zawidzkiego. To był mocno starszy pan, siwiutki, drobny, szczupły. Jakieś ciemne schody… jakaś ciemna atmosfera tego wnętrza. Ktoś jeszcze mieszkał. Po lewej stronie tego budynku. Nie pamiętam”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Tam było bardzo ciekawe otoczenie, bo przecież oprócz Marszałka mieszkał jeszcze Jędrzej Moraczewski, który zresztą bardzo często przychodził do dziadków na brydża. Często przyjeżdżał Artur Śliwiński, który mieszkał w Warszawie. Zresztą miał kontakty z Piłsudskim. Zawsze była dyskusja o polityce. Mnie te rzeczy nie bardzo obchodziły”.
Andrzej Borodzik
„Wysoki, prawie dwumetrowy. Z siwą brodą. Taki przygarbiony. Został pochowany w takiej trumnie z szafy”.
Andrzej Borodzik