Cytaty, fotografie oraz relacje są fragmentem materiałów dostępnych w Archiwum Społecznym Sulejówka. Więcej fotografii znajduje się z kolei w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. profesora Zbigniewa Wójcika w Sulejówku. Czekamy także na Twoją historię!
Dom rodziny Gołębiowskich
ul. A. Grottgera
„Ukradziono górę tapczanu. Zostało tylko drewno. Z maszyny do szycia główkę, a z kredensu zapasy, bo rodzice mieli w takich aluminiowych pojemnikach kaszę, ryż, mąkę i jakieś artykuły spożywcze. Resztka jeszcze jakaś została. Wytrzepali to. Książki porozrywali. W kuchni była wysokości szafy cała góra śmieci”.
Maria Tyszel
„Był obraz mojej mamy malowany przez Koźmińskiego. To było po wakacjach i mama była opalona. Miała ciemną twarz, a ramy były złocone więc im się wydawało, że to jest Matka Boska. Wobec tego pocięli szablami twarz dwa razy. Trzeba było obraz wyrzucić. To żeśmy zastali”.
Maria Tyszel
„Kradli w sposób nieprawdopodobny. Nie robili nic poza chlaniem wódy. Zresztą zaraz pojawili się ludzie, którzy umieli pędzić wódkę. Tego się nie da opisać”.
Maria Tyszel
„Mama nie miała dochodów. Zajmowała się szyciem. Nie miała maszyny. Szyła ręcznie. Pewnego dnia zostawiła już gotową koszulę na poręczy, bo miał być targ. Nie minęło pięć, dziesięć minut i już to zniknęło. Już ktoś zdążył ukraść”.
Maria Tyszel
„Jak wróciliśmy z tego wygnania wysadzona była trakcja elektryczna. Pociągi nie jeździły. Słupy telegraficzne były pościnane, bo to było suche drewno, a w lesie było mokre. Oni wybrali suche. Widziałam Rosjanina, który ziemniaki w muszli klozetowej płukał. Strach było chodzić. Cokolwiek mogli zniszczyć to zniszczyli”.
Maria Tyszel
„Miałam sześć lat. Któryś mnie wziął na ręce i niósł w kierunku Wesołej. Mówił, że w domu zostawił córeczkę i on mnie teraz zabierze. Zaczęłam kopać, gryźć. I on mnie zostawił. Ile było w tym prawdy, a ile przekory to nie wiem. Na pewno nikt ich mile nie wspomina”.
Maria Tyszel
„U nas, u pań Krasińskich był oficer rosyjski. Zupełnie przyzwoity, bo pozwolił nam w kuchni mieszkać. Chciał okazać dobre serce. Poczęstował mnie z mlekiem z cukrem. Gdybym była dorosła to bym zrozumiała, co on chce. To było paskudztwo. Zemściłam się. Mama utarła chrzan to mu dałam chrzan do powąchania”.
Maria Tyszel
„Było ciemno. Uszkodzili telefony i światło. Siedziało się przy karbidówkach”.
Maria Tyszel
„Naprzeciwko domu państwa Gołębiowskich, nie pamiętam nazwy tej ulicy, to była prostopadła do ulicy Legionów przy której stała ta willa, był las. Przez las wiodła na ukos ścieżka. Na jej końcu była willa i tam było kasyno niemieckie. Nam nie wolno było tamtędy chodzić. Chyba byłam tam tylko raz. Z daleka tę willę widziałam.””
Maria Tyszel
„11 listopada jeździłam do Krakowa wożąc kwiaty, żeby nie zwracać na siebie uwagi jak będę przechodzić przez rynek, bo na rynku były kwiaciarnie. Jeżeli tylko mogłam wygospodarować wolny dzień bez rozpraw to jechałam obchodzić 11 listopada”.
Maria Tyszel
„Ojciec miał na imię Zygmunt. Mama Anna. Ojciec urodził się w Łodzi 1898 r. Jak miał szesnaście lat uciekł do Legionów. Wstąpił do II Brygady. W 1918 r. dostał się do niewoli austriackiej i był internowany. Brał udział w obronie Lwowa”.
Maria Tyszel
„Nie wiem gdzie poznał profesora Ligonia, późniejszego dyrektora polskiego radia w Katowicach. Poznał moją mamę i zaprzyjaźnili się z córkami profesora Ligonia, których było pięć. Potem przenieśli się do Warszawy. Ojciec pracował w Izbie Skarbowej”
Maria Tyszel
„Było ich kilku. Co jakiś czas się zmieniali. Na dłużej został Hauptman Wagner. Ponieważ moja mama [Anna zwana Hanką] była z urodzenia Ślązaczką i znała perfekt język niemiecki, mogli się porozumieć. On mówił Frau Hanka. Był na tyle przyzwoity, ze zawiadamiał moją mamę, że kilka dni go nie będzie. W związku z czym całe te otoczenie, moje siostry Ligoniówny przychodziły do naszego mieszkania posłuchać radia. Wieczorem moja mama chodziła i zbierała kurze, żeby nie było tego widać”
Maria Tyszel
„Pamiętam jak nas posadzili na stole w kuchni skąd było widać furtkę i kazali, jak ktoś będzie szedł wołać. Ten Wagner musiał się zorientować co się dzieje, bo któregoś dnia powiedział Frau Hankę jeśli pani chce słuchać muzyki to proszę bardzo. Więc był bardzo elegancki. Co jeszcze mogę o nim powiedzieć dobrego? Chorowałam na dyfteryt. Dla Polaków nie było leków. Leki dostałam dzięki niemu”.
Maria Tyszel
„U [Wójcikowej] mieszkał oficer austriacki o nazwisku Hubrich. Był też ordynans chyba obydwu ich, Hubricha i Wagnera o nazwisku Nowaczyk”.
Maria Tyszel
„Z tamtego czasu pamiętam też, to musiał już być 1941 r. czy nawet 1942 r, że były co najmniej dwa baraki, w których mieszkali jeńcy rosyjscy. Chodzili zupełnie luzem. Nie pilnowali ich. Przychodzili sprzątać. Jeden się nazywał Sasza, a drugi Kola. To było w pobliżu państwa Gołębiowskich”
Maria Tyszel
„Wagner dość często wyjeżdżał. Któregoś dnia wrócił z Katynia z informacją, co się tam stało. Był roztrzęsiony. Zrobiło to na nim ogromne wrażenie. Więc jeśli chodzi o tą część Sulejówka to chyba wszyscy wiedzieli, że było to dzieło Rosjan, a nie Niemców. Daty się nie zgadzały”
Maria Tyszel
„Naprzeciwko państwa Krasińskich mieszkali państwo Dowjatowie. Tam też dwóch chłopców było. Była Irena Puczniewska. Jej mąż zaginął na wojnie. Mąż pani Rylskiej też był wojskowym. Także sporo wojskowych, oficerów mieszkało w tej części Sulejówka. Nie wiem kogo tam jeszcze. Chawrylukowie. Pan Chawryluk był w oflagu w czasie wojny. Jego matka mieszkała w Sulejówku już przed wojną. On wrócił. On był oficerem. A jego żona [Jadwiga Chawryluk] pracowała w Warszawie i ona bardzo pomogła w odzyskaniu Milusina”
Maria Tyszel
„Wcześniej do pani Mieczkowskiej, która stała na werandzie, podeszła Żydówka i pytała bodajże o drogę do Warszawy. Ona poszła i skręciła w inną odnogę. Może jej się wydawało, że bezpieczniej jest iść lasem niż szosą. Została tam zastrzelona, pamiętam, że chodziliśmy na grób. Był zrównany z ziemią oczywiście zupełnie . Tylko świeży płaski świadczył, że kogoś tam zastrzelono”
Maria Tyszel
„Z całą pewnością w Sulejówku były komplety, bo najstarsza z wnuczek profesora Ligonia, córka Wołkowej miała już sześć lat i nadawała się do średniej szkoły”.
Maria Tyszel
„Dzień czy dwa dni wcześniej mama ze znajomy przechodziła a z drugiej strony szedł oficer Wagner. Miał dwa psy. Może dlatego go tak dobrze pamiętam. Pierwszy pies to był wyżeł i nazywało się Bolko, a drugi to był owczarek alzacki czy wilczur i nazywał się Don. No więc charakterystyczne te nazwy psów. Niemców było sporo. Wagner zresztą ostrzegał moja mamę, żeby nie przechodziła tamtędy, bo ci, co są na służbie, mają obowiązek strzelania do każdego kto przechodzi bez wezwania Halt! Było sporo tych oficerów, a nie było żołnierzy. Jednostki wojskowej. Tylko Niemcy, ich kasyno, ich siedziby, gdzie się wtrynili i jeńcy rosyjscy”.
Maria Tyszel
„Przeprowadziłyśmy się to znaczy moja mama ze mną na drugi koniec Sulejówka, prawie do Woli Grzybowskiej, blisko stacji. Tam była willa państwa Batorskich. Mieli córkę Wiesię Batorską. Już wtedy była nastolatką i to nie było dla nas towarzystwo. Dla nas nie istniała. Potem przeprowadzaliśmy jeszcze dwa, trzy razy”.
Maria Tyszel
„Do wybuchu powstania mama otrzymywała jakąś zapomogę z jakiejś organizacji co miesiąc. 31 lipca 1944 r. mama pojechała do Warszawy prawdopodobnie odebrać pieniądze. Była w towarzystwie doktora Piechalskiego. To był internista, lekarz od wszystkiego. Pojechali pociągiem. Jeździły wtedy jeszcze elektryczne pociągi. Popołudniu, kiedy mama miała wrócić, wybiegałam na peron. Nikogo. Pusto zupełnie. Kilka razy wybiegłam. Za każdym razem ani ducha nie było ani w jedną stronę ani drugą. Koło południa 31 lipca zerwano już komunikację. Mama wróciła na piechotę”.
Maria Tyszel
„Z 25 na 26 lipca 1944 był chyba pierwszy nalot nad Warszawę. Nad Sulejówkiem leciały samoloty. Jeden zgubił bombę. Nic się nie stało, bo akurat nad domem, gdzie dopiero fundamenty przed wojną zdążyli właściciele zbudować. Także nikomu nic się nie stało. Datę pamiętam dokładnie, bo 26 lipca były imieniny mojej mamy. I wieczorem, dzień przed imieninami myśmy były na spacerze. Na ławeczce pod oknami siedziało parę znajomych z prezentem, którym była gęś”.
Maria Tyszel
„Mama mnie położyła spać. W środku nocy się obudziłam, bo był ten hałas. Wybiegłam do sąsiadek, pań Krasińskich, bo właśnie wtedy u nich żeśmy mieszkały. Mama poszła odprowadzić swoich gości i wróciła. Po paru dniach Niemcy uciekli w dzikim popłochu”.
Maria Tyszel
„To się zaczęło na początku sierpnia, chyba piątego. Niemcy dosyć szybko opuścili Sulejówek. Stanęli w Wesołej. Potem się cofnęli na jeden dzień. Na podwórku pań Krasińskich ustawili armatę. Myśmy siedziały w piwnicy. Potem kazali się wszystkim wynieść na około pięć, sześć tygodni. Ten nasz wyjazd organizował właśnie doktor Piechalski i utknęliśmy w Wielgolasach. Dopiero później można było wrócić. Wszystko było do góry nogami. Poprzewracane, pokradzione”.
Maria Tyszel