Cytaty, fotografie oraz relacje są fragmentem materiałów dostępnych w Archiwum Społecznym Sulejówka. Więcej fotografii znajduje się z kolei w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. profesora Zbigniewa Wójcika w Sulejówku. Czekamy także na Twoją historię!
Dom rodziny Madejów
ul. S. Przybyszewskiego 13
„Pierwszy bazar jaki pamiętam był przy Armii Krajowej. To było naprzeciwko sklepu żelaznego pod filarami w kierunku kościoła. Ten plac, na którym stoją duże domy, to był bazar. Natomiast tam gdzie jest dzisiejszy Rossman, to była duża górka i tam wozacy stali. Przyjeżdżali ze wsi i można było od wozaka kupić zarówno mięso jak i ziemniaki na zimę. Co tam kto zapragnął. Tam stoją teraz domy”.
Jerzy Madej
„Pracowała rusznikarnia. Po drugiej stronie ulicy była duża górka piaszczysta. W tej chwili ten piasek wszedł w domy mieszkańców. Kiedy Rosjanie naprawiali broń, to musieli przestrzelać. Ustawiali na RKM czy CKM i walili w tę górkę piaszczystą. Słychać było jak odłamki gwiżdżą z tych pocisków, które eksplodowały gdzieś dalej. Wtedy jeszcze zdążałem przez krzaki przelecieć do tej piwniczki i się schronić”.
Jerzy Madej
„Wszystkie lekcje odrabiałem przy kopijce. To był słoik wielkości tej szklanki przewiercony i tam był ze sznurowadła spleciony knotek i jak się nalało nafty, to ta kopijka świeciła. I na stołeczku małym, przy tej kopijce mogłem odrabiać lekcje”.
Jerzy Madej
„[Sierpień 1944] Tutaj była taka piwniczka podziemna, w której żeśmy przechowywali owoce i warzywa. Nie było lodówek w owym czasie. Myśmy mieli taką piwniczkę. To było pewne podwyższenie i żadne domy, żadne drzewa nie zasłaniały. Widać było łunę nad Warszawą. Te czasy utkwiły mi szczególnie, bo były związane z wydarzeniami technicznymi. Kiedy tam była łuna, to tu po drugiej stronie ulicy Solskiego stały katiusze i strzelały nad Warszawę. Jak były katiusze, to było wojsko. Wtedy już był cały ten dramat wojenny”.
Jerzy Madej
„Była radiofonizacja kraju. Wszyscy mieliśmy szczekaczki i głośniki, które nadawały jeden program reżimowy: „Widno było przy kominie, widno było przy mej dziewczynie, gdy czyta, gdy szyje, gdy przędzie.” Była taka piosenka. Sączyła się tak jak początkowe popisy spikerów”.
Jerzy Madej
„W tym czasie była akcja ze stonką ziemniaczaną, która rzekomo była przez Szwedów tutaj podrzuconą do kraju komunistycznego, żeby zniszczyć cały ustrój. Była walka z tą stonką, którą pokazywano na lekcjach. Ją należało zbierać i przynosić do szkoły”.
Jerzy Madej
„Była też śmietanka cebulanka, o której słyszałem tylko ze szczekaczki. I to mi utkwiło, dlatego że to było związane z poziomem kultury spikerów. Otóż spiker dziwnie czytał ulotkę reżimową na temat stonki cebulanki. Raz wyrywało mu się, że to śmietanka cebulanka i jako taki kajtek miałem wielki ubaw właśnie z tych reżimowych pogadanek”.
Jerzy Madej
„Tu nie było opcji kupienia większości rzeczy do życia. Była taka pani, nazywała się Racka przywoziła w bańkach mleko gdzieś tam z spod Mińska Mazowieckiego i dźwigała w bańkach mleko, po domach roznosiła. Zaopatrywała nas. To było jeszcze prawdziwe mleko, które się zsiadało”.
Jerzy Madej
„Matka dbała, żebyśmy mieli mleko, płatki i trochę śledzia. Pamiętam jaką frajdą było umoczyć kawałek chleba, posypać cukrem albo z tą marmoladą taką niemiecką. To pamiętam. Był problem ze zdobyciem mydła. Ale tu trudno zachować chronologię. To były strzępy”.
Jerzy Madej
„W latach 1943 – 1950 chodziłem do podstawówki. Tam były lekcje religii i ksiądz czytał fragment ew. wg. Mat., który brzmiał mniej więcej w ten sposób: „Jeślibyście mieli wiarę wielkości ziarnka gorczycy i powiedzieli tej górze, żeby przeniosła się w morze, to stanie się wam według wiary”. I ja wtedy jako mały chłopaczek zacząłem kombinować, co za głupoty ksiądz opowiada, co to znaczy, że góra rzuci się w morze. Miałem na myśli tę górkę, z której zjeżdżałem na sankach. Jakże ta góra piasku może się rzucić w morze. Nie minęło dosłownie trzydzieści lat i w tym miejscu, w którym była ta góra piasku, powstała sadzawka, w której rosły tataraki i skrzeczały żaby”.
Jerzy Madej
„W czasie wojny jak wracałem ze szkoły to musiałem przede wszystkim rozpalić ogień. Jak rozpaliłem i się ubrudziłem, to trzeba było umyć ręce. Jak trzeba umyć ręce, to trzeba było przynieść wodę. Woda w mieszkaniu była w wiaderku, ale ono zamarzło i była warstwa lodu. Więc trzeba było duszą od żelazka stłuc ten lód, nabrać wody, umyć te ręce, ale już pod płytą ogieniek się palił. Już się zaczynało normalne życie. Takie rzeczy pamiętam związane z chłodem, mrozem, zimą, z dokuczliwością, ale też radością, bo jak się zjeżdżało z tej górki na sankach to była radość. Taka była młodość okupacyjna i szkolna”.
Jerzy Madej
„Silne więzi z tradycją Piłsudskiego były w rodzinie żywe. Jeszcze po wojnie przez jakich czas zachowało się kilka monet z wizerunkiem dziadka Piłsudskiego. Pamiętam, że one były srebrne. Także chociażby ten wizerunek przypominał. Natomiast w rozmowach oczywiście nie było okazji, bo byliśmy zaprzątnięci tą rzeczywistością siermiężną, walką o przeżycie codzienne”.
Jerzy Madej
„Tu były lasy. Wujcio z ojcem chodzili na polowania na zająca. Na kuropatwy. Także stąd ta Cechówka”.
Jerzy Madej
„Wtedy tutaj był tylko ten dom, biały dziś otynkowany drewniak i domek drewniany pana Dusznickiego, sąsiada, który zmarł w latach 70. Jak się spojrzało, to widać było z okna czy z akacji, bo tu były akacje i można było wejść i obserwować, ulicę Konopnickiej, dym lokomotywy parowej i słychać było hałas kolei żelaznej, bo tu były takie znaki życia w owym czasie”.
Jerzy Madej
„Najstarsze wspomnienie jakie mam z czasów przedwojennych, to kiedy byłem chłopczykiem. Pamiętam tylko marynarkę i brzuch ojca, jego rękę, brązowy garnitur. Trzymał mnie na kolanach. Także nawet twarzy nie pamiętam. Ojciec zginął na początku wojny w Auschwitz. Niemcy potem przysłali ten garnitur. To są początki wojny i ta tragedia, która zmusiła nas, do odpowiednio potem siermiężnego życia”.
Jerzy Madej
„Przed wojną działki były bardzo tanie, więc dziadziuś mógł sobie pozwolić na zakup działki, a ojciec mógł sobie pozwolić później na wybudowanie domku, który mu Niemcy spalili 15 września 1939 r. W 1941 r. już ojca nie było. Także jestem dzieckiem wdowy ze spalonego domu”.
Jerzy Madej
„Nie było tutaj żadnych sklepów. Tylko przy ul. Bema. Po tym jak ojca wywieziono do Oświęcimia – matula tam pracowała. Ręce sobie odmroziła, bo warunki były taki spartańskie. Pomieszczenie nie było używane, a trzeba było te śledzie z beczki przekładać w jakąś gazetę rękami, czy jakimś patykiem wydłubywać. I ta sól z beczki i te śledzie… więc mama odmroziła ręce”.
Jerzy Madej
„15 września płonął ten dom, którego już nie ma i murów nie ma żadnych, które zbudował ojciec. W tym czasie Niemcy polowali na mężczyzn. I zastrzelili dwóch mężczyzn: pana Paciorkowskiego i pana Strzeszkowskiego w altance, która stała na tym placu, gdzie w tej chwili jest oczko wodne”.
Jerzy Madej
„Niemiec strzelał jeszcze jak kobiety poszły do piwnicy. Strzelał przez otwarte drzwi do tej piwniczki, co tam w betonie wyszczerbiona dziura po kuli była i przypominała za każdym razem jak się tam wchodziło tragedię spalonego domu. Mnie i siostrę za rękę mama wzięła o świcie. Złapała i do piwnicy. To się pamięta takie rzeczy, bo one graniczyły z niebezpieczeństwem utraty życia”.
Jerzy Madej
„Za tą górką, za tą ulicą, ona się Południowa chyba nazywała, był taki domek drewniany. Tam były wylewiska wiosną. Takie właściwie bagnisko. Tam lądowały kukuruźniki, takie małe dwupłatowe rosyjskie. To były takie sensacje dla chłopaków w całej okolicy, bo myśmy przybiegali jak samolot wylądował i oglądali to widowisko. Dla mnie taka była wojna”.
Jerzy Madej
„Pamiętam niebywałą dbałość władz o elektryfikację. W dziadkowym domu nie było prądu. Na placu stał słup. Zasilanie mieliśmy od strony Przybyszewskiego”.
Jerzy Madej
„Później powstał taki sklepik nazywalismy go blaszak. Taki jakiś kontener. Także zaopatrzenie można było już bliżej zdobyć. No i powstał też sklepik na rogu Przybyszewskiego i Armii Krajowej. To całe źródło zaopatrzenia. Ale pieszo się chodziło. Człowiek był młody. Kilometr w prawo, kilometr w lewo nie robiło różnicy”.
Jerzy Madej
„Sklepy były w domach. Tam, gdzie trumniarz miał swój warsztat potem był sklep Baliszewskiej i lodziarnia. Tego domu już nie ma. To było na ulicy Bema. Tam gdzie dziś jest kwiaciarnia. Śladu nie ma”.
Jerzy Madej
„W tej piwniczce siedziała cała rodzina z panem Dusznickim, kobiety i dzieci z sąsiedztwa, bo ta piwniczka była porządnie zrobiona. Budował ją ojciec. To było w czasie nalotów”.
Jerzy Madej
„W tym domu białym, który tutaj widać, chociaż to drewniak otynkowany, był zarówno szpital wojskowy jak i rusznikarnia. Szpital koński, weterynaryjny. Zdarzało się, że konie padały, bo były strasznie poranione i tutaj kończyły żywot. Mnie, takiego kajtka brali na sianokosy dla tych koników, które tutaj były leczone. Także to takie wspomnienia sympatyczne”.
Jerzy Madej