wille
Willa Urania od strony zachodniej. Zdjęcie rodziny Daszkowskich i Wiśniewskich (Prawdopodobnie rok 1947)
Adam Włodzimierz Daszkowski
Południowa strona Willi Urania w Cechówce (ob. Sulejówek). Alejka w sadzie, który mieścił się między willą i południową granicą posesji z terenem Zagłobina. Być może, stojący po lewej stronie to Kazimierz i Maria Wiśniewscy. Siedzący w pierwszym rzędzie po prawej w jasnym garniturze to tata Adama Włodzimierza Daszkowskiego - mgr inż. Adam Witold Daszkowski, wówczas pracownik Ministerstwa Odbudowy. Prawdopodobnie rok 1947.
Adam Włodzimierz Daszkowski
Willa Urania - taras od strony południowej. Rodziny Daszkowskich i Wiśniewskich. Prawdopodobnie rok 1947
Adam Włodzimierz Daszkowski
Zdjęcie z archiwum rodziny Daszkowskich - w ogrodzie willi Urania. W tle za płotem ul. Paderewskiego w Cechówce-Miłośnie. (Prawdopodobnie rok 1947)
Adam Włodzimierz Daszkowski
Zdjęcie rodziny Daszkowskich (Adam Witold Daszkowski i Wacława Daszkowska siedzą obok siebie) W środku stoją Kazimierz Wiśniewski z żoną (właściciele willi Urania)
Adam Włodzimierz Daszkowski
Willa Urania w Cechówce - Miłośnie. Widok od strony zachodniej. Rodziny Daszkowskich i Wiśniewskich. W środku jasno ubrani: Wacława i Adam Witold Daszkowscy. Stojący z lewej strony: Kazimierz Wiśniewski - właściciel willi Urania. (Prawdopodobnie rok 1947)
Adam Włodzimierz Daszkowski
„Urodziłem się w Warszawie, ale już od pierwszych dni po urodzeniu jestem mieszkańcem Sulejówka. Mam nawet dowód zameldowania z tutejszej placówki, w której rodzice musieli meldować dzieci. Moi rodzice Adam Witold Daszkowski i Wacława Daszkowska pochodzili z różnych stron”.
Adam Włodzimierz Daszkowski
Po chrzcinach Krysi na podwórku przy domku wynajmowanym od P. Chazańskiego. Od lewej: Stefania Dudko (z d. Leixner) i Marek Dudko - rodzice Anny Basary, ciocia Jadzia (Jadwiga Leixnerowa, z d. Słodkowska), Babcia Aniela Leixner z Krystyną oraz Anna Basara.
Anna Basara
Anna Basara u P. Moraczewskich w Sulejówku. 1.07.1934 rok.
Anna Basara
Wakacje u Anieli Leixner w willi P. Moraczewskich
Anna Basara
Anna Basara w oknie domu babci
Anna Basara
Anna Basara u babci w willi P. Moraczewskich
Anna Basara
Anna Basara z mamą
Anna Basara
Anna Basara w krakowskim stroju uszytym przez matkę chrzestną Wandę Moraczewską
Anna Basara
Wanda Moraczewska w Sulejówku - matka chrzestna Anny Basary
Anna Basara
Anna Basara
Wanda Moraczewska. Z boku własnoręczny podpis Zofii Moraczewskiej do fotografii.
Anna Basara
Leixmanowe NN, Aniela Leixman, Włoszka - żona Rymara (brata Anieli Leixner, Julia Rymarowa
Anna Basara
Od prawej: Jędrzej Moraczewski z synem Adamem oraz NN
Anna Basara
Wanda Moraczewska
Anna Basara
Aniela Leixner i Zofia Moraczewska (ok. 1948-1951). Spotkanie w Sulejówku
Anna Basara
Stefania Dudka (z d. Leixner)
Anna Basara
"Obrączka" na płócienną serwetę układana przy talerzu do wytarcia ust. Każdy członek rodziny Państwa Moraczewskich miał swoją. Ta należała do P. Wandy.
Anna Basara
Wnuczka Moraczewskich
Krzysztof Smosarski
Na schodach
Krzysztof Smosarski
Wnuczka Moraczewskich
Krzysztof Smosarski
Wnuczka Moraczewskich
Krzysztof Smosarski
Willa Zosieńka
Tadeusz L. Gawłowski
Willa Zosieńka - Państwo Gawłowscy i dziadek Frączkowski
Tadeusz L. Gawłowski
Leopold Gawłowski i państwo Chrzanowscy przed drugą willą
Tadeusz L. Gawłowski
Gawłowscy z córeczką Zosieńką, bracia Frączkowscy i p. Chrzanowscy
Tadeusz L. Gawłowski
Wnuczka Moraczewskich
Krzysztof Smosarski
Willa Ułanka - bryła współczesna i dawna.
Plan sytuacyjny parceli (rok 1929), gdzie znajduje się Willa Ułanka.
Fragment skanu planu parceli z 1929 roku zawierający opis Willi Ułanka.
Willa Ułanka
Willa Ułanka
Willa Ułanka - ok. 2020 roku
Andrzej z Lasu
Dom rodzinny Marii Szewczenko, z domu Szczęsnej (1915-1986). Prawa strona domu w Sulejówku należącego do rodziców Marii - Antoniego i Anny Szczęsnych.
Ewa Burgess-Floryn
Sulejówek, Irena Grembowska, na tarasie - NN.
Marek Giedwidź
Szklarnie przy willi Gawella. Druga od lewej Irena Grembowska, z papierosem - Witold Grembowski.
Marek Giedwidź
Szklarnie przy willi Gawella.
Marek Giedwidź
Sulejówek, Irena Grembowska, budynek w tle to oranżerii (na tyłach oranżerii była stajnia).
Marek Giedwidź
Inspekty.
Marek Giedwidź
Sulejówek, siedzi pierwszy z prawej - Stanisław Gawell (patrzy w obiektyw), pozostałe osoby - nieznane.
Marek Giedwidź
Sulejówek, Willa Gawella. Od lewej: Jurek Ługowski, Apolonia Grembowska (babcia Marka Giedwidzia) , Irena Grembowska (mama), Witold Grembowski (dziadek) .
Marek Giedwidź
„[Wtedy] powziął plan budowy domu. Znał takiego dość znanego architekta, Napoleona Czerwińskiego, który kilka ciekawych kamienic zaprojektował w Warszawie i Konstancinie-Jeziornej. (…) Jemu zaproponował, żeby zaprojektował ten dom. (…) Na przełomie 1918/1919 rozpoczęła się budowa domu. Był bardzo oryginalny. Piętrowy budynek z dwuspadowym dachem, a wokół niego były różne balkony, tarasy”.
Marek Giedwidź
„Wuj zakupił [też] piękną terakotę z firmy Villeroy Bosch, ale nie przywiązywano wówczas wagi do takich rzeczy jak sanitariaty czy kwestia ciepłej wody”.
Marek Giedwidź
„Była [wtedy] bardzo duża inflacja. Ruble traciły na wartości, a marki polskie traciły na wartości. (…) Wuj opowiadał, że były takie momenty, [kiedy] walizką musiał dowozić pieniądze budowniczym domu, bo z dnia nadzień [wszystko] traciło ważność”.
Marek Giedwidź
„Budowa szła. Dwie rzeczy były bardzo solidne, a pozostałe mniej. Polegało to na tym, że z cegłami nie było problemów, bo już cegielnia powstała w Sulejówku i wypalała bardzo dobrą cegłę. Natomiast jeżeli chodzi o oprawę okien i te wszystkie wykończeniowe rzeczy to były zrobione trochę tak byle jak. Stropy z byle jakiego drewna. Wszystko było takie trochę prymitywne. Natomiast bardzo solidnie wykonane zostały wszystkie elementy betonowe: kolumny, wieżyczki, tarasy, balkony i to przetrwało prawie sto lat bez żadnego większego uszczerbku”.
Marek Giedwidź
„W 1921 r. dom został ukończony. [Wtedy] pomysł wuja był taki, żeby pomyśleć też o jakiś pomieszczeniach gospodarczych. (…) Najpierw powstały inspekty, belgijki, niskie, skrzyniowe pojemniki przykrywane oknami ze szkłem, żeby można było przyspieszyć (…) wyprodukowanie niektórych kwiatów. (…) Powstała pierwsza szklarnia, niska, dach sięgał do ziemi, bo tam chodziło o ogrzewanie – nie było jeszcze systemów ogrzewania i trzeba było tam jakieś gorące dymy ze spalonego węgla kanałami [poprowadzić], aby to ogrzewało. Technicznie to było na początku dość skomplikowane. (…) A w latach 1922-1923 powstał budynek gospodarczy ze szklarnią. Tam były winogrona. Można było korzystać z ich owoców do późnej jesieni. [Tam] było też mieszkanie dla ogrodnika”.
Marek Giedwidź
„Powstała też kotłownia i wtedy można było pełną parą gospodarstwo przez cały rok wykorzystywać [jako] zaplecze do kwiaciarni „Kalina” na ul. Królewskiej 31 [w Warszawie]. (…) Istniała do 1 sierpnia 1944 r. [Powstania warszawskiego] nie przetrwała ani kwiaciarnia, ani piękne mieszkanie wyposażone we wspaniałe meble i obrazy polskich malarzy. Kamień na kamieniu nie został w tym miejscu”.
Marek Giedwidź
„W Sulejówku cały czas były prowadzone prace. Piękne były ogrody nie tylko szklarnie. (…) A dom cały czas był zamieszkiwany przez różne rodziny. (…) Została [m.in.] zainstalowana rodzina Pączków. Zajęła pokój z kuchnią. Mieszkanie mieli za darmo, ale jednocześnie we własnym zakresie pilnowali tego domu dzień i noc. (…) Oprócz tego na dole, matka z córką Haliną zamieszkała. (…) Natomiast na górze był taki malutki pokoik, który zajmowała matka Stanisława czyli Anna Gawell. Ona tam mieszkała do śmierci, do 1944 r. [Natomiast] dwa najbardziej słoneczne pokoje na piętrze zajmował sam właściciel. I tak to wszystko trwało nawet w te lata wojenne”.
Marek Giedwidź
Andrzej Kotwicz - Gilewski z rodzicami i ich znajomymi przed willą Batorówka -Sulejówek, ok. 1943 r.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Mój ojciec się nazywał się Janusz, matka Jadwiga Cezaria z Kalickich. Urodziłem się w 1936 r, 26 marca”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Ojciec, dobrze zarabiający, wysoki urzędnik w ministerstwie rolnictwa, kupił od państwa Batorskich w takim wtedy modnym miejscu, [w] Sulejówku, gdzie inni urzędnicy państwowi kupowali domy albo zamieszkiwali, bo to [było] blisko Piłsudskiego. Ojciec kupił tutaj cały swój budynek na ulicy Legionów 6, a [państwo Batorscy] przenieśli się do swojej willi, którą wybudowali w okolicach stacji Wola Grzybowska”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Zamieszkali w byłym domu Państwa Batorskich, który się nazywał Batorówka. Nazwa Batorówka nie pochodzi od Stefana Batorego, króla Polski, tylko od nazwiska Państwa Batorskich. W tej chwili ta ulica się nazywa generała Rozwadowskiego, a za czasów głębokiego PRL nazywała się jeszcze inaczej”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Ojciec, na tej posesji. którą wówczas kupił, przy domu, w okolicach ogrodu różanego, kazał przywieźć kilka fur piachu i ten piach wysypano. Mnie posadzono na samym szczycie tego piachu. (…) Obok kwitł krzew buldeneż z białymi kwiatami. (…) Poza tym był jeszcze ogród taki pół warzywny i rósł rabarbar”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Mieszkaliśmy w tym Sulejówku, ale tylko w lecie. Bo, w porządnym towarzystwie przed wojną, wypadało mieć daczę i mieszkanie w mieście. Mieszkanie mieliśmy w mieście na Waliców 6, a w Sulejówku mieliśmy willę w pięknym lesie sosnowo-dębowym, gdzie było mnóstwo grzybów”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Batorówka to była willa, w zasadzie jednopiętrowa, parterowa, ale na pierwszym piętrze był pokój a może nawet dwa pokoje, ale jakieś takie małe, do których było wejście z przedpokoju od strony tylnej willi, ewentualnie z lewej strony po schodach, które były wzdłuż ściany”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Dom był w stylu świdermajer, z faramuszkami, z werandą”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„W każdym razie przeżyłem. (…) Po naszej stronie [płotu] był wybudowany niski budynek, parterowy, pokój z kuchnią i komórką, w którym mieszkał nasz dozorca o nazwisku Kozieł albo Kozioł. On miał żonę i co najmniej jedno dziecko. (…) [On] miał za zadanie otwierać i zamykać bramę oraz furtkę, otwierać i zamykać codziennie okiennice, rano otwierać i wieczorem je zamykać, grabić alejki, czyścić wychodek, i w zasadzie to wszystko. Być może miał jeszcze obowiązek nosić wodę, bo w budynku nie było kanalizacji i wodociągu, a pompa była obok. (…) W każdym razie obowiązków miał niewiele. No i pilnować budynku, kiedy nas nie było w Sulejówku, bo byliśmy w Warszawie. (…) Kiedy Niemcy wydali zarządzenie, że trzeba wszystkie radioodbiorniki oddać, to mój ojciec stwierdził, że nie odda i kazał go zakopać. Kozioł wykopał dół w połowie drogi między naszym budynkiem a jego stróżówką, i tam umieszczono radio w takim jakimś opakowaniu, zasypano i koniec. Rodzice, myśleli, że się na tym skończy. Tymczasem Kozioł, nie wiadomo dlaczego, do tej pory nie wiadomo dlaczego, poszedł na posterunek policji granatowej w Sulejówku, za torami, mniej więcej koło stacji kolejowej Sulejówek, i zeznał, że państwo Gilewscy zamiast oddać Niemcom radioodbiornik, to go kazali zakopać. (…) Komisarz powiedział podwładnemu powiedział, aby pojechał czym prędzej na rowerze do Gilewskich, i kazał ten radioodbiornik wykopać i gdzieś go wywieźć. (…)Przyszli do naszej willi i kazali Kozłowi pokazać gdzie i kazali mu kopać. Ja przy tym byłem i widziałem. On kopał, był to piasek, pamiętam ten żółty, świeży piasek, kopał i kopał się strasznie spocił i zdjął koszulę i był do połowy nagi, oblany potem… I kopał i kopał, dokopał się do wody, a tego radia nie było. No i wtedy ten posterunkowy tak go sprał, że ten Kozioł to wył z bólu po prostu. A ten go nahają taką walił i walił i walił, Kozioł leżał na ziemi a ten go walił… Żona Kozła w tej stróżówce w ich mieszkaniu krzyczała wniebogłosy, dzieci się darły. (…) Następnego dnia Kozła ani jego żony i dzieci już nie było. Uciekli”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Willa stała pusta. Ludzie wszystko rozkradli. Cesia wściekła zaczęła szukać po ludziach i zbierać, ludziom wyrywać krzesła, stół i tym podobne. Latała 2 kilometry naokoło, chodziła po domach i zbierała, bo na nas postawiono krzyżyk. Gilewscy poszli do Warszawy, było Powstanie, wszystkich zamordowali i tak dalej. Więc można ukraść, nie? Stwierdziliśmy że tu nie ma możliwości mieszkać. Nie było ani pościeli ani ubrań, no nic nie było. 2 krzesła Cesi się udało, stół. Stwierdziliśmy wtedy, że Cesia pojedzie do siebie, na Cechówkę do domu, a mama ze mną wróci do cioci Haliny do Sosnowca. A dopiero w dwa lata potem mój ojciec się znalazł w Polsce, wrócił”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„[W domu byli] dzicy lokatorzy, którym ojciec pozwolił mieszkać, żeby pilnowali budynku. (…) Umówił z tym państwem Grunwald. (…) W końcu [ojciec] sprzedał za 150 tysięcy starych złotych”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Moi rodzice byli w jakiś sposób skoligaceni z państwem Wiśniewskich. Helena i Kazimierz Wiśniewscy byli właścicielami Willi Urania wybudowanej w latach 20. XX wieku przy ulicy Paderewskiego 2 w Miłośnie. Budowę zakończono w roku 1929. Ta willa jakby trochę przypominała dworek Milusin – z tym, że ona była bardziej okazała. Ze strony północnej, zachodniej i południowej były piękne tarasy z krużgankami, z filarami. Cała posesja była bardzo duża. Była praktycznie większa od obszaru, który zajmuje obiekt tutaj Muzeum. [Piłsudskiego]”
Adam Włodzimierz Daszkowski
„[W domu] piece z podobnych kafli były w pokojach, więc trzeba było palić, ogrzewać. Inaczej było zimno. Mieszkanie było duże [i] wygodne. Wprawdzie dla czteroosobowej rodziny było ciasno, bo to było najpierw dwupokojowe [mieszkanie]. [Dopiero] potem trzeci pokój jeszcze przybył. [Była też] kuchnia [i] łazienka, a [samo] wnętrze było bardzo ciekawe. W całej willi było sześć mieszkań – trzy na parterze i trzy na piętrze. W większości były [właśnie] dwupokojowe. W latach 60. zamieszkałe rodziny opuszczały willę. W 1970 roku mama dostała mieszkanie z racji zasług wojennych w Batalionach Chłopskich na Sobieskiego. W Willli Urania zostałem sam na 100 metrach”.
Adam Włodzimierz Daszkowski
„Wszystkie drogi były gruntowe, nie było asfaltu. Okolice były podmokłe. W okresie wiosennym było słychać kumkanie żab. To było tak słyszalne, że to do dziś moje wspomnienia budzi – te dźwięki dochodzące z tych okolic. Na tych terenach, na tych łąkach, wrzosowiskach myśmy się wtedy bawili, spędzali czas. Pamiętam, że kiedy miałem kilka lat, chyba z 5 czy 6, puszczaliśmy latawce z tatą. To była taka zabawa właśnie, że jak przychodziła jesień, to zawsze w domu się urządzało robienie latawców. Te latawce się kleiło klejem stolarskim do konstrukcji z listewek i puszczało się na tych wrzosowiskach”.
Adam Włodzimierz Daszkowski
„W latach 60. [XX w.], już jako nastolatek w pewnym momencie przestałem wyjeżdżać na wakacje, bo kolonie były organizowane przez zakłady pracy rodziców dla dzieci do 14. roku życia. Więc (…) wtedy wymyśliliśmy z koleżankami i kolegami z sąsiedztwa, że zorganizujemy – jak to zostało nazwane – wakacyjny klub młodzieżowy Fakir. Tę nazwę „Fakir” to wymyśliła Małgosia Białek. (…) W ciągu praktycznie 2-3 dni, bo wieść się rozeszła lotem błyskawicy, myśmy mieli 50 osób, [których] zostało członkami tego klubu. Ktoś przyniósł stół do tenisa stołowego i ustawiliśmy go na tarasie, gdzie mogliśmy grać w ping-ponga, [a] w lasku na terenie posesji zbudowaliśmy boisko do piłki siatkowej i tam były rozgrywane co wieczór mecze w siatkówkę. Bawiliśmy się w najróżniejszy sposób”.
Adam Włodzimierz Daszkowski
„Wpadłem też na pomysł, by na takiej starej maszynie do pisania wypisać legitymacje dla członków tego klubu i na takim sztywnym papierze technicznym wypisaliśmy te legitymacje. To był ponoć największy mój błąd, bo (…) to był dowodem, że założyłem nielegalną organizację. Popełniłem przestępstwo. No, efekt był taki, że ówczesne władze Sulejówka (…) skierowały wniosek do kolegium o ukaranie mnie i zostałem oddany pod nadzór rodziców za to przestępstwo, które wtedy zrobiłem, organizując nielegalną organizację”.
Adam Włodzimierz Daszkowski
„Okazało się, że nie było zezwolenia cenzury na nasz występ. Trzeba było jechać do Otwocka po zezwolenie. Tam nam powiedziano, że na plakatach nie może być Wojskowego Instytutu Techniki Pancernej i Samochodowej, bo to tajemnica wojskowa. Dochód z biletów był przeznaczony na stworzenie Domu Kultury. To był 1968 rok”.
Adam Włodzimierz Daszkowski
„Willi Urania już nie ma. Została sprzedana została przez spadkobierców rodziny Wiśniewskich i trafiła do rodziny nieodpowiedzialnej. Doprowadzono do całkowitej dewastacji tego budynku. Potem kilkakrotnie była podpalana i w efekcie ostatniego pożaru gdzieś tam w XXI wieku została zburzona, rozebrana i tam w tej chwili stoją apartamentowce”.
Adam Włodzimierz Daszkowski
Widok dworku z boku od prawej strony.
Adam Kaczanowski
Widok dworku od frontu ze stojącym Kazimierzem Kaczanowskim, ojcem pana Adama Kaczanowskiego.
Adam Kaczanowski
Władysław Anderszewski z żoną Wandą. Stoją od lewej: syn Stefan, córka Zofia oraz Kazimierz Kaczanowski, mąż Zofii. Siedzi najstarsza córka - Wanda. Lata trzydzieste.
Adam Kaczanowski
Zdjęcie zniszczonego domu Władysława i Wandy Anderszewskich w Sulejówku, na zdjęciu mały Adam Kaczanowski z siostrą oraz mamą Zofią Kaczanowską z domu Anderszewską.
Adam Kaczanowski
Zdjęcie zniszczonego domu Władysława i Wandy Anderszewskich w Sulejówku.
Adam Kaczanowski
Zdjęcie zniszczonego domu Władysława i Wandy Anderszewskich w Sulejówku.
Adam Kaczanowski
Zdjęcie zniszczonego domu Władysława i Wandy Anderszewskich w Sulejówku, Na zdjęciu mały pan Adam Kaczanowski, wnuk państwa Anderszewskich.
Adam Kaczanowski
Zdjęcie zniszczonego domu Władysława i Wandy Anderszewskich w Sulejówku, ul. Piłsudskiego 12, róg ul. Prusa. Na zdjęciu mały pan Adam Kaczanowski, wnuk państwa Anderszewskich. Dom zbombardowany przez Niemców w sierpniu 1944, na podstawie wieku dzieci rok wykonania zdjęcia określany jest na 1946 (mniej prawdopodobne, że 1947)
Adam Kaczanowski
„Dom Anderszewskich stał przy Piłsudskiego (początkowe numery), spalił się w 1944, vis a vis w żółtawym domu mieszkał kolejarz pan Kałuża. Po zniszczeniu domu do roku 1947 mieszkali u Wrzosków (naprzeciwko domu Kotlarewskich). Władysław Anderszewski był budowlańcem, na początku wieku (1901-1905) rodzina wyjechała do USA do pracy, ale żona Wanda (zmarła w 1952) jednak nie chciała zostać emigrantką i wrócili do Polski. Za zarobione w USA i odłożone pieniądze kupili piaszczystą działkę w Sulejówku. Córka państwa Anderszewskich, mama pana Adama Kaczanowskiego (ur. 1908) chodziła na potańcówki do Moraczewskich, grała na pianinie, skończyła w młodości konserwatorium w Krakowie. Piotr Anderszewski (pianista i dyrygent) jest chrześniakiem Adama Kaczanowskiego. Władysław Anderszewski zmarł w 1945 na atak serca w Suchowiźnie k. Mińska Mazowieckiego”.
Adam Kaczanowski
„Moja [Adama Kaczanowskiego] matka Zofia Kaczanowska była z domu Anderszewska, a mój ojciec Kazimierz Kaczanowski był rodzonym bratem Włodzimierza. Synem Włodzimierza Kaczanowskiego jest prof. Andrzej Kaczanowski (emerytowany profesor Instytutu Zoologii, Wydziału Biologii UW). Kazimierz (w rodzinie Kaziuś) wraz z żoną Zosią w czasie wojny mieszkali w Sulejówku wraz z ś.p. córką Oleńką w domu teściów Anderszewskich. Dom ten niestety został zburzony pod koniec wojny w czasie działań wojennych. Artysta malarz Wit Kaczanowski jest synem Feliksa Kaczanowskiego, który miał siostrę Annę i brata Mieczysława, ale było to nieco dalsze pokrewieństwo.
”
Adam Kaczanowski
„Dworek został zburzony przez Niemców bombą burząco-zapalającą (tzw krową) wystrzeloną z wyrzutni (chyba na stacji) w Wesołej w sierpniu 1944 roku, gdy przez nasz ogród przebiegała linia frontu (rosyjskie wojsko zdążyło się przed tym przenieść do sąsiadów obok). Rodzina moja [Adama Kaczanowskiego], będąca w domu na parterze w momencie uderzenia bomby cudem ocalała. Lokatorzy, którzy poszli do siebie na górę, zginęli. Rodzina moja, tj dziadek i babcia Anderszewscy oraz moi rodzice z moją o 4 lata starszą siostrą wyszli z pożaru, zabrali mnie, który został w piwnicy w stodole i czekał na ciepłe mleko lub wodę, po które poszli dorośli do dworku w przerwie między bombardowaniami. Po ujściu z życiem ruszyli stamtąd piechotą, z wózkiem ze mną (miałem wtedy 5 miesięcy) i moją czteroletnią siostrą na tułaczkę w kierunku Mińska. Doszli do Suchowizny koło Stanisławowa. Tu mój dziadek Władysław Anderszewski, nie mogąc znieść utraty majątku, na który pracował całe życie, zmarł na serce 17 stycznia 1945 roku gdzie został pochowany. Obecnie, po ekshumacji na początku lat 50., spoczywa w rodzinnym grobie Anderszewskich na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.”
Adam Kaczanowski
Mapa z 1931 roku.
Bolesław Błaszczyk
Zdjęcie lotnicze naszej okolicy z okresu II wojny światowej.
Projekt.
Bolesław Błaszczyk
Projekt frontu.
Bolesław Błaszczyk
Projekt.
Bolesław Błaszczyk
Projekt
Bolesław Błaszczyk
Podanie.
Bolesław Błaszczyk
Willa Artura Spitzbartha. Sulejówek, rok 1933.
Bolesław Błaszczyk
Ogłoszenie o wynajmie Willi Artura Jerzego Spitzbartha w Sulejówku. Prawdopodobnie rok 1934.
Bolesław Błaszczyk
Artur Jerzy Spitzbarth w I Kompanii Kadrowej Legionów Piłsudskiego.
Bolesław Błaszczyk
Artur Jerzy Spitzbarth. Lata dwudzieste.
Bolesław Błaszczyk
Artur Jerzy Spitzbarth. Rok 1934.
Bolesław Błaszczyk
Artur Jerzy Spitzbarth
Bolesław Błaszczyk
„Mój dziadek pochodził ze starej niemieckiej rodziny szlacheckiej, zamieszkałej na terenach Kurlandii, czyli krainach, tak jak mówiłem na pograniczach Estonii, Łotwy – gdzie się rozciągała. Takim pierwszym naszym znanym przodkiem był August Spitzbarth, ginekolog lekarz Carycy Katarzyny. Zmarł w 1834 roku. Miał syna Karola Spitzbarth’a, który był radcą kolegialnym. Ten z kolei miał syna Artura Ottona Spitzbarth’a – architekta warszawskiego, a synem Artura Ottona był właśnie mój dziadek Artur Jerzy”.
Bolesław Błaszczyk
„Z niezwykle bogatej przedwojennej rodzinny szlachta niemiecka się spolszczyła. Specjalnym ukazem tytuł szlachecki przyszedł na polski tytuł też szlachecki jeszcze gdzieś tam w XVIII wieku. [Dlatego] trudno powiedzieć, że to była niemiecka rodzina. To byli ludzie, którzy biegle mówili po niemiecku. Częściowo wyznania ewangelickiego, ale raczej nie praktykowali tego za bardzo. Ograniczało się to do chrztu, do pewnych jakichś tam konfirmacji. Wiem, że mój dziadek był ochrzczony jako Artur Georg Spitzbarth”.
Bolesław Błaszczyk
„To byli zdecydowanie Polacy. Polskość szczególnie się u nich zaznaczyła w XX wieku. Dziadek był legionistą. Jego brat z kolei krzewił polską kulturę na odzyskanych ziemiach po zaborze pruskim, na północy kraju. (…) Ulegli spolszczeniu już całkowicie”.
Bolesław Błaszczyk
„[Brat], Alfred Spitzbarth przeżył zaledwie 18 lat. Tak naprawdę postać chyba nie tyle zapomniana, co bardzo bolesna historia, bolesna rana. W naszej rodzinie o niej się po prostu już później nie mówiło i nie wspominało, ponieważ popełnił Alfred samobójstwo. Co ciekawe, bo był aktywistą ruchu socjalistycznego czyli wówczas antycarskiego takiego opozycyjnego. Jako członek tej organizacji, pewnej organizacji socjalistycznej dostał rozkaz zabicia jakiegoś szpicla cesarskiego gdzieś w Warszawie. Nie mógł sobie poradzić z tym rozkazem i popełnił samobójstwo”.
Bolesław Błaszczyk
„Czwartym, ostatnim dzieckiem był Karol Spitzbarth urodzony w 1893, który został aktorem, reżyserem. Krzewiciel Teatru Polskiego na tych pozaborowych terenach. Był animatorem kultury i przyjął pseudonim artystyczny – pod takim jest głównie znany Karol Benda. Bardzo ciekawa postać. Zmarł na atak serca w dorożce, która wiozła go już do szpitala. Ten atak serca zaczął się na scenie i zakończył jego życie”.
Bolesław Błaszczyk
„Dziadek wychował się w domach przy ulicy Foksal 15 i Nowy Świat 30, który był zbudowany przez jego ojca. Tam praktycznie większość rodziny przez większość czasu przedwojennego mieszkała”.
Bolesław Błaszczyk
„Dziadek uczęszczał do klasy wstępnej do siedmioklasowej szkoły im. Rontalera. Tam gdy był w klasie drugiej, w roku 1905 naukę przerwał mu strajk szkolny. Podczas trwania strajku uczył się prywatnie. Jesienią 1906 roku wstąpił do warszawskiej szkoły zrzeszenia nauczycieli, gdzie uczęszczał do klasy czwartej. W roku szkolnym 1907 1908 przeniósł się do szkoły w Grodzisku Mazowieckim. [Po roku] znalazł się znowu w Warszawie i podjął naukę w siedmioklasowej szkole realnej im. Emiliana Konopczyńskiego przy ulicy Kopernika 34. Obecnie to jest ulica Konopczyńskiego. Było to pierwsze gimnazjum męskie z polskim językiem wykładowym. W 1911 r. otrzymał świadectwo dojrzałości”.
Bolesław Błaszczyk
„We Lwowie studiował na Politechnice na wydziale Budowy Maszyn w roku akademickim 1911/1912. Ale wiosną 1912 r. wysłano go do Zurychu. (…) Na Politechnikę nie poszedł [tylko] na Uniwersytet Zurychski i przez rok studiował architekturę.(…) Musiał mieć maturę szwajcarską, żeby wstąpić oficjalnie na jako student na szwajcarską uczelnię, którą zdał w 1913 r. [Potem] zdał egzamin konkursowy na Politechnikę Związkową w Zurychu”.
Bolesław Błaszczyk
„[Dziadek] zarówno w Zurychu jak i we Lwowie należał do Związku Strzeleckiego. W ramach zajęć, którego jak zaświadczył brał czynny udział. Od połowy kwietnia do połowy czerwca 1914 r. przechodził szkolenie w baterii szkolnej Pierwszego Pułku artylerii Kaiserebersdorf. (…).W sierpniu 1914 r.. na wezwanie Czynu Legionowego wyruszył z I Kompanią Kadrową Legionów Polskich Józefa Piłsudskiego w pole jak to się mówiło. Znalazł się w szeregach kolumny amunicyjnej I Pułku Artylerii, IIPlutonu, III Batalionu pod dowództwem Henryka Krok-Paszkowskiego. Oficjalna data wstąpienia Artura Jerzego do służby to 1 sierpnia 1914 r”.
Bolesław Błaszczyk
„Zachowała się karta pocztowa z 20 sierpnia 1914 roku adresowana przez mojego dziadka do pani Aleksandry Spitzbarth, czyli jego własnej matki. (…) Mój wówczas 23-letni dziadek pisał do swojej mamy: “Matuś kochana! Piszę nie wiedząc kiedy ten list odejdzie gdyż regularnej poczty nie ma. Jestem zupełnie zdrów i wcale się nie męczę choć mamy dużo trudów. Jestem obecnie czasowo w tym samym plutonie co w Krakowie to znaczy pierwszy pluton Pierwszej Kadrowej. Co jestem z tego rad gdyż przyjemni koledzy. Od ludności wiejskiej mamy dobre przyjęcie, nie chcą brać pieniędzy. Boję się tylko powrotu Moskali. Nie wolno mi pisać gdzie jesteśmy w każdym razie już za Kielcami. Jestem bardzo rad z powrotu do plutonu. Komendantem jest Krok (chodzi o Henryka Krok-Paszkowskiego). Doskonały i bardzo sympatyczny oficer. Deszczów nie mamy, dlatego marsze są przyjemne. Nigdy nie przypuszczałem że z taką łatwością zahartuje się w trudach. Kończę gdyż muszę iść na tę zbiórkę. Będę pisał często, ale listy mogą nie dochodzić. Całuję cię Matuś oraz Ginusię serdecznie. Twój Artur”
Bolesław Błaszczyk
„Dziadek zajmował wraz z 400 innymi Legionistami Kielce. 14 sierpnia brał udział w walkach przeciwko Rosjanom nad Nidą pod Brzegami. Do końca listopada 1914 brał udział w kampanii I Kompanii Kadrowej Legionów Józefa Piłsudskiego, czyli od 6 sierpnia do końca listopada był cały czas w polu jak to się mówiło. Zachorował w listopadzie 1914 i na miesiąc trafił do szpitala, w którym zapewne przywitał Nowy Rok 1915”.
Bolesław Błaszczyk
„W kwietniu 1916 brał udział w bitwie nad rzeką Styr na Wołyniu (…), a następnie w trzydniowej bitwie pod Kostiuchnówką – najkrwawszej w dziejach Legionów. Przeżył. (…) Służył w ramach I Brygady Legionów Polskich. [To] były kolumna amunicyjna I Pułku Piechoty oraz I Pułk Artylerii, gdzie służył jako kanonier obsługi. W tej ostatniej formacji walczył od 1 do 25 lipca 1917, kiedy to Legioniści masowo odmówili przyjęcia przysięgi wierności Niemcom. (…) Ze współtowarzyszami Artur opuścił samowolnie szeregi armii. Zbiegł i ukrywał się w domu. Otrzymał później formalne zwolnienie ze służby wojskowej od pułkownika Berdeckiego”.
Bolesław Błaszczyk
„30.10.1917 roku Artur napisał podanie o następującej treści: “Niniejszym mam zaszczyt prosić jego Magnificencję o przyjęcie mnie w poczet słuchaczów drugiego semestru Wydziału Budowy Maszyn. Oryginał mej matury, siedmioklasowej szkoły Konopczyńskiego zostawiłem w Zurychu i nie mam możności sprowadzenia go. Zatem załączam jeszcze do niniejszego podania uwierzytelnioną kopię matury”. W CV pisał: “Jestem Polakiem, szlachcicem wyznania ewangelicko-augsburskiego.” 12.11.1917 roku rozpoczął studia na Politechnice Warszawskiej”.
Bolesław Błaszczyk
„15 lub 16.11.1918 czyli 4 dni po naszej jednej z najważniejszych dat narodowych został przyjęty jako kanonier do II Pułku Drugiej Baterii a następnie został żołnierzem formującego się VIII Pułku Artylerii w Rembertowie. W trakcie służby został mianowany na dowódcę działonu jako podoficer działonowy, ale w dalszym ciągu na zajęciach na Politechnice uczestniczył”.
Bolesław Błaszczyk
„Podczas wojny polsko-bolszewickiej w marcu 1919 roku otrzymał nominację na kaprala. 1 kwietnia 1919 r. trafił do szpitala w Zamościu po kontuzji nogi w II Baterii Pułku Artylerii. Kurował się co najmniej dwa tygodnie. W połowie kwietnia przydzielony został do Baterii zapasowej VIII Pułku Artylerii III DYONU. Następnie przydzielono go do III Armii, gdzie pełnił funkcję w kadrze VIII Pułku Artylerii Piechoty kolejno w stopniach: plutonowego, podchorążego, podporucznika i porucznika. 01 czerwca 1919 r. otrzymał awans na podporucznika rezerwy ze starszeństwem i został przydzielony do Kadry Oficerskiej Oddziału Kawalerii”.
Bolesław Błaszczyk
„Na wiosnę, 22 marca 1920 r. zdał egzamin ze statyki wykreślnej a już 1 maja odkomenderowany został do dowództwa armii rezerwowej, następnie do pierwszej armii potem do V armii, gdzie pełnił obowiązki dowódcy pociągu amunicyjnego nr 152. Więc [to] ciekawy student [był]”.
Bolesław Błaszczyk
„Bardzo dobry oficer, zdolny i obowiązkowy pracownik. Artur posiadał umiejętność obsługi niemieckiego działa polowego dalekonośnego 77 mm oraz francuskiego polowego 75 mm”.
Bolesław Błaszczyk
„Nie wiadomo kiedy dokładnie Artur wstąpił na Politechnikę Lwowską. W 1923 r tam się gdzieś znalazł. Będąc we Lwowie poznał Marię Kazimierę Rudzińską, Córkę Zofii i Władysława z Piwnickich urodzoną 23 stycznia1903 r., studentkę matematyki na Uniwersytecie Lwowskim. Pobrali się 27 grudnia 1924 r. w Wilnie w kościele Ostrobramskim, a 15 grudnia 1927 r. uzyskał dyplom z wynikiem bardzo dobrym ze stopniem Inżyniera – mechanika. (…) Pracował w fabryce parowozów pod nazwą Warszawska Spółka Akcyjna Budowy Parowozów. Z [jego] udziałem Artura została rozpoczęta w zakładach budowa wyrzutni torpedowej. Maria i Artur Spitzbarthowie zamieszkali w Warszawie przy ulicy Wiejskiej. Przyszły na świat ich dzieci Jan Henryk Spitzbarth ur. 28 kwietnia 1928 roku i Irena Halina Spitzbarth ur. 5 października 1929 roku”.
Bolesław Błaszczyk
„Janek był podobno trudnym dzieckiem i umieszczono go jako jeszcze dziecko w Hyrowie, na dzisiejszej Ukrainie, w internacie Arianów. (…) W czasie wojny przebywał na Bielanach przy ulicy Dewajtis uczęszczając do szkoły, która działała pod przykrywką szkoły ogrodniczej”.
Bolesław Błaszczyk
„Dom w Sulejówku istniał od 1933 r. przy ul. wówczas J. Piłsudskiego 18. (…) Był dosyć duży, co wynika ze zdjęć zachowanych z 1935 r., na których widnieje mój dziadek na tle tegoż dosyć dużego obiektu”.
Bolesław Błaszczyk
„Mój dziadek zatrudniony był w tym okresie, na przełomie lat 20/30 w państwowej fabryce sprawdzianów przy ulicy Duchnickiej. Sprawdziany były to urządzenia pomiarowe, tak wówczas to nazywano. Budynki zakładów są obecnie zabytkami, zachowały się w Warszawie”.
Bolesław Błaszczyk
„Od 1 czerwca 1928 do 19 lutego 1930 dziadek pracował Instytucie Badań Inżynierii w Warszawie i biurze konstrukcyjnym broni pancernej jako pracownik kontraktowy na stanowisku inżyniera konstruktora, pracę tę opuścił na własne żądanie jak głosi kwestionariusz, życiorys. Z maja 31 pochodzi dokument starostwa grodzkiego południowo warszawskiego poświadczający, że Artur mieszkał wówczas przy ulicy Wiejskiej”.
Bolesław Błaszczyk
„25 lipca 33 r. miało miejsce specjalne wydarzenie w życiu dziadka, ponieważ otrzymał medal niepodległości nadany rozporządzeniem Prezydenta Rzeczpospolitej. Pismo Strzelec z 5 sierpnia 34 roku z kolei donosiło o nadaniu mojemu dziadkowi przez Marszałka Piłsudskiego odznaki 1 Kompanii Kadrowej. Ani medal niepodległości ani odznaka 1 Kompanii Kadrowej nie zachowały się w naszych zbiorach rodzinnych. Ślad po nich całkowicie zaginął jak i po wszystkich przedmiotach należących do Spitzbarthów. W Centralnym Archiwum Wojska Polskiego w Rembertowie zachował się wniosek o jego kolejne odznaczenie, o numerze decyzji 31/26, ale nie wiadomo o jakie odznaczenie chodziło”.
Bolesław Błaszczyk
„27 sierpnia 34 urodziła się Maria Krystyna Spitzbarth, która od wczesnych lat dziecinnych do końca życia zwana była ciocią Marylką przez nas. Na imię miała Maria, ale i to chyba najbardziej znana i kochana ciocia, bo ona dużą część życia mieszkała już w Warszawie więc nasze rodziny się blisko trzymały a w roku 1978 poślubiła Szweda pana Bertila Maxe i wyjechała do Szwecji już na stałe, tam też zmarła, dopiero całkiem niedawno, bo w 2018 r”.
Bolesław Błaszczyk
„Odpis aktu urodzenia Marii głosi, że przyszyła na świat w domu rodzinnym przy Nowym Świecie, to właśnie rodzenie w domach było właśnie w rodzinie mojej mamy przyjęte, bo moja mama tez podobno się urodziła w mieszkaniu. (…) Trzy dni później, 30 sierpnia 1934 r. Maria Spitzbarth z Rudzińskich zmarła, a co było przyczyną, w tej chwili nikt nie jest w stanie tego dociec. (…) Maleńkim dzieckiem zajęła się mama mojego dziadka czyli prababcia Aleksandra”.
Bolesław Błaszczyk
„Po tej tragicznej śmierci swojej żony Artur Jerzy Spitzbarth ożenił się powtórnie. Ślub z Heleną Borkowską, córką Wacława i Barbary z domu Sawiliewej odbył się w Warszawie, w kościele Świętego Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu 17 kwietnia 1937 r. W księgach parafialnych zachowały się oryginalne wpisy. Zamieszkali w czteropokojowym cichym, spokojnym mieszkaniu przy ulicy Śniegockiej na Powiślu. Helena urodzona w 1912 r. miała 23 lata w momencie ślubu, a dziadek miał już lat 44. Helena ukończyła pedagogium czyli studium nauczycielskie obecnie tak się mówi, pedagogium wówczas. Planowała pójść na studia medyczne”.
Bolesław Błaszczyk
„19 stycznia 1936 r. urodziła się córka świeżo poślubionych, Zofia Spitzbarth, moja mama nosząca od swojego ślubu z naszym tatą Bolesławem w 1957 r. jego nazwisko Błaszczyk. Mój tata Bolesław Błaszczyk senior. I kolejna straszna tragedia, (…) dwa miesiące po urodzeniu mojej mamy. [Helena] zmarła na skutek zakażenia krwi, które wówczas zdziesiątkowało wielką liczbę pacjentek jednego z najlepszych szpitali położniczych w Warszawie tamtych czasów znajdującego się podobno w okolicach kościoła Świętej Barbary, czyli w okolicach dzisiejszej ulicy Świętej Barbary. Tam była jakaś dosyć ekskluzywna klinika, oddział porodowy, coś tam się wdało, jakieś zakażenia, jakaś bakteria, zamknięto wówczas ten szpital”.
Bolesław Błaszczyk
„W 1937 r. zmarł ojciec mojego dziadka dr Spitzbarth Artur Otton. Dziadek Artur Jerzy przejął prowadzone przez swojego ojca biuro architektoniczne i nadzorował realizację kolejnych projektów, to znaczy projektów swojego ojca. (…) i ożenił się z młodszą siostrą zmarłej swojej drugiej żony, młodszą siostra Heleny, Marią Borkowską”.
Bolesław Błaszczyk
„Moja ciocia Irena Zacharzewska, wspominała, że ojciec kolekcjonował płyty. W domu stał gramofon z tubą koloru czerwonego z napisem. Był to patefon, His Master’s Voice czyli taki firmowy gramofon. Rzeczywiście [ojciec] słuchał tych płyt. Być może miał w kolekcji płytę nagraną przez swojego brata Karola Bendę Spitzbartha. Po latach udało mi się dotrzeć do nagrania, które sporządził właśnie Karol Benda. Jest to wiersz „Smutno mi Boże” recytowany przez niego na takiej płycie właśnie no z tamtych czasów”.
Bolesław Błaszczyk
„Sierpień 1939 r., mobilizacja. Chmury wiszą nad Polską. Jako oficer rezerwy [ojciec] niedługo się tą rezerwą nacieszył. Otrzymał przydział do 4 Batalionu Broni Pancernej w Brześciu. 1 września 1939 r. o świcie żegnany przez rodzinę wyruszył ze stacji w Miłośnie na wojnę jadąc na zgrupowanie do Brześcia. Przesiadł się na stacji w Łukowie i stamtąd wysyłał kartkę pocztową do Sulejówka pod adres Piłsudskiego 18, gdzie ostatnio mieszkał z rodziną. Kartka się zachowała: „Moi kochani, godzina 5 po południu. Dojechałem doskonale tymże sleepingiem bezpośrednio do Łukowa. Siedzę tu w bufecie i zjadłszy twoją Maniuś polędwicę doskonałą czekam na pociąg do Brześcia. Czeka na ten pociąg sporo rezerwistów. Jak dotąd dość miłą droga i pozostanie pamiętna.” I to jest w zasadzie ostatni list”.
Bolesław Błaszczyk
„Kolejny list z PCK, z Radomia, wysłany 11 listopada 1939 r. o treści: „Kapitan Spitzbarth 7 listopada znajdował się w obozie jeńców w Rosji w Starobielsku”. 24 grudnia mój dziadek napisał kartkę, która w jakiś dziwny sposób trafiła z powrotem do domu, [chociaż] napisał ją do miejscowości Wołkowysk, obecnie Białoruś, wówczas II Rzeczpospolita, do niejakiego Aleksandra Szarejko. (…) Ta pocztówka pisana była już po rosyjsku. Dziadek dziękował Aleksandrowi Szarejko za wiadomości, które mu przysłał do obozu, że z rodziną Spitzbarthów jest wszystko w porządku, że bardzo się uspokoił. Taka jest mniej więcej treść tej kartki”.
Bolesław Błaszczyk
„Na przełomie 1939/1940 r. zdarzyła się bardzo ciekawa rzecz, którą znam od urodzenia. (…) Otóż do mieszkania matki w Warszawie na ulicę Narbutta, gdzie mieszkała matka mojego dziadka, Aleksandra, przybył zwolniony szeregowiec, jeniec ze Starobielska i przywiózł sweter, który dostał od mojego dziadka na drogę. Artur, dziadek Artur poprosił tego szeregowca, wiedząc, że on jedzie do Warszawy, żeby przekazał, że z nim jest wszystko w porządku. Dał mu na drogę swój sweter, żeby no nie było mu zimno podczas drogi, nie przeczuwając pewnie, że sami będą w fatalnych warunkach, bo Rosjanie każą im przebywać ostrą zimę praktycznie no często na gołej podłodze czy na gołych deskach, bez mycia, z fatalnym jedzeniem, z robactwem i tak dalej”.
Bolesław Błaszczyk
„Zachowało się parę bezcennych kartek pocztowych od mojego dziadka. Ze Starobielska przyszła depesza i list z 30 listopada 1939 r.: „Jestem tu od dłuższego czasu.” To jest wszystko przetłumaczone z języka rosyjskiego, dlatego, że oczywiście oni musieli pisać po rosyjsku i oczywiście musieli pisać, że wszystko jest dobrze. Więc pisze tak: „Jestem tu od dłuższego czasu. Jestem zdrów, niczego mi nie brakuje. Dotąd nie miałem żadnej wiadomości o was. Mam nadzieję, że jesteście wszyscy zdrowi w domu. Niepokoję się, jak dajesz sobie radę. Ucałowania dla was wszystkich. Artur.” Tak. W ostatnim dniu 39 roku również skierował kartkę. Mamy tą kartkę. 31 grudnia pisał tak: „Moja kochana mamo.” – tym razem pisał nie do żony, tylko do mamy, Aleksandry – „Otrzymałem twoją kartkę z 11 grudnia i wcześniejszy list z Wołkowyska.” – czyli od pana Szarejko – „Bardzo mi żal, że do tej pory nie dostaliście żadnego z moich listów. Ja jestem zdrów i zupełnie o was spokojny. Mocno całuję ciebie Matuś, Maniusię” – czyli Marię, swoją żonę – „i całą moją rodzinę z Nowym Rokiem. Twój syn, Artur.” Jak się okazało słowa swe ostatnie słowa do rodziny z 6 stycznia 1940 r. dziadek skreślił na kartce: „Wreszcie otrzymałem Twoją odpowiedź na mój list. A potem i od mamy. Bardzo się tym uradowałem i cieszę się, że zamieszkaliście u mamy. Dostałem w sumie od Ciebie jeden list i pięć kartek, a od mamy dwie karteczki. Przedostatni list był z 14 listopada 39. Jestem o was bardziej spokojny. Nie mogę tylko zapomnieć, że tak nierozważnie postąpiłem z pieniędzmi. Czekam na dalsze wiadomości od was i całuję was wszystkich mocno. Jestem zupełnie zdrów i dobrze się czuję. Będę pisał prawdopodobnie w każdym miesiącu.” Ta była ostatnią, która dotarła do domu”.
Bolesław Błaszczyk
„Wobec przedłużającego się milczenia rodzina postanowiła szukać go przez Czerwony Krzyż dalej.. (…) W pierwszej połowie 1940 r. nadeszły dwie depesze stwierdzające brak danych tutaj o poszukiwanym. To akurat ta właśnie korespondencja od Czerwonego Krzyża się zachowała tutaj w naszych zbiorach. Ostatnia trzecia depesza z czerwca 1940 roku zawierała komunikat, słynny komunikat, ponieważ to rzeczywiście weszło do historii zdanie: „Adresat wyjechał nie pozostawiając adresu.” Tak PCK było informowane o losach więźniów z tych obozów katyńskich, właśnie tych starobielskich”.
Bolesław Błaszczyk
„Artur Jerzy Spitzbarth przebywał w Starobielskim podobozie S1 między innymi wspólnie z Józefem Czapskim, Bronisławem Młynarskim, doktorem Janem Kołodziejskim aż do tak zwanego wielkiego spaceru 11 listopada 1939 r czyli demonstracji patriotycznej jeńców. (…) Później Rosjanie ukarali uczestników tego „spaceru”. 17 kwietnia 1940 r. został wywieziony z obozu wagonem WA23B, w terminologii radzieckiej tak zwanym transportem okazjonalnym, 443 km szlakiem na północ ze Starobielska. Składający się z 5 wagonów transport przewoził 332 ludzi i odebrany został w Dergaczach, koło Charkowa. Drogą północną przez Wałujki samochodami więziono więźniów z Dergaczy wprost do Liesoparku czyli terenu leśnego w Piatichatkach koło Charkowa”.
Bolesław Błaszczyk
„Po wyruszeniu męża na wojnę, z której nigdy nie wrócił, Maria Spitzbarth z Borkowskich musiała opiekować się nie swoimi przecież dziećmi. Nie była z nimi emocjonalnie związana. Główny ciężar opieki nad dziećmi spoczywał na babci Aleksandrze, czyli na matce mojego dziadka. Gdy dzieci trochę podrosły, sporo rysowały pod jej kierunkiem. Bo była uzdolniona plastycznie. A ciocia Eugenia, siostra mojego dziadka, robiła im pierwsze lekcje przyrody. Każda z dziewczynek na przykład posadziła swoje własne drzewo. Maria, czyli ta ostatnia żona mojego dziadka, sprzedała dom w Sulejówku podobno, też tak wieść niosła, i zamieszkała na Narbutta 15A z Aleksandrą Spitzbarth, matką swojego męża”.
Bolesław Błaszczyk
„Zastanawiałem się nad tym, że bliskość Milusina do posesji, którą prawdopodobnie w 1933 r. nabył mój dziadek pozwala przypuszczać, że jakieś te relacje były. Co prawda w 1935 r. już Piłsudski nie żył, ale te odznaczenia, które otrzymał [dziadek], czyli właśnie ten medal legionowy, świadczyły o tym, że on był w tej pierwszej formacji Piłsudskiego, czyli w Pierwszej Kompanii Kadrowej”.
Bolesław Błaszczyk
Fotomontaż wykonano podczas letnich warsztatów Dokumentowanie codzienności dofinansowanych ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra 2021".
Fotomontaż wykonano podczas letnich warsztatów Dokumentowanie codzienności dofinansowanych ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra 2021".
Fotomontaż wykonano podczas letnich warsztatów Dokumentowanie codzienności dofinansowanych ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra 2021".
Fotomontaż wykonano podczas letnich warsztatów Dokumentowanie codzienności dofinansowanych ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra 2021".
Fotomontaż wykonano podczas letnich warsztatów Dokumentowanie codzienności dofinansowanych ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra 2021".
Fotomontaż wykonano podczas letnich warsztatów Dokumentowanie codzienności dofinansowanych ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra 2021".
Fotomontaż wykonano podczas letnich warsztatów Dokumentowanie codzienności dofinansowanych ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra 2021".
Fotomontaż wykonano podczas letnich warsztatów Dokumentowanie codzienności dofinansowanych ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra 2021".
Od lewej Emilia Wilczyńska z d. Radomska z córką Felicją Wilczyńską; w lustrze autor fotografii Romuald Makarewicz, połowa lat 30.
Ewa Gauld
Rodzina Wilczyńskich i Makarewiczów, fot. Romuald Makarewicz
Ewa Gauld
Wacław, Jola, Bohdan i Maria Wilczyńscy, fot. Romuald Makarewicz, 1935/1936
Ewa Gauld
Emilia Wilczyńska z domu Radomska, fot. Romuald Makarewicz
Ewa Gauld
Na górze od lewej: Fela, Jola i Bohdan Wilczyńscy; na dole od lewej: wujek Juleniek Radomski, Maria i Wacław Wilczyńscy, fot. Romuald Makarewicz, 1930
Ewa Gauld
Regina i Zygmunt Olchowiczowie, na krześle Maria Wilczyńska, fot. Romuald Makarewicz, 1930
Ewa Gauld
Od lewej Romuald Makarewicz, Jola Wilczyńska, Bohdan i Wacław Wilczyńscy, fot. Romuald Makarewicz, 1929
Ewa Gauld
Emilia Wilczyńska z d. Radomska, fot. Romuald Makarewicz
Ewa Gauld
Maria i Wacław Wilczyńscy z dziećmi Jolą i Bohdanem, fot. Romuald Makarewicz, 1928
Ewa Gauld
Rodzina Wilczyńskich i Makarewiczów, fot. Romuald Makarewicz, 1924
Ewa Gauld
Bohdan i Jola Wilczyńscy, fot. Romuald Makarewicz, 1930
Ewa Gauld
Rajmund Wilczyński, Janina Makarewicz z wnuczką Jolą Wilczyńską, fot. Romuald Makarewicz, 1928
Ewa Gauld
Rajmund Wilczyński, Jola Wilczyńska i Janina Makarewicz, fot. Romuald Makarewicz, 1928
Ewa Gauld
Bohdan Wilczyński, fot. Romuald Makarewicz, 1929
Ewa Gauld
Maria i Wacław Wilczyńscy z synem Bohdanem i córką Jolą w wózku, fot. Romuald Makarewicz, 1928
Ewa Gauld
Na balkonie lokatorka willi Świerkówka - Janina Makarewicz, obok jej wnuk Bohdan Wilczyński i córka Maria Wilczyńska; na dole pod balkonem od lewej: Jola Wilczyńska i dwie NN z pieskiem, fot. Romuald Makarewicz, 1937/1938
Ewa Gauld
Dom państwa Wójcickich, zbudowany z desek pochodzących z rozbiórki spichlerza na warszawskiej Cytadeli, ul. Rozwadowskiego 9 [dawniej Legionów 3], 1935
Maria Tyszel
„Dziadek kupił ten teren… legenda głosi, że od hrabiny Oskierkowej. To chyba jest nieprawda. Natomiast kupił chyba za zgodą Sztabu Generalnego dlatego, że było to bezpośrednie sąsiedztwo Marszałka Piłsudskiego. Te tereny były w jakiś sposób rozporządzane a dziadek pracował w firmie budowlanej w której miał spółkę – pracowali na rzecz Sztabu Generalnego”.
Krzysztof Wójcicki
„Ja mogę jeszcze powiedzieć na temat Sulejówka a propos tych czasów przedwojennych jak jeszcze żył Marszałek Piłsudski to babcia opowiadała, że jak się zna stację przyjeżdżało i ze stacji się szło tutaj to za osobą idącą tu to zawsze szedł w niewielkiej odległości żandarm”.
Krzysztof Wójcicki
„Przez przypadek znalazłem na facebooku opowieść o rodzinie Makarewiczów. I nawiązując kontakt z panią, która o tym opowiadała, okazało się, że to była rodzina, która mieszkała tutaj u babci. Wynajmowała cały dół z tego co pamiętam. Mieszkała nawet kilka lat. Przy Legionów 3. Obecnie przy Rozwadowskiego 9. W Willi, która się nazywa Willa Świerkówka. Przed budynkiem było chyba 6 czy ileś świerków, które zostały notabene przez ruskich wycięte”.
Krzysztof Wójcicki
„A przed wojną był dom Gołębiowskich – naprzeciwko – nie wiem czy pan wie, stary ten dworek to jest jeszcze przedwojenny – jeszcze chyba z 1933 roku”.
Krzysztof Wójcicki
„Mąż pani Gołębiowskiej to chyba przed wojną umarł. Ona była z Rosji. Po polsku do końca się nie nauczyła mówić. Umarła chyba jakoś w 60. latach. Była z arystokratycznej rodziny a druga, która z nią przyjechała bardzo szybko się po polsku nauczyła, mówiła bardzo ładnie. Dzieci ją uwielbiały wszystkie. Zawsze miała coś do powiedzenia. Zawsze im coś opowiedziała. Cukierki zawsze miała. Także taka dama do towarzystwa dobra. Pani Gołębiowska. Byli jeszcze Grunwaldowie. A Kantorscy mieli budynek po Droszczu. Bo Górscy i Radosze to są późniejsi. Potem jeszcze mieszkali Krzywińscy, Ziółkowscy”.
Jerzy Rowiński
„W 1943 roku została tutaj stworzona dzielnica niemiecka. Nie wiem, czy jest to prawda, ale było to coś z wywiadem związane. Tak mi przynajmniej mój tata mówił. Nawet mogę o konkretnej dacie powiedzieć, to był luty czy kwiecień 1943 roku. Wtedy zmarła siostra babci. Julia Chojnacka. Zostali wyproszeni z tego domu a wcześniej dopuścili [zezwolili] Niemcy do tego, żeby babci siostra umarła. Ona raka chyba miała. Niemcy zezwolili, żeby tutaj dokonała żywota, mimo, ze okoliczni mieszkańcy zostali wysiedleni. Babcia mówiła, ze mieli specjalne przepustki tutaj i mieli zezwolenie, żeby do końca mieszkać tego czasu…Natomiast z tego co mówiły babcia i ciocia to wygnanie ich stąd to nie było do końca wygnanie. Przyjechali ciężarówką żołnierze niemieccy, wszystko zapakowali i wywieźli do Heknera. Teraz to się Puszkina nazywa. To jest druga posesja od torów. I tam mieszkali. Pokój z kuchnią zajmowali”.
Krzysztof Wójcicki
„To była taka dzielnica dosyć strzeżona. Tutaj na przykład okolica jest jaka jest, ale na Szkopówce, na Ratajewie, na Żurawce, w Miłosnej można było sobie krowy pasać, gdzie się chciało. Tu nie. Tu był zakaz wstępu. Nie daj Boże, żeby z krowiną wyszedł na ten rów, bo tam zawsze rosła ładna trawa – to od razu policjanci kopów nawsadzali. I wyganiali. Tu była taka enklawa, że nie wolno było. Miał być spokój. Tu zresztą mieszkało parę osób… Tu w centrum. Od przejazdu – do Helina. Tam do Oleandrów. Obecna ulica Legionów po wojnie była Krasickiego. Potem zostawili Krasickiego, a tu później zrobili Legionów. To był taki kwadrat. Później tu powstał wielki zbiornik przeciwpożarowy – mniej więcej jak się kończy ten budynek co jest Centrum Hydrauliki. Spełniał swoją rolę, dopóki Niemcy nie poszli. Później się okolicznym sąsiadom budulec przydał. Łomami, łopatami tłukli aż rozdrapali co do ostatniego kamyka. No i został taki dołek, który w dalszym ciągu nosił nazwę Basen. I w zimę to był świetny teren do zjeżdżania na sankach. Tylko, że nie z górki się zjeżdżało tylko w dół. To dosyć duże było po wyrwaniu tego betonu. Zresztą i piach tam był piękny, także i piach kopali, także coraz to głębszy się robił ten dół. Później zaczęły się zwózki śmieci. To jest inna sprawa. No i różne skarby tam można było znaleźć pamiętam. Z tym, że to nie były takie śmieci jak teraz. Tylko były takie, które nie zaśmiecały środowiska. Jakiś gruz, jakieś stare klamoty, jakiś mebel połamany”.
Jerzy Rowiński
„Po wojnie był kwaterunek. Babcia miała lokatorów zmieniających się dosyć często. Różnych. I takich i takich. I takich co to nie wiedzieli co to jest kanalizacja”.
Jerzy Rowiński
„W 1945 roku tu mieszkali jacyś ludzie w tym fragmencie. Babcia miała ten środkowy pokoik. A tu mieszkał pan rotmistrz Szczepański. On był z krańców południowych”.
Krzysztof Wójcicki
„Każdy pokój to był oddzielny lokal. Bo tych liczników elektrycznych od groma i ciut ciut. Ostatni lokatorzy Szczepańscy się wyprowadzili w roku 1978. To byli ostatni”.
Jerzy Rowiński
„W każdym razie dogadywała się z tymi ruskimi. Mieli fart akurat, że to była chałupa, która do czegoś się nadawała ruskim. Tutaj wszystkie te trzy domy były zajęte – jako szpitale ruskie, wojskowe. Tu wiem, że okulistyka była. U mnie w pokoju była sala operacyjna. Zostawili ich tu na górze. Pokoik z kuchenką zajmowali. No i mieszkali sobie spokojnie. Ruscy ich nie wyganiali”.
Jerzy Rowiński
„W łazience graciarnia była. Każdy miał michę swoją w pokoju, tylko kibel był wspólny. I zawsze były problemy kto to ma sprzątać. I kto ma schody sprzątać. Szczepański to pamiętam, że buty szorował przed wejściem. Wojskowy. On był wachmistrzem, ale wszyscy go tytułowali: panie rotmistrzu. Pierwszy zawsze był na wyborach. Kwiatek musiał dostać, bo inaczej chory był. Jak otwierali lokal wyborczy to już był”.
Jerzy Rowiński
„Bo bida tutaj była ponoć okrutna. Wiem, że oni dostawali w czasie wojny żarcie. W pracy. No i dopóki się tutaj nie zwiedzieli, że jednak tutaj … moja matula pracowała wtedy. Babcia próbowała coś handlować, ale to jej jak i mnie by wychodziło handlowanie. Także zmysł do handlu taki był średni. Wujek jeszcze był wtedy mały. Później dopiero zaczął pracować. Od 13 roku życia, czyli od roku 1941 poszedł do pracy do Albrechta”.
Jerzy Rowiński
„Moi dziadkowie przyjechali chyba w 1955 roku. Jak mama wzięła ślub to stwierdzili, że ściągną rodziców jak będzie tylko możliwość. Ci się wyprowadzali i wtedy ściągnęli rodziców mojej mamy. Postawili ich przed faktem dokonanym. Efekt był taki…, ze ponieważ ściągnęli tutaj rodziców mojej mamy to ściągnęli ich z jeszcze jedną córką, czyli siostrą mojej mamy. Córka zakochała się w synu tych ludzi, którzy tu mieszkali – Tadeuszem. Stali się małżeństwem. Więc były trzy teściowe na piętrze. [śmiech]”
Krzysztof Wójcicki
„Kiedyś tam jeszcze sklep po wojnie był. Spożywczy. Jadźka Kantorska – później Godzińska – głównie ona. Jadźka tam zapieprzała w sklepie. Tam się wchodziło po schodkach do pokoju jednego, który był przeznaczony na sklep. I Jadźka sprzedawała. Jak już się potem nie nadawała to i Baśka pracowała w tym sklepie”.
Jerzy Rowiński
„Wrzosowisko było. Piękne. Basen. Tu mieliśmy boisko do siatkówki, boisko do piłki nożnej własnym sumptem oczywiście zrobione. Niektórym się to nie podobało i mordy darły, bo sosenki żeśmy wycięli na bramki”.
Jerzy Rowiński
„Wymienialiśmy informację na temat rodziny Makarewiczów jako takich a z informacji, którą uzyskałem od pani Ewy to wynikało, że owszem to samo nazwisko, ale niekoniecznie te same osoby. Dwa zdjęcia tylko miałem z tego okresu przedwojennego. Na jednym z tych zdjęć – się okazało, że to jej rodzina jest. I otrzymałem z drugiej strony jak gdyby cztery czy pięć zdjęć jej rodziny właśnie, ale z terenów ogródka i to tak dziwnie wygląda…zdjęcia wróciły na miejsce po ponad 80 latach dobrych podróżowania, ale informacyjnie wiemy tylko tyle, że rodzina Makarewiczów tutaj mieszkała i tyle. Szczegółów żadnych nie…Ja nie wiem czy oni nie mieszkali tu ze trzy lata. Na pewno do samej wojny nie”.
Krzysztof Wójcicki
Drewniak „Babiniec”, Wielkanoc, 1930
Mariusz Kolmasiak
Walenty Wójcik, drewniak, Wielkanoc, 1930
Mariusz Kolmasiak
Maria i Wacław Wilczyńscy z dziećmi Bohdanem i Jolą, fot. Romuald Makarewicz, 1928
Ewa Gauld
Bohdan Wilczyński w wózku, fot. Romuald Makarewicz, 1926
Ewa Gauld
Rodzina Wilczyńskich i Janina Makarewicz, fot. Romuald Makarewicz, 1929
Ewa Gauld
Bohdan i Jola Wilczyńscy z dziadkiem Romualdem Makarewiczem, fot. Romuald Makarewicz, 1930
Ewa Gauld
Jola i Bohdan Wilczyńscy w domu rodzinnym, fot. Romuald Makarewicz, 1930
Ewa Gauld
Bohdan, Maria, Jola Wilczyńscy, fot. Romuald Makarewicz, 1930
Ewa Gauld
Maria Wilczyńska, fot. Romuald Makarewicz, 1924
Ewa Gauld
Rodzina Wilczyńskich, fot. Romuald Makarewicz, 1926
Ewa Gauld
Boże Narodzenie w Willi Wanda; Maria, Wacław, Bohdan Wilczyńscy, fot. Romuald Makarewicz, 1927
Ewa Gauld
Janina Makarewicz, Maria, Bohdan, Wacław, Jola Wilczyńscy, fot. Romuald Makarewicz
Ewa Gauld
Rodzina Wilczyńskich, fot. Romuald Makarewicz
Ewa Gauld
Willa Wanda, fot Romuald Makarewicz, 1924/25
Ewa Gauld
Rodzina Wilczyńskich, fot. Romuald Makarewicz
Ewa Gauld
Jola i Bohdan Wilczyńscy, Janina Makarewicz, fot. Romuald Makarewicz
Ewa Gauld
Willa Jadwisia, po prawej stoją poczmistrze, w drzwiach NN, fot. Romuald Makarewicz, 1935
Ewa Gauld
Wojciech Hyb
„Rodzinne historie z Sulejówkiem mają wiele rozgałęzień, wiele takich wątków, które się splatają i przeplatają. Taki najważniejszy wątek zaczyna się jeszcze w XIX wieku – kiedy to mój pradziad Walerian Wilczyński posiadał dworek i posiadłość blisko Rawy Mazowieckiej. Nazywało się to Grabice. Z przekazów wiem, że stracił ten majątek, posiadłość i dworek, który spłonął w czasie I Wojny Światowej. Pradziadek Walerian Wilczyński dostał jako odszkodowanie 10 mórg i willę, która znana była jako Willa Wanda w Sulejówku-Miłosna. Wtedy to była Miłosna. Tam się osiedlił z całą rodziną”.
Ewa Gauld
„Jego pierwsza żona Teodozja Paulina, z domu Działkowska, zmarła w połogu. Mieli kilkoro dzieci, z których przeżyło dwoje. Maria Wilczyńska i Wacław Wilczyński. Wacław to był mój pradziadek. Ta dwójka dzieci została później wychowana przez macochę, ponieważ Walerian ożenił się po raz drugi z Emilią z domu Radomską. Miał z nią troje dzieci. Syna Rajmunda i dwie córki: Felicję i Reginę, zwaną Renią, a Felicja była zwana Felą. Z tą całą rodziną wprowadzili się do Willi Wanda i tak to się zaczęło. Przypuszczam, że to był rok 1919 do 1920”.
Ewa Gauld
„Wacław i Maria – rodzeństwo, bo były dwie Marie Wilczyńskie jak pamiętamy – byli dziećmi pierwszej żony Waleriana Wilczyńskiego, który osiadł w Willi Wanda. I to rodzeństwo było bardzo ze sobą związane. Maria po wojnie mieszkała w mieszkaniu Wacława jakiś czas na Czerniakowskiej, ale Maria ma ciekawą historię, którą troszeczkę udało mi się odsłonić. Okazuje się, że jeszcze przed wojną była kobietą niezależną, wykształconą. Nie wiem, gdzie się kształciła, jakie kursy pokończyła, fakt, że zamieszkała na ulicy Wilczej w Warszawie. Do Willi Wanda bardzo często przyjeżdżała w odwiedziny, zresztą była chrzestną Bohdana Wilczyńskiego, syna swojego brata Wacława i są zdjęcia z chrztu, kiedy trzyma właśnie Bohdana”.
Ewa Gauld
„Jeśli chodzi o samego Wacława Wilczyńskiego – udało mi się dotrzeć do pewnych ciekawych faktów. Ja zawsze wiedziałam, że dziadek Wilczyński był aktywny w wojsku, że służył w Ułanach Krechowieckich, ale nie znałam dokładnie szczegółów jego aktywności i w wojsku i później po, więc zapisałam sobie takie różne ciekawostki. Wiem, że w latach 1917/1918 na pewno był w wojsku i został przyjęty do służby jako starszy podoficer i przypuszczamy, że to był rok 1917. Jest notatka, że był przyjęty do tej służby, że skończył 5 klas kategorii II szkoły. Był aktywny, ale nie mam dokładnych informacji gdzie walczył, ale to było w pierwszym pułku Dowbora-Muśnickiego chyba, czyli po jednej stronie organizował Armię Józef Piłsudski, a po drugiej stronie, na wschodzie Dowbor-Muśnicki”.
Ewa Gauld
„Młode dziewczyny, które mieszkały w Willi Wanda – warto o nich powiedzieć kilka słów. Jedna to siostra Wacława – Maria Wilczyńska. Z moich informacji jakie mam o niej i jak ją pamiętam, bo żyła po wojnie dość długo. Pamiętam ciocię Mariettę. W czasie I Wojny Światowej była sanitariuszką. Nigdy nie wyszła za mąż, nie miała dzieci. Była piękną, wysoką kobietą o bardzo przenikliwym spojrzeniu, mądrą. Z tego co się niedawno dowiedziałam – to pracowała w okresie międzywojennym w Ratuszu w Warszawie. Piastowała jakieś ważne stanowisko jak na kobietę w owych czasach. To było rzadko spotykane. Do Warszawy dojeżdżała pociągiem. Felicja i Regina… Felicja zwana ciocią Felą zmarła w 1980 roku. Ona, Regina, Rajmund, Wacław oraz Maria odziedziczyli tę posiadłość Willa Wanda – po śmierci matki Emilii. Felicja wyszła za mąż i nazywała się Felicja Leśniewska”.
Ewa Gauld
„Myślę, że była to połowa lat 20. – gdy córka [Janiny i Romualda Makarewiczów] Maria dojeżdżała do Warszawy kolejką i w tej kolejce jak wieść rodzinna niesie zauważył ja pan, który bardzo był zaintrygowany jej oryginalną urodą. Zaczął ją zagadywać. Wtedy w tej kolejce nawiązała się znajomość pomiędzy Wacławem Wilczyńskim, który dojeżdżał do pracy i mieszkał w Willi Wanda, a Marią Makarewicz. Różnica wieku była 19 lat. Mimo wszystko to im nie przeszkadzało, żeby doszło do bliższej znajomości. To bardzo szybko chyba poszło, bo w roku 1924/25 zamieszkali w Willi Wanda. Po ślubie dziadka Wacława Wilczyńskiego z Marią – teraz już Wilczyńską dwie rodziny jakby się scaliły. Widać, że te rodziny były bardzo ze sobą blisko i bardzo się lubiły. Makarewiczowie i Wilczyńscy. Było mnóstwo wspólnych pikników, spotkań w czasie gwiazdki przy stole”.
Ewa Gauld
„W roku 1926 przyszedł na świat syn Marii i Wacława – Bohdan. Zaraz – dwa lata później zjawiła się na świecie córeczka Jola. Jola była moją mamą. Moja mama zawsze opowiadała o Sulejówku bardzo emocjonalnie, bardzo ciepło”.
Ewa Gauld
„Mama zawsze mówiła, że pierwsze lata, które spędziła w Sulejówku i dzieciństwo, które spędziła w Sulejówku były najpiękniejsze. Takie są jej wspomnienia: „Gdy tracę noce – bezsenne to wtedy sobie piszę, przebywam i pamiętam to wszystko. Moje białe noce przebywam jako malutka – w Willi Wanda w Miłosnej, w pięknym ogrodzie, chowana z bratem, poznając zwierzęta – pieska Trezora, jeża Tuptusia, czy kreta Czarnusia. Pamiętam kumpele Rolkę i Zosię, Niemkę Duraszewiczową i sąsiadów – państwa Zalewskich – rodziców kumpeli. Ha! Wspominam nianię Maryśkę i odwiedzających ją żołnierzy. Dostawaliśmy cukierki, aby nic nie mówić rodzicom o ich odwiedzinach”.
Ewa Gauld
„Mama opowiadała mi, że tam dzieciaki bawiły się przy Willi Wanda. Był tam hamak, na którym się wszyscy bujali. Postanowili wsadzić psa do hamaka. Pewnie tego Trezora, o którym mama tutaj wspomina. Wsadzili psa do hamaka. Łapy przelazły mu przez te dziury i Trezor się zaplątał. Tragedia! Pradziadek Romuald przyleciał, ochrzanił dzieciaki i wyciągał tego psa. To zostało utrwalone na zdjęciu”.
Ewa Gauld
„Willa Wanda przed wojną była dosyć ładnym, okazałym budynkiem, [chociaż] była już lekko zużyta – sądząc po ramach okiennych, którym się bardzo przyglądałam. Nie była super odnowiona, nie była super nowym domem To był budynek parterowy, ale z dużym mieszkalnym poddaszem”.
Ewa Gauld
„Stała tak bokiem, długim bokiem wzdłuż Okrzei i główne wejście było od Okrzei 27 po dwóch czy trzech schodkach – przed wojną drewnianych. Cała była drewniana. To był taki styl typowy Świdermajer z werandami. Wiem na pewno, że była jedna weranda na tym krótkim boku. Bardzo ładna, z takimi ozdobami snycerskimi – obrośnięta winoroślą. Nad werandą chyba był balkonik. Natomiast od tyłu… ta willa była pięknie zbudowana. Z dużym gankiem pośrodku zacienioną werandą. Na tej werandzie zbierała się rodzina. Stał stolik. Robiono tam dużo zdjęć okolicznościowych. Nad tym balkonem był duży napis: Willa Wanda”.
Ewa Gauld
„Co się rzuca w oczy jak patrzę na te stare zdjęcia, przedwojenne, że ten parter był bardzo wysoki. Pokoje są wysokie, pod sufit hen! Jak widać stoi wielka choinka, olbrzymia i widać tę skalę, kiedy dziadkowie stoją przy tej choince z dziećmi – jakie wysokie było to mieszkanie”.
Ewa Gauld
„Był taki wzór pod samym sufitem wzdłuż ścian biegnący. Kwietny taki wzór, który się rolką wtedy prowadziło. Ten wzór jest dosyć charakterystyczny, bo tym jestem w stanie zidentyfikować. Na ścianach kilimy. Duży kilim – taki praktycznie dywan na jednej ścianie. Przypuszczam, że to względem ocieplenia! W zimie w ten sposób się ocieplało mieszkania i domy. Dużo obrazów na ścianach, dużo różnych półeczek z jakimiś flakonikami, flaszeczkami. Dużo różnych etażerek”.
Ewa Gauld
„Jedna etażerka jest na zdjęciu ślubnym, gdzie tło stanowi firanka. Firanki były piękne. Zawieszane bardzo dekoracyjnie, z jakimiś tam podwieszeniami. W innych pokojach były proste, ale były też piękne. Właśnie ta jedna firanka jest na zdjęciu ślubnym dziadka Wacława i Marii. Stąd wiem, stąd przypuszczenie, że skromna ceremonia czy skromne wesele musiały się odbyć tam właśnie w Willi Wanda”.
Ewa Gauld
„Wiem, że był sad. Sad był na pewno. Były zbiory jabłek. To jest udokumentowane. Był duży plac [jakby niezarośnięty] zabaw. Było trochę świerków, ale widać jakiś grządki, widać uprawny ogród, widać kiście winogron, więc możliwe, że mieli własne wino co roku. Także teren był zagospodarowany”.
Ewa Gauld
„Te 10 mórg – to to jest kupa ziemi! I to się ciągnęło w wzdłuż Okrzei aż do obecnego przejazdu. Idąc wzdłuż Okrzei idzie się pod górkę. I dochodzi się do rogu Przejazd i Okrzei. I tam według mojej mamy opowieści stał domek wujka Juleńka”.
Ewa Gauld
„Domek wujka Juleńka drewniany był właśnie przy tym przejeździe na górce. Tak daleko od Willi Wanda. Tak daleko sięgała ta posiadłość – jeśli nie dalej i później w stronę ulicy Kolejowej. W stronę torów. Któregoś pięknego dnia cała rodzina z malutkimi dziećmi z Jolą, Bohdanem, Maria Wilczyńska, Wacław Wilczyński, przyrodnia siostra Wacława – Fela, Felicja Wilczyńska postanowili się udać w odwiedziny do wujka. Najpierw sobie usiedli przed domem przed Willą Wanda. Był gorący dzień letni, więc wzięli jakieś napoje, owoce, bo dzieciaczki są małe. Jola miała 3 latka. Po czym powędrowali przez las. Po drodze stawali i pradziadek ustawiał ich do zdjęcia. Bo trzeba było troszeczkę odpocząć w cieniu. Dzieciaczki siadały na kocu i dziadek korzystał z tego momentu i pstrykał. W końcu dotarli do chatki wujka Juleńka. Wujek się bardzo ucieszył. Na stole w oknie stały kwiatki, otworzyli okno i pradziadek Romuald znowu … trzeba skorzystać. Piękna pogoda, zrobimy pamiątkowe zdjęcia! Dziadka Juleńka posadzono w oknie, w środku w domku, za nim stanął Wacek Wilczyński a tutaj przed oknem na zewnątrz ustawiły się Fela i Maria z dzieciaczkami”.
Ewa Gauld
„Mam jeszcze jedną historię bardzo ciekawą związaną z Willą Wanda, którą chciałam opowiedzieć. Otóż kiedy Jola z Bohdanem mieszkali tam jako małe dzieci i bawili się też oczywiście z różnymi dzieciakami tam w okolicy, biegali i tarzali się w piasku i zdjęcia sią że tak powiem są nie do upublicznienia, ponieważ są nago [śmiech], ale widać jest, że dzieciaki miały szalenie fajne dzieciństwo – oczywiście złapały wszy. Także te wszy to nie było nic wstydliwego. Jak postanowiono z tym walczyć? Postanowiono ich zgolić na łyso. I dziewczynkę i chłopca. Dla Joli to była tragedia, bo miała ładne czarne włosy, miała kilka latek. Więc pradziadek Romuald powiedział: Nie martwcie się. Ja się ogolę razem z wami. I zgolił sobie głowę na łyso, żeby im towarzyszyć w tej niedoli. I oczywiście porobił im zdjęcia [śmiech]. Sam też ogolony na łyso leżał sobie w ogródku w Willi Wanda. Jola ma bardzo nieszczęśliwą minę. Stara się nie płakać, ale potem widać jak powoli te włoski odrastały. Dziadek dokumentował to. Także jest historia z wszami i z ogolonymi łebkami dwoma”.
Ewa Gauld
„Dzieje Willi Wanda po wojnie są dosyć tragiczne, ponieważ jak wiadomo po wojnie w czasie PRLu te posiadłości i domy były odbierane. Także ten dom został zasiedlony przez lokatorów i moja rodzina, która dziedziczyła tę Willę Wanda i posiadłość po Emilii Radomskiej – praktycznie stracili własność. Nie wiem dokładnie – tam cały teren został też rozparcelowany wzdłuż Okrzei, bo to były ich działki, ich posiadłość na 10 morgów. Wiem, rząd w latach 70. łaskawie oddał im tę willę w okropnym stanie, niszczejącą i z tymi wszystkimi lokatorami”.
Ewa Gauld
„Zawsze żeśmy ciężko przędli w rodzinie. Lokatorzy domagali się napraw, a nie było za co. Czynsz jaki płacili był niewielki. Tam zarządzał naprawami i zbieraniem czynszu starszy pan, który mieszkał na parterze. Zapomniałam jak miał na nazwisko. Moja mama z ciocią – dwie też starsze schorowane panie nie dawały rady ogarnąć tego wszystkiego tam. Działy się różne ciekawe rzeczy, starano się znaleźć jakieś inne lokum dla lokatorów. Jak patrzę w te papiery – było naprawdę nieciekawie”.
Ewa Gauld
„Pożar wybuchł w związku z zaprószeniem, ale w jaki sposób? Czy przez kogoś, czy samoistnie – trudno dociec i taki był smutny koniec Willi Wanda. Zostały kikuty i kominy, spalone ściany, szkielet. Mama chodziła wtedy po działce ze mną i z mężem. Oprowadzała nas i mówiła: O! Tutaj była studnia, tutaj to, tu tamto… Tam są jeszcze piękne dęby na tej działce. Są pomnikami przyrody”.
Ewa Gauld
„Willa Wanda… zawsze mnie intrygowało. Czy była jakaś Wanda? Nie ma żadnej Wandy w rodzinie, więc możliwie, że tę Willę Wandę z tą nazwą, która jest na szczycie umiejscowiona i widoczna na wszystkich zdjęciach, w ten sposób dostali pradziadkowie Walerian i Emilia. Jak już się tam sprowadzili to już ta Willa Wanda była. I z tym napisem. Tak sobie myślałam, ale teraz zaczynam troszeczkę się zastanawiać, że jednak nie! Może to jednak zostało nazwane już przez nich. Dlaczego?”
Ewa Gauld
„Kiedy przeglądałam wszystkie zdjęcia już dokładnie i zaczynam się zastanawiać nad tymi wszystkimi powiązaniami; kto, gdzie, kiedy? Co z tych zdjęć wynika? Odwracam zdjęcie i jedno zdjęcie, które przedstawia młodego Rajmunda, syna Emilii i Waleriana, to jest praktycznie pocztówka. Okazuje się, że na drugiej stronie jest cała zapisana. Rok jest 1917 i ta pocztówka to jest po niemiecku. Pocztówka jest zaadresowana do Wandy (wysłana) z Warszawy do Rygi, żeby było ciekawiej i podpisana jest: twój brat Rajmund…Wandy nie było – siostry, nigdy nie było z oficjalnych przekazów w rodzinie, a tu jednak jest! I ma na imię Wanda! Może to właśnie była ta Wanda…”
Ewa Gauld
Rodzina Wilczyńskich
Ewa Gauld
Willa
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Budowa willi
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Budowa willi
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Budowa willi
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Rodzina Urszuli Rybak mieszkająca w domu pań Wojnikonis, lata 50.
Urszula Rybak
Dziadek Uli Rybak z wnuczkami, w tle żywopłot morwowy w ogrodzie pań Wojnikonis, obecnie ul. Szkolna, początek lat 50.
Urszula Rybak
Dom Romana Kreczmera
Kazmierz Zdanowicz
„Moja babka wybudowała sobie bardzo ładną willę w Miłośnie. Wtedy Miłosna nazywała się Cechówka, a stacja kolejowa Miłosna. I to był dom taki dla odpoczynku dla całej rodziny. Na wakacje. To się nie sprawdziło, ponieważ to było w bardzo dużej odległości od stacji”.
Barbara Jaździk
„Była tam poczta. Zakładam, że to mój pradziadek Romuald Makarewicz zrobił to zdjęcie poczty. Dookoła jest pustka. Pole. Nic nie stoi”.
Ewa Gauld
Jerzy Madej
„Pracowała rusznikarnia. Po drugiej stronie ulicy była duża górka piaszczysta. W tej chwili ten piasek wszedł w domy mieszkańców. Kiedy Rosjanie naprawiali broń, to musieli przestrzelać. Ustawiali na RKM czy CKM i walili w tę górkę piaszczystą. Słychać było jak odłamki gwiżdżą z tych pocisków, które eksplodowały gdzieś dalej. Wtedy jeszcze zdążałem przez krzaki przelecieć do tej piwniczki i się schronić”.
Jerzy Madej
Budowa willi
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Budowa willi
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Numer 37. To się nie zmieniało przez wiele lat aż do uruchomienia ulicy Dworcowej. Między torem kolejowym a płotem okalającym dom była ścieżka wydeptana przez ludzi. Nie można było przejechać, ponieważ było mokro. Wzdłuż posesji i ścieżki ciągnął się rów melioracyjny i wpadał do rowu kolejowego. Praktycznie non stop stała woda więc rosły świetnie krzaki. Dla dzieci raj do zabawy w chowanego. Myślę, że dziś nikt nie docenia jak świetnie było bawić się w takim gąszczu podmokłym, gdzie się gubiło sandały i kalosze, wracało utytłanym, ale to chyba były najpiękniejsze zabawy dzieciństwa”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Dziadek wziął duży kredyt na budowę tego domu i spłacał go systematycznie do Banku Gospodarstwa Krajowego, dlatego w czasie wojny wynajmował pokoje m.in w bardzo trudnych chwilach dwóm Żydówkom, które nie czuły się zbyt pewnie i dosyć krótko tu mieszkały. Wynajmował różnym ludziom. Farmaceucie, rodzinie państwa Klonowskich. Więcej nazwisk nie pamiętam”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Dom Romana Kreczmera
Kazmierz Zdanowicz
Andrzej
Andrzej Dziurzyński
Wnuczka Moraczewskich
Krzysztof Smosarski
Świadectwo szkolne
Andrzej Dziurzyński
Na pikniku
Andrzej Dziurzyński
Andrzej
Andrzej Dziurzyński
Jędrzej Moraczewski z gośćmi
Krzysztof Smosarski
Rodzina Moraczewskich
Krzysztof Smosarski
Zofia i Jędrzej Moraczewscy z Anielą i wnuczką
Krzysztof Smosarski
Aniela i Adam Moraczewscy z córką
Krzysztof Smosarski
W bibliotece
Krzysztof Smosarski
Zofia Moraczewska i Helena Kozicka
Krzysztof Smosarski
Moraczewscy przed dworkiem „Siedziba”
Krzysztof Smosarski
Zofia Moraczewska przed altaną
Krzysztof Smosarski
dworek "Siedziba"
„Kiedy już byłem starszy, mama wysyłała mnie z obiadkami do różnych staruszków i staruszek. Moja mama Władysława Bieniewska prowadziła własną politykę społeczną. Przeżywszy głód i biedę w czasie wojny miała wewnętrzną potrzebę pomagania i dzielenia się ze wszystkimi, którzy wg jej oceny potrzebowali wsparcia. I tak poznałem państwa Czerskich i panią Wojnikonis, u której pobierałem dodatkowe nauki z języka angielskiego”.
Andrzej Bieniewski
„Właścicielka jeździła nim na oklep, ale także zaprzęgała go do małego transportowego wózka. Pani Dea przygarniała i leczyła chore ptaki i inne zwierzaki, a jeden wyleczony pacjent – kawka zwana Kubusiem z wdzięcznością siadywała jej na ramieniu przyprowadzając stado swoich znajomych dzikich kawek”.
Andrzej Bieniewski
„Pani Dea [Dyoskora] Wojnikonis była dla mnie osobą z innego świata. Miała osiołka Uno, który zresztą był atrakcją dla całej sulejóweckiej dzieciarni. Mieszkali w domu na rogu Dworcowej i Szkolnej. Osiołek reagował tylko na komendy francuskie, ponieważ pochodził z Algierii Francuskiej. Prawdopodobnie był darem z UNRRA”.
Andrzej Bieniewski
Dom rodzinny
Bogdan Piątkowski
Dom rodzinny
Bogdan Piątkowski
Dom rodzinny
Bogdan Piątkowski
Dom rodzinny
Bogdan Piątkowski
Przed domem , ul. Matejki 5
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Przed domem, ul. Matejki 5
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Przed domem, ul. Matejki 5
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Przed domem, ul. Matejki 5
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Przed domem, ul. Matejki 5
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Nieistniejący dom rodziny Madejów
Jerzy Madej
Nieistniejący dom rodziny Madejów
Jerzy Madej
Nieistniejący dom rodziny Madejów
Jerzy Madej
Janina Madej z synem Jerzym
Jerzy Madej
Stefan Łuczkiewicz przed willą Michałówka
Barbara Jaździk
Wiktoria Pierzyńska, Elżbieta i Jolanta Iwankiewicz przed willą Wanda
Jerzy Kołnierzak
Elżbieta Iwankiewicz i Wiktoria Pierzyńska przed willą Wanda
Jerzy Kołnierzak
Klasa szkolna przed willą Wanda
Jerzy Kołnierzak
Wójcikowie i Kaszkiewicze przed domem w Sulejówku
Mariusz Kolmasiak
Wójcikowie i Kaszkiewicze w Sulejówku
Mariusz Kolmasiak
Walenty Wójcik i Jan Kaszkiewicz przed domem w Sulejówku
Mariusz Kolmasiak
Zygmunt Cyranowski przed domem Wójcików
Mariusz Kolmasiak
Walenty Wójcik z rodziną
Mariusz Kolmasiak
Edwarda Pyszyńska z rodziną przed willą Błękitną
Mirosław Pyszyński
Willa Michałówka
Barbara Jaździk
Rodzina Łuczkiewiczów przed Willą Michałówka
Barbara Jaździk
Michalina Łuczkiewicz przed willą Michałówka
Barbara Jaździk
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Rodzina Pyszyńskich przed willą Błękitną, od lewej siedzą: Marta, Ignacy, NN, Jan, stoją: Wacław i Leokadia Liniewicz, Edwarda, Konrad, NN
Mirosław Pyszyński
Edwarda i Mateusz Karol Pyszyńscy z gośćmi przed willą Błękitną
Mirosław Pyszyński
Marta i Jan Pyszyńskcy przed willą Błękitną
Mirosław Pyszyński
Edwarda Pyszyńska i Leokadia Liniewicz z dziećmi przed willą Błękitną
Mirosław Pyszyński
Halina z domu Szydłowska i Tadeusz Pyszyńscy z gośćmi
Mirosław Pyszyński
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Zofia Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Zofia Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Zofia Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
„Po prawej stronie jak się wchodziło od wejścia stała stara willa. Ten dom raził mnie jako chłopca. Taka willa tutaj piękna, a tu stary dom. Ale to była ładna architektura. W stylu trochę świdermajer. Pamiętam tą architekturę doskonale. Zwłaszcza w pobliżu stacji te wille stawały. To były tereny leśne, parcelowane i tam sobie inteligencja budowała. A dookoła, kilometr w bok wiochy, wioski”
Marek Kwiatkowski
„Ona składała się z dwóch budynków. Jedna taka willa nowoczesna. Dzisiaj już wiem, że to Skórewicz budował w stylu dworkowym dla Piłsudskiego. Natomiast obok stała stara willa, stary dom. Po prawej stronie jak się wchodziło do wejścia i ten dom raził mnie jako chłopca. Taka willa tutaj piękna, a tu stary dom. Ale to była ładna architektura. W stylu trochę świdermajer. I ona istniała, a poza tym istniała stara szkoła. Pamiętam tą architekturę starą doskonale. Zwłaszcza ona się gromadziła w pobliżu stacji, te wille stawały. To były tereny leśnie, parcelowane i tam sobie inteligencja budowała te wille. A dookoła, kilometr w bok wiochy, wioski”.
Marek Kwiatkowski
„Dziadek jak przyjechał z Litwy w 1919 czy 1920 r. to zamieszkał w hotelu Saskim w Warszawie. Dopiero znacznie później, jak powstał mariaż mojego ojca z moją matką – Sulejówek stał się ważnym miejscem”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Mam relacje dotyczące Otradna, gdzie mieszkała moja babcia i mój dziadek z moim ojcem w okresie, kiedy Piłsudski mieszkał w Milusinie. Oni tam mieszkali wiele lat. Babcia została wysiedlona przez Armię Czerwoną z majątku. Pozwolono im zabrać tylko tyle, ile na furmankę się mieści. Potem babcia została w Petersburgu. Natomiast dziadek zamieszkał w hotelu Saskim, gdzie prowadził swoje drugie życie, z drugą kobietą. Z tego związku była dwójka dzieci. Nie mógł się rozwieść, bo był członkiem rządu. To było nie do pomyślenia! Babcia – z tego co wieść rodzinna niesie, któregoś dnia wsiadła w pociąg i przyjechała do Warszawy. Wiedziała, że dziadek mieszka w hotelu Saskim. Otworzyła drzwi do numeru i tam zastała jakąś panią z dwójką dzieci. No i tak się wszystko wysypało, że tak powiem. Dziadek wrócił do babci i wtedy razem zamieszkali w Otradnie – z moim ojcem”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Ona składała się z dwóch budynków. Jedna taka willa nowoczesna. Dzisiaj już wiem, że to Skórewicz budował w stylu dworkowym dla Piłsudskiego. Natomiast obok stała stara willa, stary dom. Po prawej stronie jak się wchodziło do wejścia i ten dom raził mnie jako chłopca. Taka willa tutaj piękna, a tu stary dom. Ale to była ładna architektura. W stylu trochę świdermajer. I ona istniała, a poza tym istniała stara szkoła. Pamiętam tą architekturę starą doskonale. Zwłaszcza ona się gromadziła w pobliżu stacji, te wille stawały. To były tereny leśnie, parcelowane i tam sobie inteligencja budowała te wille. A dookoła, kilometr w bok wiochy, wioski”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„To musiało być po 1925 roku, gdy moi dziadkowie przeprowadzili się do Otradna. Widać Piłsudski ich tam zaprosił. Ktoś tam mieszkał w Otradnie jeszcze. To był dość duży budynek z piętrem. Babcia opowiadała, że ktoś tam mieszkał jeszcze. Faktem jest, że moi dziadkowie do 1940 roku tam zamieszkiwali. Potem wysiedlili moich dziadków z Matejki i moich dziadków z Otradna na drugą stronę torów, bo tu nie wolno było mieszkać. Taka linia demarkacyjna była z tej strony torów. Wtedy zamieszkali w okolicach dawnej kaplicy”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Parcela przy Staszica
Marek Pasiński
„Skąd pochodzili? Nie wiem. Izabela z Turska i Bronisław Siekierski. Na przełomie wieków rodziły się dzieci moich pradziadków. Pięcioro: Helena, Ryszard, Stasia, Edward i Zosia moja babcia. Z dzieci, z których najdłużej przetrwały, to była moja babcia Zosia, wujek Ryszard i ciocia Stasia. Edward zmarł, z tego co wiem w wieku lat 9, a Helena chyba w 1932 r”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Jak pradziadkowie kupili parcelę naprzeciwko stacji, to był dom murowany z dużymi, pięknymi werandami. Później jeszcze był tam taki dom z boku, ale to była bardziej ziemianka. Babcia mi zawsze tłumaczyła, że to była jakby chłodnia. Ja jeszcze ją pamiętam z lat 50. obsypaną ziemią. To było w takim kwadracie. Stary dom, zaplecze, ziemianka, nowy dom i komórki. Później, jak był wybudowany ten dom murowany to wiem, że tam było zaplecze i tam był magiel. Jeszcze pamiętam takie duże stoły”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Nie miał takich wygód jak dziś. Centralnego ogrzewania nie było. Nie było hydroforu. Nie było i tych innych historii. Takie były czasy i być może takie były wymogi. Nie można było sobie na nic innego pozwolić”.
Marek Pasiński
„W starym budynku pradziadka mieszkał pan Kozarewicz. On był szewcem z bardzo liczną rodziną. Był też postawiony budynek, pod którym była olbrzymia piwnica, gdzie babcia i mama składowały produkty, żeby im było chłodno. Nad tym było pomieszczenie składające się z dwóch izb, kuchni i pokoju. Ono było wynajmowane. Tam mieszkała pani Nadolna. Bardzo taka zacna osoba. Miała dwóch synów”.
Marek Pasiński
„W 1914 r. trzy, młode rodziny wyjechały, bo tu była bieda. Babcia z mężem i małą Helenką wyjechała do Rosji, nad morze Czarne. Tam stało się duże nieszczęście, bo tam zmarł mąż babci na wyrostek robaczkowy. Kiedy wrócili do Polski gdzieś w 1919 r. jakimiś opłotkami, wyglądali okropnie. Babcia Zosia opowiadała, że jak weszli do domu to pradziadkowie po prostu nie wierzyli. Nie mieli żadnych listów od nich i myśleli, że ich już nie ma. Także to był wielki szok. Prababcia Izabela to klęczała przed nimi. Babcia była wdową z małym dzieckiem. Zaczęła pomagać w tej cukierni, co tu jeszcze istniała”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Na piętrze mieszkała rodzina bezdzietna, państwo Biernatowie. Drugie mieszkanie na piętrze zajmowała siostra przyrodnia mojej mamy, pani Halina Stańczak z mężem i dwoma synami. My mieszkaliśmy na dole. Wchodząc tą werandą starą, z drugiej strony mieszkała babcia, Zofia Winiarek z mężem. Zajmowała pokój z kuchnią. Za ścianą mieszkała Stasia Osiecka, siostra babci. Niestety już była wdową, bo mąż, Piotr Osiecki zmarł chyba w 1929 czy 1930 roku. Ona została z trojgiem dzieci: Heleną, Kazimierzem i Władkiem. Kazimierz był oficerem wojska polskiego. Opuścił kraj w 1939 r. z dywizją generała Maczka i znalazł się później w Rumunii, Francji, Anglii. Przez krótki czas latał chyba na bombowcach nad Niemcami. Przeżył wojnę. Niestety wujek Ryszard napisał do niego list… „Tu nie ma po co wracać”. Pojechał do Argentyny i tam się ożenił z córką polskiego oficera. Miał dwie córki. Zmarł z tęsknoty w 1967 roku”.
Marek Pasiński
„Tam była jedna niezwykła postać mieszkająca bardzo długo, pani Zofia Leśniak. Gdyby był konkurs piękności to by wygrała. Była tak piękną kobietą. Ona tutaj się znalazła tuż po wojnie, bo jej mąż pułkownik Leśniak, pewnie leżał albo w Katyniu, albo Miednoje, bo został zatrzymany przez sowietów. Ona uciekła i jakoś jej się udało tu wrócić. Mieszkała na dole”.
Marek Pasiński
„Tata tu przyjechał. Mieszkał tu gdzieś kątem. Chodził na Politechnikę i tak moją mamę poznał, która tu mieszkała. Wzięli ślub w 1950 r. W 1951 r. urodził się mój brat, a ja w 1953 r. Wszyscy mieszkaliśmy w tym domu mojej babci. W 1956 r. babcia Zosia, ciocia Stasia i wujek Ryszard postanowili podzielić działkę, która była ogrodzona, gdyż każdy miał już jakieś rodziny. Trzy działki niezabudowane dostała moja babcia Zosia, trzy działki niezabudowane dostała ciocia Stasia, a parcelę z zabudowaniami miał wujek Ryszard”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Budynek jako jedyny taki w okolicy solidnie murowany o bardzo grubych ścianach i jeszcze grubszych fundamentach. W czasie wojny stanowił schron dla całej okolicznej ludności. Tutaj schodzili się ci, którzy mieszkali w tych drewniakach dookoła. Jak każdy budynek, który stoi na takiej otwartej przestrzeni był narażony na ataki. Myślę, że często z praskiej strony czy Wisły, czy przy jakiś działaniach wojennych to pociski tutaj dolatywały. Jeden trafił w sadzawkę powodując jej pogłębienie o parę metrów, bo akurat wody było niewiele”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Część niewybuchów trafiało w staw. Były też takie, które trafiały w dom. Jednak cegła, która była sprowadzana do budowy tego domu była tak solidnie wypalona, że stanowiła jakąś taką zaporę betonową dla tych pocisków. Zostawiliśmy specjalnie fragment ściany, żeby dzieci i wnuki mogły widzieć, że ten dom kiedyś też był poraniony”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Takim bardzo istotnym wydarzeniem był ten dzień majowy 45 r. kiedy te dzieciaki i trochę mieszkańców zebrani byliśmy na takiej polance przy Willi Jutrzenka to jest obecnie budynek poczty w Sulejówku. Tam były jakieś mowy, jakieś śpiewy i wieść, że wojna się zakończyła. Właśnie do Willi Jutrzenka chodziłam do drugiej klasy”.
Anna Cwalinowa
„Na jednej z tych parceli moi rodzice pobudowali dom, który stoi do dzisiejszego dnia. Ostatnia wielka budowla, która się znajduje na tej wielkiej parceli, która została podzielona na prawie osiem, dziewięć placów”.
Marek Pasiński
Przychodnia
Elżbieta Krzak, Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska, Franciszka Żerańska
„Stąd nie wyrzucano ludzi, bo dziadek przez całą wojnę wynajmował. Widocznie wynajmował dobrym ludziom lub takim, których nie chciano ruszyć. Może dlatego, że babcia była Rosjanką, może pod tym kątem patrzyli – w każdym razie tutaj nie było zakwaterowania jakichś żołnierzy rosyjskich, sowieckich”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Przeprowadziliśmy się do takiego domu, który jeszcze istnieje. Dom Littoria się nazywał. Z ogromnym stawem, z ogromnym ogrodem. To był taki zaczarowany ogród. Piękne czasy. To był chyba taki czas, kiedy zaraz po wojnie do większych domów do pomieszczeń, które jeszcze zostały rugowano innych ludzi, którzy nie mieli własnego lokum. Takie były czasy, a ponieważ mój dziadek jeszcze brał udział przy budowie tego domu, a ludzie wokół byli ze sobą bardzo zaprzyjaźnieni, to pomagali nawzajem. Zresztą mama pamięta, że tam chowali się w czasie wojny w piwnicy w tym domu. Tam nawet na ścianie jednej są jeszcze ślady po kulach. Wtedy właśnie gospodarz, właściciel tego domu, który musiał zaludniać ten swój własny dom, chciał swoich znajomych. Tym sposobem moi rodzice tam się znaleźli. Było tam strasznie dużo ludzi. Ale się mieszkało. Nikt się nie kłócił. Wszyscy byli do siebie przyjaźnie nastawieni jak pamiętam i nie przesadzam. Pamiętam właśnie to było takie biedne, dziwne, ale fajne czasy”
Hanna Drzewiecka
„Gospodarze państwo Puczniewscy byli właścicielami Littorii. Żona była Rosjanką, damą rosyjską damą. A pan Puczniewski, nie wiem jak on znalazł w tej Rosji. On był inżynierem kolejowym. Pracował na kolei. On tak trochę zaciągał. Nie wiem w jakich okolicznościach on się tam znalazł. Ale żyliśmy tak fajnie. Nie do tego stopnia, żeby sobie tam kawki w domach urządzać, ale tak fajnie”.
Hanna Drzewiecka
„Na dole mieszkali państwo Puczniewscy, właściciele. To było podzielone, bo w zasadzie ten dom był przeznaczony dla jednej rodziny, czyli parter i pierwsze piętro z podwójnym wejściem. Jedno wejście było dla służby nie powiem, bo to brzydko brzmi w tej chwili, ale dla osób, które tam pomagały. Na pierwszym piętrze syn z rodziną właścicieli mieszkał. A na górze były jeszcze wyżej takie strychowe dwa mieszkania, ale to taki mały pokoik z kuchnią, łazienką, i to było chyba dla tych osób, które tam pracowały kiedy”.
Hanna Drzewiecka
„Był piach. Nie jeździły samochody, żadne centrum. W jakimś momencie zrobiono w końcu drogę asfaltową. Wtedy otrzymaliśmy uprzejme pismo z Urzędu Miasta, żebyśmy zapłacili 6 tysięcy złotych za nią. Dostali to wszyscy właściciele leżący przy Dworcowej. Ojciec się odwołał. Uzyskaliśmy prolongatę: połowę i w ratach, choć ulica Dworcowa jest na naszym placu zrobiona przed naszym domem”.
Wojciech Hyb
„Adres się zmieniał. Pierwszy przedwojenny to była Słoneczna 4 (dzisiaj 11 Listopada). Po drodze 15 Grudnia, a potem 1 Maja 4, Dworcowa 40. Teraz jest Dworcowa 87”.
Wojciech Hyb
„Przy Dworcowej od Żeromskiego do Piłsudskiego w końcu lat 50. stały dwa drewniane domy, których nie ma, nasza Jadwisia i w głębi jeszcze Willa Wanda, która miała z natury przypominać dworek Piłsudskiego, oraz willa brata prezydenta Mościckiego”.
Wojciech Hyb
„Był cudownie obmyślany. Dom bardzo dobrze wyposażony. Oprócz tego wielki ogród przystosowany, żeby starzy ludzie mogli hodować warzywa. Mieli krowę. Mieli kury. Oni byli samowystarczalni”.
Barbara Jaździk
„Ulica nazywała się Dzierżyńskiego i chyba ten ośrodek też miał w nazwie imienia Feliksa Dzierżyńskiego. Jeden Feliks Dzierżyński stał bardzo długo w ogrodzie. Kiedy on zniknął, to nie wiem. Ktoś oblał go kiedyś czerwoną farbą. To mogło być w latach 70”.
Teresa Rejman
„Była łaźnia. Taka umywalnia szeregowa. Tam były przegródki. W pewnym momencie zostało to przebudowane”.
Teresa Rejman
„Bardzo duże działki. Wtedy mówiło się raczej posesje. Domów nie było wiele. Bardzo dużo zieleni. Posesje potem podlegały parcelacji. Największa to była posiadłość Albrechta ofiarowana później Stanisławowi Grabskiemu, którego zresztą pamiętam jak jeździł konno. To był bardzo duży obszar. Tam potem powstało kilka ulic”.
Anna Cwalinowa
„To było w 1959 r. W listopadzie zwolnił się etat i wynajęłam sobie mieszkanie prywatne. Płaciłam 200 zł., a zarabiałam 600 i jeszcze opał trzeba było kupić. Mieszkałam niedaleko. Dwa lata później dostałam socjalne mieszkanie u pani Grabskiej, które było do remontu. Ponieważ nie miałam pieniędzy pani Grabska założyła pieniądze, a ja spłacałam miesięcznie. Do czynszu dokładałam ratę”.
Anna Kuczera
„U Grabskiej to był olbrzymi ogród który się ciągnął od Grabskiego do Żeromskiego, od 11 Listopada do Paderewskiego. To był taki olbrzymi kwadrat z pięknymi alejami różanymi i sadem. Od strony Paderewskiego był ogród i korty tenisowe”.
Anna Kuczera
„To był taki budynek… trudno powiedzieć, które było wejście główne. Dla lokatorów wejście było od strony południowej, od ogromnej, oszklonej werandy, która była na szerokość całego budynku. Z podłogą i z pięknymi witrażami, bo to pozostałości były. Dalej wchodziło się takim korytarzem… Po jednej stronie były drzwi dwuskrzydłowe, bardzo wysokie, bo tam mieszkania były 3,5 metrowe. Dwa pokoje były o od strony wschodniej i dwa pokoje od strony zachodniej. Od wschodniej była jeszcze kuchnia, łazienka z piecem do podgrzewania wody”.
Anna Kuczera
„Na piętrze z obcych mieszkała tylko moja rodzina. Najpierw byłam sama, później z rodziną. Miałam jeden duży pokój – 30 metrowy. Vis a vis mieszkała pani Grabska z dwoma córkami, Hanną i Stanisławą. Na górę wchodziło się drewnianymi schodami. Miałam piękny balkon na stronę zachodnią z widokiem na ogród”.
Anna Kuczera
„Łazienki były wspólne. Były piękne wanny, glazura, terakota, bo to po Niemcu jeszcze. Piecyki były takie, że można było podpalić i woda się nagrzewała do kąpieli. Ale to było wszystko wspólne. Musieliśmy dbać. Wszystkie remonty rozkładała dla lokatorów pani Grabska. Płaciliśmy przy czynszu. Także naprawy. Hydrofor ciągle nawalał. A to kominy, a to dach, bo to dachówka i trzeba było ją przekładać”.
Anna Kuczera
„Z rodziną Grabskich zaprzyjaźniłam się. Byłam tak sympatycznie związana do niedawna. Tam się porodziły moje dzieci. Taki sentyment”.
Anna Kuczera
„Stanisława miała wychowanicę. Ona tutaj mieszkała. Już nie żyje. Jej mąż tylko tutaj mieszka. Hania miała opiekunkę Ukrainkę, która opiekowała się nią i panią ze szkoły, która prowadzi Izbę Pamięci Grabskich w Liceum”.
Anna Kuczera
„Jak pani Grabska chciała sprzedać ten dom, przyszedł kupiec. Przyprowadzała go do mojego mieszkania, bo było najlepiej utrzymane. Tam był grzyb i połowę podłogi trzeba było wymienić. Nie znalazła kupca. Miała przepisać w rodzinie siostrzeńcowi z pierwszego małżeństwa pana Grabskiego, ale on się zrzekł. Wziął działkę obok. Potem ktoś wziął do rozbiórki i na dwie działki posprzedawał”.
Anna Kuczera
„Przypominam sobie tylko dom państwa Miziarskich i dom państwa Szulimów, który był jakoś w budowie. Kiedy bawiliśmy się w tym domu, były jakieś naloty. Rodzice truchleli, że nas nie ma, a myśmy się przyczaili w tym budowanym budynku. To może jest jedno, że tak powiem, mocne przeżycie i może stąd pamiętamy”.
Elżbieta Krzak
„Wokół mojego domu szczerze mówiąc też nie było żadnych zabudowań. Tylko naprzeciwko był dom państwa Kowalczyków. To taki dom czynszowy, bo kamienice to sobie zaraz inaczej wyobrażam. Rozbudowana willa powiedziałabym, ale tam mieszkali lokatorzy. A w koło było pełno właśnie wolnej przestrzeni”.
Elżbieta Krzak
„Później wysiedlili nas z tego budynku. Powiedzieli, że jazda. Wynosić się. Więc z tą Panią Kuśnierską, bo tacy lokatorzy byli, przeprowadzili się wszyscy z Sulejówka. Brodniccy z rodziną i zajęli cały budynek Pani Próżniakowej. Tam był posterunek”.
Andrzej Dziurzyński
„Musieliśmy się przeprowadzić od Pani Próżniakowej na ul. Wyspiańskiego, która była w pobliżu. Zamieszkaliśmy u Państwa Postków”.
Andrzej Dziurzyński
„Tam było o wiele gorsze to mieszkanie. W piecach się nie paliło, ale za to była piękna posesja, zadrzewiona Pana [Osińskiego]. Pięknie ptaki śpiewały. Tam był piękny ogród, piękne kwiaty, piękne bzy. Alej bzów. W lecie o wiele lepiej było tam mieszkać. Były plus i minusy. Tam mieszkaliśmy aż do śmierci mojej mamy. To znaczy moja mama tam mieszkała aż do swojej śmierci w 1978 r”.
Andrzej Dziurzyński
„W 1943 r. rozpocząłem naukę. Uczyłem się w języku polskim. Była taka pani, bardzo przyjazna, Pani Bogdaszewska śp., która doskonale nas uczyła. Była bardzo życzliwa. Pamiętam, że u nas była zapraszana na takie różne przyjęcia do domu Państwa Próżniaków”.
Andrzej Dziurzyński
„Uciekinierzy z Warszawy przyszli właśnie do Pani Grygielewiczowej i u niej zamieszkali, bo byli wysiedleni z tej Saskiej Kępy. Pani Grecyngierowa była wielką patriotką. Za ostatnie pieniądze, bo sprzedała dywan, kupiła kwiaty i poleciała do żołnierzy, którzy byli w polskich mundurach. „Lecę, mówi z tymi kwiatami, a ten w polskim w mundurze, ruska dusza. Rzuciłam te kwiaty i poszłam od niego”.
Andrzej Dziurzyński
„Mieliśmy Majora Rodziewicza. Stacjonował u nas na kwaterze. Z rodziną. Jego żona byłą Rosjanką nota bene a on był polski szynel i rosyjska dusza. Taki NKWD-dzista był”.
Andrzej Dziurzyński
„On miał władzę. Zwierzyniec sobie założył za siatką i tam tych polskich AK- owców przetrzymywał. I do mojego ojca powiedział: „Ty pójdziesz ze mną do tego zwierzyńca i rozpoznasz tych, których znasz nazwiska”. Ojciec się spojrzał: „Ja nie pójdę. Ja się boję, bo mnie mogą sprzątnąć, zastrzelić.” I jakoś się odczepił od mojego ojca. Poniechał. Potem front się przesunął i poszedł dalej”.
Andrzej Dziurzyński
„Domy zostały właścicielom zabrane. Do 100 metrów kwadratowych to jeszcze honorowali. Natomiast te wszystkie, które miały większa powierzchnię zostały zabrane i gospodarz nic nie miał do powiedzenia. Tylko, że administratorem takim był”.
Andrzej Dziurzyński
„Nowocześnie było w tym Sulejówku. Apteka była. Piękne budowle np. taki ogrodnik Gawel. Jak pałace to wyglądało. Piękna aleja prowadziła do Sulejówka. Piękny budynek był drewniany taki stacyjny pięknie był pobudowany. Przy tym taki park był bardzo ładnie zagospodarowany ze względu na Marszałka Piłsudskiego. I przejazd kolejowy tak ładnie był pobudowany. Szosa od Warszawy to była kostka bazaltowa. Różniła się ta architektura od tej drewnianej z Miłosnej”.
Andrzej Dziurzyński
„Nie było tam zaplecza kawiarnianego, bo kasyno oficerskie mieli w lesie w Willi tzw. Konsula. Załoga tej szkoły wywiadu miała tutaj kasyno na miejscu, a żołnierze, wartownicy mieli kantynę po drugiej stronie szosy. Dlatego wysiedlili Moraczewskich, żeby mieć tam klub na bazie tego księgozbioru i tych pamiątek. Pasowało im, żeby tam cywilów nie było”.
Janusz Dowjat
„Przy domu w Sulejówku rosły bardzo wysokie topole. Teraz już nie ma żadnej. Bardzo wysokie topole. Rosjanie na szczycie tej topoli urządzili punkt kierowania ogniem artyleryjskim. Tam były drabiny do tego punktu poprzystawiane i mieli takie gniazdo. Niemcy zrobili wypad, żeby to zlikwidować. Zaatakowali. Rosjanin, który był w tym domu, wybiegł na ganek i Niemcy od razu go zastrzelili. On zresztą był później pochowany u nas w ogródku przy domu. Natomiast inni się wycofali i wywiązała się dosyć ostra walka w wyniku której Niemców z powrotem odrzucono do Rembertowa. Moraczewski, który siedział w domu i układał pasjansa, został odłamkiem raniony w szyję i po prostu umarł z upływu krwi, bo nie miał go kto wyratować. I w ten sposób zupełnie przypadkowo zginął”.
Andrzej Borodzik
„Miałam dwie starsze siostry o dziesięć lat także to była duża różnica wieku. Jedna chodziła do szkoły z Bojarską i ciągle były sprawy z wypożyczaniem książek. Często ich nie miały. „Skąd weźmiemy książkę?” „Idźcie do Pani Moraczewskiej”. Państwo Moraczewscy mieli bardzo dużą bibliotekę i wielokrotnie, zarówno mojej siostrze jak i jej przyjaciółce Bojarskiej wypożyczali książki, jeśli były w bibliotece. One korzystały z tych książek. Stąd się u niej w domu przewijało nazwisko Moraczewskich. Ja nie bardzo zdawałam sobie z tego sprawę kto to jest jeszcze, ale nazwisko utkwiło mi w pamięci od bardzo młodych lat”.
Barbara Borodzik
„Chodziłam na lekcje do Zofii Moraczewskiej – żony pierwszego premiera Polski. Od tego się zaczęło, że jak tylko poszłam do szkoły, to babcia wysłała mnie na lekcje, bo byłam dzieckiem nieznośnym. Nie można było mnie utemperować. Uczyłam się prywatnie u nich i chodząc normalnie chodząc do szkoły. Ojciec znał panią Moraczewską i z rozmowy wiedział, że z nią mieszka jeszcze jej przyjaciółka, też nauczycielka, Maria Zając. Tam wylądowałam. Bardzo to sobie chwalę, dlatego, że to był dom w starym stylu, dom skromny, przestrzegający zachowania. Ja tam się czułam jakbym była prywatnie, jakbym była w przedwojennej pensji”.
Barbara Jaździk
„Mieszkała jeszcze Maria Zając, stara nauczycielka i przyjaciółka pani Moraczewskiej. Pamiętam, że dom tylko w 1/3 zajmowała pani Moraczewska, a resztę zajmował jakiś dentysta z rodziną. Pamiętam też, że rozmawiały z Marią Zając jak ktoś przyjechał do byłej premierowej z jakimś kwiatkiem. Także moim zdaniem bardzo kulturalnie załatwiali te sprawy”.
Barbara Jaździk
„Osiadła w nim rodzina Zawidzkich. To był lekarz zewnętrzny i dentysta. Z dwojgiem dzieci. Znałem ich blisko, bo ich córka Wanda była moją koleżanką szkolną od czwartej klasy do matury. Państwo Zawidzcy najpierw mieszkali w tym domu, co jest „Wszystko dla domu” (sklep?) Nie pamiętam jak się ta ulica nazywa. Od Reymonta odchodzi. Potem dość szybko dostali kawałek parteru u Moraczewskich”.
Andrzej Sawelski
„Był czas, że pani Zawidzka była tutaj jedyną dentystką. Okrutną, ale znakomitą. Jeszcze wtedy na początku miała ten świder do zębów napędzany nożnie pedałem. Potem silniczek, bo na początku prądu nie było. Była bardzo sympatyczna. Był jeszcze Włodzimierz Zawidzki, znakomitym narciarz, taternik, nurek. Zmarł. Był ostatnim z Zawidzkich mieszkańcem w domu Moraczewskich. Bardzo dramatyczna postać”.
Andrzej Sawelski
„Natomiast w domu państwa Moraczewskich bywałem wielokrotnie, bo leczyłem się u doktora Zawidzkiego. To był mocno starszy pan, siwiutki, drobny, szczupły. Jakieś ciemne schody… jakaś ciemna atmosfera tego wnętrza. Ktoś jeszcze mieszkał. Po lewej stronie tego budynku. Nie pamiętam”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Anna Cwalinowa
„Wykowscy byli tam zadomowieni. Michałowscy mieli dużą rezydencję niedaleko już Piłsudskiego. Gosławscy czyli wujek mojej matki mieli też willę. Tam właśnie kradłem zabawki. Szwejkowscy, Karpińscy. Te nazwiska. Śniechórscy przyjeżdżali tam ciągle. Sulejówek był letnią rezydencją więc dużo ludzi też tam przyjeżdżało. Rajnert z moją rodziną. Powiązani pracownicy. Samochodami eleganckimi. To było już towarzystwo. Ja miałem tylko rowerek siostry”.
Marek Kwiatkowski
„Ciągle chodziłem do drewnianej Willi Dąbrowskich. One gdzieniegdzie miały charakter stylowy, ale raczej były proste, raczej taki odprysk architektury kamienicznej. Z dachami często ze ściętymi naczółkami w narożach. Potem zaczęło się dekorowanie tych willi werandami”.
Marek Kwiatkowski
„Ja byłam przerażona jak weszłam. To była willa dla rodziny a nie dla dzieci, które muszą się bawić. Małe pokoiki, bardzo strome schody. Do dziś pamiętam te schody. Nie wiem czemu tam powstało przedszkole. Wiem, że były takie czasy jakie były. Wcisnęli tam przedszkole, które w ogóle nie powinno tam być. Pomyślałam, że to miejsce zostanie zdewastowane. Przedszkole to są dzieci, to jest personel. Muszą coś tam robić i pewne rzeczy się niszczą. A może to zostało uratowane? Nie wiem, czy jakby nie byłoby tego przedszkola to, czy nie byłoby jednej ruiny. Bo jednak przedszkole to dach, który nie cieknie, czy schody, które się nie rozwalają. Nie wiadomo co było lepsze”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Była jedna posiadłość. Nie wiem czyja, bo chyba nie była to własność Opalskich. Ale tu mieszkała rodzina Opalskich. To był artysta rzeźbiarz z żoną i kilkorgiem dzieci. Willa Mazur się nazywała. Została spalona”.
Anna Cwalinowa
„Często o domach mówiono nie używając adresu tylko posługując się nazwiskiem właściciela. Tak jak Willa Sandrów, gdzie jest urząd miasta. Willa Gawra. Willa Czecha. Dom Kulków. Taki dość duży dom na rogu Żeromskiego i Paderewskiego. Ten Pan był dyrektorem szkoły powszechnej wówczas”.
Anna Cwalinowa
„Dużo było willi w Miłośnie na styl otwocki budowanych. To były domy drewniane z taką przybudówką i czymś w rodzaju takiego strychu czy pięterka. Do dzisiaj to bodajże na ulicy Świętochowskiego róg Przybyszewskiego jest jeszcze taki typowy domek. Niemniej jednak powstawały takie wille jak u tego sąsiada Dusieńka. Ale to był 1936 r”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Następna willa to był posterunek. Przed wojną to był dom jakiegoś pułkownika, który z wojny nie wrócił. I oni ten dom zabrali na posterunek. Ci policjanci to były chłopaki ze wsi. Tu się stworzyła jakaś komórka partyjna”.
Barbara Jaździk
„Naprzeciwko domu państwa Gołębiowskich, nie pamiętam nazwy tej ulicy, to była prostopadła do ulicy Legionów przy której stała ta willa, był las. Przez las wiodła na ukos ścieżka. Na jej końcu była willa i tam było kasyno niemieckie. Nam nie wolno było tamtędy chodzić. Chyba byłam tam tylko raz. Z daleka tę willę widziałam.””
Maria Tyszel
„Naprzeciwko państwa Krasińskich mieszkali państwo Dowjatowie. Tam też dwóch chłopców było. Była Irena Puczniewska. Jej mąż zaginął na wojnie. Mąż pani Rylskiej też był wojskowym. Także sporo wojskowych, oficerów mieszkało w tej części Sulejówka. Nie wiem kogo tam jeszcze. Chawrylukowie. Pan Chawryluk był w oflagu w czasie wojny. Jego matka mieszkała w Sulejówku już przed wojną. On wrócił. On był oficerem. A jego żona [Jadwiga Chawryluk] pracowała w Warszawie i ona bardzo pomogła w odzyskaniu Milusina”
Maria Tyszel
„Przeprowadziłyśmy się to znaczy moja mama ze mną na drugi koniec Sulejówka, prawie do Woli Grzybowskiej, blisko stacji. Tam była willa państwa Batorskich. Mieli córkę Wiesię Batorską. Już wtedy była nastolatką i to nie było dla nas towarzystwo. Dla nas nie istniała. Potem przeprowadzaliśmy jeszcze dwa, trzy razy”.
Maria Tyszel
„Po jakimś czasie to rodzinę Bykowskich wyrzucili z domu. Musieli się przeprowadzić. To się nazywało trzy domy inżynierów, niedaleko przejazdu kolejowego. A później przenieśli się do Willi Rozkosz, po drugiej stronie torów. To była duża posesja i takie dwa domki drewniane, gdzie na lato przyjeżdżała rodzina z Warszawy. Oni to wynajęli. Odwiedzaliśmy ich tam ”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Tam była drukarnia i drukowałam bilety kolejowe, ale to długo nie trwało, bo właśnie ta rodzina Bykowskich, co w Sulejówku mieszkała, znalazła nam mieszkanie w Sulejówku. Po tamtej stronie”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„W Sulejówku zamieszkałam jak byłam jeszcze bardzo małą dziewczynką. Mama była z Podlasia, a ojciec urodził się w Równym. Mama źle znosiła duże miasto. Była takim swobodnym człowiekiem. Lubiła wolność i przestrzeń. Robiła wszystko, żeby przenieść się poza Warszawę. Ojciec, który był związany pracą z Warszawą, wolał mieszkać w Warszawie. Wreszcie zdecydował, że tak blisko można zacząć budować domek. Kupili plac i zaczęli się budować. Od 1937 roku już mieszkaliśmy w Sulejówku”.
Barbara Borodzik
„Nie było wiele domów na tej ulicy, gdzie mieszkałam. Moi przyjaciele byli synami oficera wojskowego – pana kapitana, a ojciec był jako młody człowiek, ochotnikiem w brygadzie ułanów Piłsudskiego. W związku z tym Piłsudski był ciągle wspominany w naszym domu. Ciągle się tam chodziło. Patrzyło, co tam się dzieje”.
Barbara Borodzik
„Rosjanie wyrzucili nas z tego naszego domu. Przyjechali i powiedzieli, że będzie atak. To było zaraz po śmierci Moraczewskiego – chyba tydzień. Zaczęli od ulicy Grottgera wysiedlać ludzi. Dali nam dwie godziny czasu, żeby zabrać najbardziej potrzebne rzeczy. A gdzie iść? „Gdzie chcecie. Idźcie, gdzieś w tamtą stronę. Tu będą walki.” Wtedy sąsiedzi zorganizowali się i wypożyczyli od kogoś, czy ktoś przyjechał z wozem – taką furmanką. Na nią wkładaliśmy co się dało. Przede wszystkim pościel, bo to już było popołudnie jak opuszczaliśmy dom. Pojechaliśmy za Miłosnę. Jak to się nazywało – nie wiem. Tam był taki duży las i leśniczówka. Na wozie było parę rodzin z tej ulicy Grottgera. Mieszkańcy z czerech domów.
Tam leśniczym był pan Dobek i pani Dobkowa – starsze małżeństwo. Mama była z czterema prawie dorosłymi już dziewczynami i ja piąta – taka mała”.
Barbara Borodzik
„Mama musiała jakoś dom i nas utrzymać w ryzach. Mogły być pocerowane bluzki, ale zawsze musiały być czyste. W związku z tym kiedyś tam pranie robiła. Stała balia i przy niej była wyżymaczka. Taka ta normalna kręcona, jak to były te wyżymaczki. Pan pułkownik przyszedł już wieczorem, kiedy mama stała i pranie kończyła. Zatrzymał się i przyglądał się tej wyżymaczce. „A to co?” „Pan pułkownik nie wie? No wyżymaczka do prania” „No ale jak?” No to mama wzięła ten kawałek, który prała, i przepuściła. On tak stoi, stoi i mówi: „A to maszyna…” A moja mama, która szybciej mówiła niż pomyślała od razu mu odpaliła: „A to co u Was takich nie ma?” Pan pułkownik od razu zaskoczył: „O nie, u nas też jest. Tylko piękniejsza!” „Tak, tak. U was banany na sosnach rosną.” Słyszał to ordynans, który był takim trochę Polakiem, bo dobrze po polsku mówił. Jak pułkownik poszedł sobie do pokoju, przyszedł do mamy i powiedział, żeby tak nie mówić, bo pułkownik jeszcze na białe niedźwiedzie wywiezie”.
Barbara Borodzik
„Miałam dwie siostry – o 10 lat starsze. Także to była duża różnica wieku. Jedna chodziła do szkoły z Bojarską i ciągle były problemy z wypożyczaniem książek. Często nie miały potrzebnych książek. Zawsze było: „A tej książki nie możemy przeczytać. Skąd weźmiemy tę książkę?” „Idźcie do Pani Moraczewskiej”. Państwo Moraczewscy mieli bardzo dużą bibliotekę i rzeczywiście wielokrotnie, zarówno mojej siostrze jak i tej jej przyjaciółce Bojarskiej wypożyczali książki, jeśli były w bibliotece. Stąd się u mnie w domu przewijało nazwisko Moraczewskich. Chociaż nie bardzo zdawałam sobie z tego sprawę kto to jest, to nazwisko utkwiło mi w pamięci od bardzo młodych lat”.
Barbara Borodzik
„Babcia miała tego dosyć. To było tak daleko. Nasza służąca przyjeżdżała, żeby dom na sezon posprzątać. To było w ogóle bez sensu. Za drogo kosztowało. Babcia sprzedała dom dyrektorowi gimnazjum, czy liceum. Ciesielski? Mam zapisane w tych dziejach. Ona mu sprzedała ten dom i kupiła bardzo blisko przystanku Sulejówek inny plac”.
Barbara Jaździk
„W stronę Miłosnej, idąc wzdłuż torów, następny budynek to była Willa Wanda. Jest do dzisiejszego dnia. To był taki budynek, w którym napakowano tyle, ile się dało. Dosiedlano”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„15 września płonął ten dom, którego już nie ma i murów nie ma żadnych, które zbudował ojciec. W tym czasie Niemcy polowali na mężczyzn. I zastrzelili dwóch mężczyzn: pana Paciorkowskiego i pana Strzeszkowskiego w altance, która stała na tym placu, gdzie w tej chwili jest oczko wodne”.
Jerzy Madej
„Niemiec strzelał jeszcze jak kobiety poszły do piwnicy. Strzelał przez otwarte drzwi do tej piwniczki, co tam w betonie wyszczerbiona dziura po kuli była i przypominała za każdym razem jak się tam wchodziło tragedię spalonego domu. Mnie i siostrę za rękę mama wzięła o świcie. Złapała i do piwnicy. To się pamięta takie rzeczy, bo one graniczyły z niebezpieczeństwem utraty życia”.
Jerzy Madej
„Pamiętam niebywałą dbałość władz o elektryfikację. W dziadkowym domu nie było prądu. Na placu stał słup. Zasilanie mieliśmy od strony Przybyszewskiego”.
Jerzy Madej
Dziadkowie Śliwińscy
Andrzej Borodzik
„Wtedy oczami dziecka to wszystko było dla mnie piękne. W ogóle podwórko było większe, kiedy ja tam mieszkałam, bo nie było tej drogi, tej ulicy. Jak ona się nazywała? Dworcowa. I ona zabrała nam podwórko, dzieciakom. Mieliśmy tam piaskownicę. Kolega, który na dole mieszkał, niestety nie żyje, trenował nas, dwie dziewczyny. Natomiast chłopaków chyba sześciu, bo przychodzili sąsiedzi więc musieliśmy na podwórku skakać w wyż, w dal w piłkę w nogę. Ja nawet mam zdjęcie spod choinki, gdzie jestem jedyną dziewczynka w spodenkach, bo się nie chciałam za Chiny ubrać w sukienkę. Ja tylko z chłopakami się bawiłam. Także…. Co jeszcze o tym domu…? No mówię to podwórko było większe. Ta odległość naszego podwórka do torów to była też fajna bo była łąka. Piękne kwiaty, znaczy kwiaty takie, które na łące rosną. Tam po łące też żeśmy biegali”.
Hanna Drzewiecka
„Littoria była znana. Jak te stawy były jeszcze niezakopane to było jak jezioro. Dwie nawet takie wyspy, po których biegaliśmy. Teraz to zakopali. W ogóle nie wiem co się tam dzieje, a w tamtych czasach to okoliczne dzieciaki pruły płot. Potem już Puczniewscy nawet nie reperowali i cały Sulejówek przyjeżdżał na łyżwy. Tam się działo! Super”.
Hanna Drzewiecka
„Babcia przeprowadziła się do domu córki Krystyny w 1960 r. Została już tylko ciocia Halina, która mieszkała na górze, i fryzjer. Do mieszkania po moich rodzicach sprowadziła się, bo się spaliła na Żurawce, pani Drążek. Mieszkania były wynajmowane, a rodzina zaczęła się stamtąd usuwać”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Dom został rozebrany”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Krzewińscy to byli ludzie którzy mieszkali po sąsiedzku. Dowgiłłowicze to byli ludzie, którzy pracowali z Piłsudskim. Te dwie funkcje są dalece różne od siebie. Jeżeli dziadkowie, Dowgiłłowicze mieszkali w Otradnie, a dziadkowie Krzewińscy mieszkali na Matejki to dziadkowie Dowgiłłowicze ergo mój ojciec mieszkając de facto na terenie Piłsudskiego był w obszarze wszystkich funkcji tego terenu. Wchodził w te wszystkie funkcje. Był objęty wszystkimi funkcjami. Natomiast moja matka i jej brat to było bliskie sąsiedztwo, ale nie wiem czy na tyle bliskie, że bywali u siebie”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Jest taki kamień Grabskiego tutaj przy tym wejściu”.
Anna Kuczera
„Pamiętam z dzieciństwa Dom Pań Wojnikonis. Był dla mnie – jako małej dziewczynki strasznym dworem. Bałam się mieszkającej tam starszej pani, która miała osiołka. Zapamiętałam ją jako staruszkę odzianą zawsze w to samo, zielone ubranie, które kojarzyło mi się w wojskowym mundurem”.
Aneta Sapilak
„Tam było bardzo ciekawe otoczenie, bo przecież oprócz Marszałka mieszkał jeszcze Jędrzej Moraczewski, który zresztą bardzo często przychodził do dziadków na brydża. Często przyjeżdżał Artur Śliwiński, który mieszkał w Warszawie. Zresztą miał kontakty z Piłsudskim. Zawsze była dyskusja o polityce. Mnie te rzeczy nie bardzo obchodziły”.
Andrzej Borodzik
„Nieraz widziałam córki [Piłsudskiego], ale kontaktów bezpośrednich nie miałam. Chociaż wiem, że on bardzo lubił dzieci. Zawsze coś tam zauważał, ale ja miałam pięć, sześć lat to, co tam. Dzieciak”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„W tej piwniczce siedziała cała rodzina z panem Dusznickim, kobiety i dzieci z sąsiedztwa, bo ta piwniczka była porządnie zrobiona. Budował ją ojciec. To było w czasie nalotów”.
Jerzy Madej
„W tym domu białym, który tutaj widać, chociaż to drewniak otynkowany, był zarówno szpital wojskowy jak i rusznikarnia. Szpital koński, weterynaryjny. Zdarzało się, że konie padały, bo były strasznie poranione i tutaj kończyły żywot. Mnie, takiego kajtka brali na sianokosy dla tych koników, które tutaj były leczone. Także to takie wspomnienia sympatyczne”.
Jerzy Madej