Cytaty, fotografie oraz relacje są fragmentem materiałów dostępnych w Archiwum Społecznym Sulejówka. Więcej fotografii znajduje się z kolei w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. profesora Zbigniewa Wójcika w Sulejówku. Czekamy także na Twoją historię!
Próżniakowie
Andrzej Dziurzyński
„Jak Niemcy wydali dekret, że wszystkie aparaty radiowe mają być oddane w pewne miejsce. Nie można było słuchać. Mój ojciec nie oddał tego aparatu. Sąsiad Chmielewski to go porąbał. A u nas słuchano jeszcze Londynu. Pani Próżniakowa mówiła: „Co u Was tyle gości było”. W końcu coś trzeba było z tym radiem zrobić. To było wielkie takie pudło, pięciolampowe. Gdzie to oddać? Na Skaryszewską do dziadka, ojca mojego ojca wywieźli”.
Andrzej Dziurzyński
„Radio było opakowane na sankach, bo był śnieg. Myśmy wyszli przez ulicę 3 Maja. Dochodzimy do stacji, a tu dwóch idzie z karabinami. Ojciec zdrętwiał i mówi: „Idźcie szybko do domu.” Wziął to radio i idzie. Nic nie powiedzieli, bo ojciec był w mundurze kolejowym więc był nietykalny. Przeszedł. Pociąg nadjechał i pojechał do mojego dziadka i to radio było tam przechowywane w piwnicy”.
Andrzej Dziurzyński
„Później wysiedlili nas z tego budynku. Powiedzieli, że jazda. Wynosić się. Więc z tą Panią Kuśnierską, bo tacy lokatorzy byli, przeprowadzili się wszyscy z Sulejówka. Brodniccy z rodziną i zajęli cały budynek Pani Próżniakowej. Tam był posterunek”.
Andrzej Dziurzyński
„Posterunek ówczesnej granatowej policji. Tam się rozgrywały różne rzeczy. Przyjeżdżało gestapo i SS. Jak się Niemcy popili to przychodzili i stukali do drzwi. Myśmy nie otwierali. Kryliśmy się pod stołami. Różnie to było”.
Andrzej Dziurzyński
„Dużo było takich, którzy należeli do AK i zostali złapani. Pamiętam taki moment, że z tych komórek, w których byli przetrzymywani, jeden z tych chłopców uciekł im. Przez ulicę brukowaną przeleciał do bramy i tam przez płoty. Szkop jeden wyrwał temu policjantowi karabin, bo wszyscy mieli pistolety, i zaleciał mu drogę od ul. Wyspiańskiego. Na tych piaskach dorwał go i tam zastrzelił. Dalej nie mógł uciekać, bo tam było pole. I tam go pochowali w tych piaskach i tak to się smutnie skończyło”.
Andrzej Dziurzyński
„Obecnie tam był posterunek ówczesnej milicji. Dalej znajdowała się kopyciarnia, która produkowała tą galanterię. Drewniaki głównie. Nasi znajomi ją prowadzili, którzy byli wysiedleni z Poznania, z Gostynia. Niemcy zabrali cały majątek i przenieśli ich tutaj do tej kopyciarni. Łopaty tam robiono do śniegu pod Stalingradem, co tam Niemcy tą klęskę mieli. Produkowali mnóstwo tych łopat do odśnieżania tego śniegu. Zima była też ciężka”.
Andrzej Dziurzyński
„Musieliśmy się przeprowadzić od Pani Próżniakowej na ul. Wyspiańskiego, która była w pobliżu. Zamieszkaliśmy u Państwa Postków”.
Andrzej Dziurzyński
„Tam było o wiele gorsze to mieszkanie. W piecach się nie paliło, ale za to była piękna posesja, zadrzewiona Pana [Osińskiego]. Pięknie ptaki śpiewały. Tam był piękny ogród, piękne kwiaty, piękne bzy. Alej bzów. W lecie o wiele lepiej było tam mieszkać. Były plus i minusy. Tam mieszkaliśmy aż do śmierci mojej mamy. To znaczy moja mama tam mieszkała aż do swojej śmierci w 1978 r”.
Andrzej Dziurzyński
„W 1943 r. rozpocząłem naukę. Uczyłem się w języku polskim. Była taka pani, bardzo przyjazna, Pani Bogdaszewska śp., która doskonale nas uczyła. Była bardzo życzliwa. Pamiętam, że u nas była zapraszana na takie różne przyjęcia do domu Państwa Próżniaków”.
Andrzej Dziurzyński
„Uciekinierzy z Warszawy przyszli właśnie do Pani Grygielewiczowej i u niej zamieszkali, bo byli wysiedleni z tej Saskiej Kępy. Pani Grecyngierowa była wielką patriotką. Za ostatnie pieniądze, bo sprzedała dywan, kupiła kwiaty i poleciała do żołnierzy, którzy byli w polskich mundurach. „Lecę, mówi z tymi kwiatami, a ten w polskim w mundurze, ruska dusza. Rzuciłam te kwiaty i poszłam od niego”.
Andrzej Dziurzyński
„Mieliśmy Majora Rodziewicza. Stacjonował u nas na kwaterze. Z rodziną. Jego żona byłą Rosjanką nota bene a on był polski szynel i rosyjska dusza. Taki NKWD-dzista był”.
Andrzej Dziurzyński
„Mama kwasiła kapustę. On wziął i mówi: „No chadziajak Panowie oficerowie”. Ustawił przy stole. Miał jeden kieliszek bez stopki i nalewał bimber, bo wszystkie bimbrownie kazał zlikwidować. Tylko jedną zostawił. Nalewał w kieliszek i mówił: „Panowie oficery pijcie.” Tak ich spił, że potem miał rozwiązane języki mógł od nich wszystkich wyciągać. Kapustę z salaterki widelcem mógł zakąsić. Major Rodziewicz, co ordynansa miał, Polaka z krwi i kości”.
Andrzej Dziurzyński
„On miał władzę. Zwierzyniec sobie założył za siatką i tam tych polskich AK- owców przetrzymywał. I do mojego ojca powiedział: „Ty pójdziesz ze mną do tego zwierzyńca i rozpoznasz tych, których znasz nazwiska”. Ojciec się spojrzał: „Ja nie pójdę. Ja się boję, bo mnie mogą sprzątnąć, zastrzelić.” I jakoś się odczepił od mojego ojca. Poniechał. Potem front się przesunął i poszedł dalej”.
Andrzej Dziurzyński
„Stary bazar to był przy głównej ulicy. Po wojnie to była Świerczewskiego. We wtorki i czwartki był handel, bo liczni chłopi przyjeżdżali. Wozy były takie z zaprzęgiem konnym. Jeszcze pamiętam sklep Państwa Gryglewiczów. Na kartki był taki okropny czarny chleb. I była też marmelada taka nie za bardzo smaczna wydawana na kartki. Z mamą właśnie tam chodziłem. Obok była piekarnia chyba Pana Bulika”.
Andrzej Dziurzyński
„Domy zostały właścicielom zabrane. Do 100 metrów kwadratowych to jeszcze honorowali. Natomiast te wszystkie, które miały większa powierzchnię zostały zabrane i gospodarz nic nie miał do powiedzenia. Tylko, że administratorem takim był”.
Andrzej Dziurzyński
„Wyłapywali ich. Pani Grygielewiczowej, która prowadziła sklep, jej rodzice byli pochodzenia niemieckiego. I tacy Państwo Uścińscy, którzy też trzymali z Niemcami to od razu byli ewakuowani i do Rosji wywożeni. To było w 1944 r. Byli spakowani. Na walizkach siedzieli”.
Andrzej Dziurzyński
„Wolnej Europy ani Waszyngtonu nie można było słuchać, bo można było od razu do paki pójść. Moja mama pojechała po radio do mojego dziadka i na takiej furmance przewieźliśmy do Miłosnej. Z taką reperacją było u Pana Kolanki, który u Pani Mielcarzowej mieszkał. Mogliśmy już słychać Wolnej Europy, Waszyngtonu, jakby ktoś zaskarżył”.
Andrzej Dziurzyński
„Po wojnie wróciłem do szkoły. Był tam szpital dla Rosjan. Taka ubezpieczalnia zdrowia. W ośrodku uczyłem się jakiś czas. Ławki były przeniesione i tam chodziłem. A później do szkoły”.
Andrzej Dziurzyński
„Moi rodzice pochodzili z Pragi. Ojciec, Kazimierz mieszkał na Skaryszewskiej. Mama, Regina na Stalowej. Tu się poznali. A później przeprowadzili się do Miłosnej i tam zamieszkali chyba w 1936 czy 1937 r”.
Andrzej Dziurzyński
„Dziadek, ojciec mojego ojca powiedział, żeby nie wynajmować mieszkania na Podskarbińskiej, bo tu jest brzydko. Dziecko będzie miało dobry klimat w Miłosnej. Tam jest bazar, targ. Ojciec będzie dojeżdżał kolejką elektryczną do dworca Wschodniego, bo przecież był kolejarzem, urzędnikiem i pracował na dworcu. To było bardzo wygodne. A mama chodziła na spacery do lasu. Na bazarze mogła wszystko kupić. To było doskonałe dla małego dziecka i rodziców moich”.
Andrzej Dziurzyński
„Ojciec pracował na dworcu Zachodnim. Był dyżurnym ruchu. Więc w walizce takie rozpinanej zapianej przynosił węgiel i opał zawsze był. W lipcu 1939 r. sprowadził dwie tony węgla. Mieliśmy, czym palić. Ludzie nie mieli, a zima była bardzo mroźna, że coś okropnego. Ścinano drzewa. Ludzie ścinali te akcje, którymi były wysadzane kocie łby prowadzące do Okuniewa, żeby mieli czym palić”.
Andrzej Dziurzyński
„Wynajmowali dom od Państwa Próżniaków, którzy byli Żydami i prowadzili sodowiarnię. To była Kamienica. Do tej pory ten dom stoi. To było luksusowo wyposażone. Przy ul. 3 Maja (później 1 Maja)”.
Andrzej Dziurzyński
„Nowocześnie było w tym Sulejówku. Apteka była. Piękne budowle np. taki ogrodnik Gawel. Jak pałace to wyglądało. Piękna aleja prowadziła do Sulejówka. Piękny budynek był drewniany taki stacyjny pięknie był pobudowany. Przy tym taki park był bardzo ładnie zagospodarowany ze względu na Marszałka Piłsudskiego. I przejazd kolejowy tak ładnie był pobudowany. Szosa od Warszawy to była kostka bazaltowa. Różniła się ta architektura od tej drewnianej z Miłosnej”.
Andrzej Dziurzyński
„Uciekliśmy do lasu z tą Panią Próżniakową. W nocy. Nad ranem się zrobiło okropnie gorąco więc wyszliśmy z tego lasu z powrotem do domu. Byłem trochę niecierpliwy. W jesioneczce takiej ciepłej, a upał był okropny. Oderwałem się od mamy i pognałem prosto do domu. Wiedziałem jak uciekać. Wpadłem w objęcia mojego ojca, który nie chciał do lasu wychodzić i powiedział: „Ja tu będę nocować i nie ma co tu sobie głowy zawracać”. Mama wściekła leciała za mną. Chciała mi dołożyć lanie porządne, że ja uciekłem, a ojciec mi dał chleba ze smalcem. I tak obronił mnie przed mamą atakującą. Takie wspomnienia z 1939 r”.
Andrzej Dziurzyński
„Mój ojciec w sąsiednim budynku schron kopał z Panem Winklerem. I to miało być takie zabezpieczenie przed nalotami i bombami w tym sadzie. Wykop w ziemi był dosyć obszerny. Belki były poprzerzucane i posypane ziemią. Niemcy weszli błyskawicznie. Nawet do tego schronu nie mogliśmy wejść, bo przybiegła tam z dołu Pani Kuśmierska i jej dzieci i zobaczyliśmy z okien tych Prusaków z Prus Wschodnich”.
Andrzej Dziurzyński
„U nas przebywało dwóch Prusaków. Byli dosyć życzliwi. Podrzucali mnie w górę pamiętam. Ale oni szybko się wynieśli, bo Warszawa była w tym kotle. Niemcy okrążyli Warszawę i potem się poddała Warszawa. To było smutne dla nas wszystkich”.
Andrzej Dziurzyński
„Pani Próżniakowa. Oni uciekli do Związku Radzieckiego i tam jakoś przetrzymali napaść tych hitlerowców. Jej rodzice poszli do getta, bo powiedzieli, że są już za starzy i się nie nadają, żeby przejść przez Bug. Przyjechała w 1946 czy w 1947 r. i sprzedała tę kamienicę, w której mieszkaliśmy śp. Panu Grodnickiemu, który był komendantem wówczas tej granatowej policji i wyjechała do Argentyny. Z dziećmi to była goszczona u nas na takiej herbatce”.
Andrzej Dziurzyński
„Byłem wtedy u Państwa Waliszewskich. To było przy stacji. Usłyszeliśmy strzały o 19.00 wieczorem. Pan Michał Waliszewski przyszedł i powiedział, że Rusieckiego zastrzelono. Przynieśli go na noszach do tego budynku, w którym mieszkaliśmy. On leżał, a jego córeczka płakała: „Tatusia nam zabili. Tatusia nam zabili”. Później Niemcy z honorami byli na tym pogrzebie tego komendanta Rusieckiego. Była Msza Św. Z honorami go żegnano”.
Andrzej Dziurzyński