1939
Strażacy, 1939
Agnieszka Tkacz
„1939 r., pierwszy września. Bomby zaczęły spadać na Sulejówek. Babcia mi opowiadała, że była u żony swego brata Ryszarda w Miłośnie [Armii Krajowej 18], kiedy przelatujący samolot ostrzelał ją. Powiedziała, że jak wpadła na werandę to takie uderzenia w ziemię i takie pociski wylatujące z piachu były dwa metry za nią. Krótko mówiąc jakiś nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Może to były zabłąkane kule, które wylądowały na tym podwórku w momencie, kiedy się moja babcia przemieszczała”.
Marek Pasiński
„Mój dziadek, Antoni Winiarek, po komunikacie w radiu, żeby mężczyźni się udawali na wschód wziął z kolegami z Dyrekcji Polskiej Kolei małą walizeczkę i ruszył. Wojna się skończyła. Minął wrzesień, minął październik. Babcia w listopadzie dała na mszę. Dziadek doszedł z kolegami do Równego. Kawał drogi. Tam zastali ich bolszewicy. To był chyba grudzień przed tą straszliwą zimą 1939/1940. W nocy babcia usłyszała pukanie do okna. Jak otworzyła to nie poznała dziadka. On przeprawił się przez Bug, granicę sowiecką, niemiecką i z powrotem tu dotarł do Miłosnej. Ten postawny mężczyzna, który miał prawie 190 wzrostu, był potwornie wychudzony, zmęczony z obtartymi nogami, w strzępach ubrania. Babcia po prostu nie wierzyła własnym oczom, jak zobaczyła męża”
Marek Pasiński
„W 1939 roku ojciec brał udział w kampanii wrześniowej. Jako oficer siedział w obozie jenieckim, a następnie był internowany przez Rosjan. Potem Rosjanie przekazali go Niemcom. Siedział w obozie jenieckim. Z tego obozu wyszedł i poznał moją mamę w Niemczech, która z kolei była tam wywieziona na roboty. Pobrali się. I wrócili do Sulejówka w 1950 roku”.
Wojciech Hyb
„Szkołę powinnam zacząć w 1939 r. pierwszego września. Byłam już zapisana do szkoły podstawowej, której kierownikiem był profesor Kulka, ale niestety wybuchła wojna. W związku z tym szkoła się nie rozpoczęła. Zaczęła się dopiero w 1940 r. To był luty albo marzec. Nie pamiętam dokładnie teraz w tej chwili. Ponieważ byłam zaprzyjaźniona z dwójką kolegów o rok ode mnie starszych to powiedziałam, że powinnam chodzić razem z nimi do jednej klasy. Jak oni odrabiali lekcje to ja również z nimi odrabiałam. W związku z tym pan kierownik zgodził się na to i swoją edukację zaczęłam od klasy drugiej w szkole podstawowej w Sulejówku”.
Barbara Borodzik
„Jak Niemcy zajęli szkołę w 1939 r. to bardzo szybko zacząłem prywatnie chodzić do Pani Kwasiborskiej, bardzo znanej postaci w Sulejówku. Polonistki. Do niej razem z dwoma kolegami z klasy chodziłam na takie komplety i to przez dobrych kilka miesięcy”.
Barbara Borodzik
Wrzesień
Elżbieta Krzak
„W 1939 r. Parafia w Cechówce została już erygowana i spełniała wszystkie wymogi budowli sakralnych. Cmentarz był, a kościół był w dalszym ciągu kończony. Przez dłuższy czas posadzki były piaszczyste”.
Andrzej Tomaszewski
„Ojciec pracował na dworcu Zachodnim. Był dyżurnym ruchu. Więc w walizce takie rozpinanej zapianej przynosił węgiel i opał zawsze był. W lipcu 1939 r. sprowadził dwie tony węgla. Mieliśmy, czym palić. Ludzie nie mieli, a zima była bardzo mroźna, że coś okropnego. Ścinano drzewa. Ludzie ścinali te akcje, którymi były wysadzane kocie łby prowadzące do Okuniewa, żeby mieli czym palić”.
Andrzej Dziurzyński
„Uciekliśmy do lasu z tą Panią Próżniakową. W nocy. Nad ranem się zrobiło okropnie gorąco więc wyszliśmy z tego lasu z powrotem do domu. Byłem trochę niecierpliwy. W jesioneczce takiej ciepłej, a upał był okropny. Oderwałem się od mamy i pognałem prosto do domu. Wiedziałem jak uciekać. Wpadłem w objęcia mojego ojca, który nie chciał do lasu wychodzić i powiedział: „Ja tu będę nocować i nie ma co tu sobie głowy zawracać”. Mama wściekła leciała za mną. Chciała mi dołożyć lanie porządne, że ja uciekłem, a ojciec mi dał chleba ze smalcem. I tak obronił mnie przed mamą atakującą. Takie wspomnienia z 1939 r”.
Andrzej Dziurzyński
„Mój ojciec w sąsiednim budynku schron kopał z Panem Winklerem. I to miało być takie zabezpieczenie przed nalotami i bombami w tym sadzie. Wykop w ziemi był dosyć obszerny. Belki były poprzerzucane i posypane ziemią. Niemcy weszli błyskawicznie. Nawet do tego schronu nie mogliśmy wejść, bo przybiegła tam z dołu Pani Kuśmierska i jej dzieci i zobaczyliśmy z okien tych Prusaków z Prus Wschodnich”.
Andrzej Dziurzyński
„Późnym popołudniem 31 lipca 1944 roku do trasy obecnie Al. Piłsudskiego zbliżyła się szpica czołowa, patrol rozpoznawczy Armii Czerwonej dochodzącej od strony Wołomina i Mińska Mazowieckiego od Wschodu. W tym czasie na obecnych terenach miejscowości Wesoła, na piaszczystych wzgórzach zostały pobudowane forty i umocnienia z załogą dysponująca działkami średniego kalibru i karabinami maszynowymi. W dniu 31 lipca 1944 roku załoga szkoły wywiadu oraz plutony wartownicze wycofały się zajmując właśnie pozycje w Wesołej w oparciu o te wcześniej przygotowane bunkry. W związku z tym patrol czołowy, który zbliżał się do tego rejonu poprzez te krzaki i ulice, został ostrzelany z broni maszynowej i działek średniego kalibru. Wobec tego rozpoznanie tego terenu zostało przerwane. Następnego dnia nie było żadnych strzałów, ani żadnej potyczki. Nastąpiła cisza. W czasie tej ciszy wyszliśmy z ojcem tutaj i przede wszystkim na teren posesji Piłsudskich, żeby po prostu zobaczyć co jest. Weszliśmy do dworku, który był nienaruszony od 9 września 1939 roku, gdy pani Piłsudska z córkami opuściły posiadłość udając się przez Szwecję, Estonię na emigrację do Anglii. Została tutaj ciotka Adela i sierżant Milocha dozorujący dworek przez te pięć lat. Nic się tutaj nie zmieniło,”
Janusz Dowjat
„1939 r. Mam 9 lat. Wszyscy mówią: „Będzie wojna. Nie będzie wojny.” Chmara samolotów. Pamiętam pierwszy dzień wojny. Wziąłem patyk i strzelałem do niemieckich samolotów. Strąciłem go. Wydawało mi się, że ja, ale leciało za nim 19 PZLek polskich i go rąbnęli. Spadł niedaleko nas. Jeden z pierwszych samolotów niemieckich został stracony nad Sulejówkiem”.
Marek Kwiatkowski
„Na wiosnę 1939 r. była histeria jak gdyby zagrażało jakieś niebezpieczeństwo. Nawet takie absurdalne. Jak zakwitły drzewa wiśniowe to na liściach pokazały się takie zygzaki brązowe i zwróciłem na to uwagę. To trochę śmieszne, ale przewidywaliśmy, że spotka nas jakieś nieszczęście. No i rzeczywiście. W polityce pachniało tą wojną i społeczeństwo się przygotowywało”
Leszek Andrzej Rudnicki
„Społeczeństwo zbierało zapasy na zimę. Matka suszyła suchary, chleb. 15 września poszli do piekarni przy stacji. Stali w kolejce, bo oczywiście trzeba było rano wstać i stać w kolejce za tym chlebem. Poszli gdzieś o 4 czy o 5 rano, a o godzinie gdzieś 8 siostra mnie budzi, bo coś się dzieje. Jakieś strzały było słychać. Zerwałem i wybiegłem na tę polanę przy tym lesie. Szosą w kierunku Okuniewa, bo ulica Cieplaka wychodziła tak w połowie tej szosy szła grupa mężczyzn i kilku wojskowych z karabinami. Myślałem, że to wojsko polskie. Wybiegłem, a ci skierowali lufy karabinów i coś tam po niemiecku. Przez polanę biegła moja matka i krzyczała: „Leszek i Krysia uciekajcie”. Siostra pobiegła do domu, a ja wystraszony pobiegłem do sąsiadki Piaseckiej. Po jakichś 20 minutach Pan Piasecki zamknął drzwi. Było strasznie. Krzyki, łomotanie do drzwi. W końcu te drzwi wyważyli. Weszło trzech uzbrojonych. Wtedy to dopiero wiedziałem, że to są Niemcy. Zaczęli szarpać Pana Piaseckiego i wymierzyli w niego lufę. Chcieli go zabić chyba. Pani Piasecka padła na kolana i zaczęła po butach całować Niemca. Chodzi o to, że oni mieli dużego psa i ten pies rzucił się na Niemca i oni mieli pretensje. W końcu Pan Piasecki tego psa wypchnął i Niemiec dał spokój Panu Piaseckiemu. Zabrał mu tylko zegarek kieszonkowy i w końcu odpuścili. Cały czas siedziałem pod stołem skulony”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Podpalili dom Państwa Pachuckich, gdzie mieścił się Klub Miłośnianka i następne dwa domy. To będzie obecnie ul. Jagiellońska. Bliżej ul. 3 Maja. Pożar. Dymu pełno. Nie będę mówił co się działo. Ludzie wystraszeni”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Spaliśmy w ubraniach. Gdzieś koło północy było stukanie. Ojciec otworzył. Wszedł oficer polski w hełmie. Najpierw padło pytanie: „Czy tu są Niemcy?” Ojciec mówi: „Ja nie wiem, z kim mam do czynienia”. A ten hełm zdjął i widać było tam ten orzeł, gwiazdki. To był jakiś oficer z dwoma żołnierzami szeregowcami. Rozłożył mapę i ojciec mu pokazywał [drogę]. Potem było słychać tupot wielu stóp wojskowych. Jakaś jednostka, może nie jednostka, jakaś grupa wojska się przedzierała. Jak wyszedłem na drugi dzień na szosę, gdzie były karłowate wierzby i takie wydmy piaszczyste, to znalazłem skrzynkę z granatami”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Widziałem groby Niemców. Dwa groby z przestrzelonymi hełmami. Były na zapleczu domu. Teraz to tak wszystko inaczej wygląda, bo teren jest zabudowany. Za parkanem Państwa Sieńskich były dwa groby niemieckie. One później zostały zabrane. Rok czy dwa lata później”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Jak wybuchła wojna – ojciec musiał uciekać i schronił się w Miłośnie przy Armii Krajowej u drugiego rodzonego brata mamy – wujka Janka. Mama ze mną tu przyjechała”.
Piotr Rzepiński
„W 1939 r. VII. Pułk Ułanów Lubelskich walczył gdzieś w okolicach Kutna. Ojciec z tej wojny wrócił lekko rany od razu [do Miłosnej]. Mama go nie poznała. Wyglądał jak dziad”.
Piotr Rzepiński
„Po raz pierwszy pojechałam na kolonie przed samą wojną. To była głucha, zabita deskami wieś. Okropnie trafiłam. Kolonia wynajęła budynek szkolny, gdzie były tylko cztery klasy. Wokoło było las, przez który myśmy nad Niemnem chodzili. To już był sierpień”.
Wanda Łabędź
„Wiecznie się o wojnie mówiło. Od granicy rosyjskiej byliśmy tylko 30 kilometrów. Jak pojechaliśmy na stację to mówili, że cały dzień pociągów nie było w stronę zachodnią, tylko we wschodnią jedzie wojsko. To był dwudziesty dziewiąty sierpnia. W nocy było chłodno. Zmarzłam, bo walizki mieliśmy na furze, więc nie chcieliśmy ich już otwierać, żeby ciepło się ubrać. Ze dwie trzy godziny czekaliśmy na tej stacji na pociąg”.
Wanda Łabędź
„Szedł pociąg z wojskiem naszym. Jechał w stronę zachodnią. Zawiadowca zatrzymał pociąg, bo kolonia czekała na pociąg, który nie przyszedł. Oni opróżnili dwa wagony i pomogli nam się zabrać do tego pociągu. W ten pociąg wsiedliśmy i pojechaliśmy. Tak dostaliśmy się do domu. Za półtora dnia wybuchła wojna. Był 30 sierpnia”.
Wanda Łabędź
„Jak wybuchła wojna to mamusia z ciocią poszły na piechotę zobaczyć, co tam u dziadka. Czy żyje? I zostały dziadka w pracowni. Szyb nie było. Połowy mieszkania nie było, bo ściana boczna była też częściowo zrobiona z szyb. Ale dziadek bał się gdzieś ruszyć, żeby nie okradli”.
Wanda Łabędź
„Jak wojna wybuchła to nie było węgla i babcia z ciocią się do naszego mieszkania sprowadzili, żeby zaoszczędzić. Dziadek mógł tam malować w tym pokoju”.
Wanda Łabędź
„Wybiegliśmy na podwórko i patrzymy, że tyle samo samolotów leci. Myśleliśmy, że to nasze, a to były niemieckie. Później mamusia powiedziała, że wojna wybuchła. Z wojskiem jechały transporty na Wschód. Ludzie uciekali z Warszawy. Wszystko to uciekało”.
Wanda Łabędź
„Niemcy bombardowali. Tyle pocisków, tyle bomb leciało tutaj na nasze tereny. Szyby poleciały wszystkie w domu, bo bomba wpadła. Odłamki poleciały w ścianę. Myśmy się strasznie bali”.
Wanda Łabędź
„Ciotki miały taką masywną piwnicę przy domu. Betonowa piwnica z małym przedsionkiem. Jak tutaj bombardowali to myśmy uciekali do piwnicy, a do nas na podwórko i do ogrodu leciały odłamki”.
Wanda Łabędź
„Niemcy szli tutaj ulicą Bema. Spalili dom, gdzie była poczta, i dalej szli. Nasz kąt ocalał. Myśmy wtedy siedzieli u ciotki w piwnicy. Jak już upłynęło parę godzin dziadek Bukowski wyszedł i zobaczył, co się dzieje. Wtedy myśmy wrócili do domu i zaczęło się porządkować”.
Wanda Łabędź
„Dzierżawcę naszego, co za kościołem mieszkał, spalili, a jego zabili. Zostaliśmy bez kartofli, bez mleka, bez niczego. Nie było co jeść. Głodni byliśmy. Mamusia się dowiedziała, że w Halinowie jest piekarnia. Rano otwiera i wydaje chleb. To już był koniec września, albo może październik. W każdym razie po tym jak Niemcy już weszli i się uspokoiło, mamusia, Jadwiga, Zbyszek i ciocia poszli w nocy, żeby tam dostać chleb. Było ciemno. Ten chleb dostawali i zadowoleni przyszli do domu”.
Wanda Łabędź
„Był jeszcze w poprzek taki duży murowany dom. Ten dom Niemcy spalili w 1939 r. Tam była mydlarnia”
Wanda Łabędź
„Następny okazały budynek długie lata stał pusty. To było miejsce naszych zabaw. Dwupiętrowy dom był znakomitą twierdzą. W 1939 r. mimo tego, że miałem 5 lat pamiętam, jak się ten dom wznosił. Pracowali koźlarze. Pan wie, kto to byli koźlarze? Nosili na plecach cegły na budowie, bo nie było dźwigów, wind i to było takie specjalne urządzenie drewniane, na którym układało się ileś cegieł. I ci, którzy to nosili te cegły na budowie, to byli koźlarze. Ja pamiętam tych koźlarzy, bo potem nigdy więcej już nie było okazji do zobaczenia, bo to się już inaczej odbywało”.
Andrzej Sawelski
„Jak nas wygnano to mama nas zgubiła. Miała małego brata na ręku. Niech pan zobaczy jaka jest sytuacja matki, która zgubi dzieci. Na podwórku szum. Kupa ludzi. Do schronu się chowają. Jeden chce pić, bo słabnie. Drugi widzi tylko ogień. Miłosna to była wielka łuna a Zorza to było jedno wielkie skupienie ludzi, żeby ich zabijać. Babcie, matki, dzieci. Niemcy się nie liczyli z nikim”.
Irena Galińska
„Poszliśmy na ten Józefin dopiero popołudniu. Gdzieś tak po 12 dotarliśmy, bo baliśmy się, że tu strzelanina. Nie można iść, bo wszędzie, na każdej ulicy Niemcy”.
Irena Galińska
„W 1939 r. spędzaliśmy wakacje u rodziny. Rodzina Bykowskich w dalszym ciągu mieszkała w Sulejówku i wojna nas tam zastała. Ojciec został zmobilizowany razem z ministerstwem i kilka dni przed pierwszym pożegnał się z nami. Jakieś zapasy zrobił żywnościowe w mieszkaniu i szyby okleił. A myśmy zostały w Sulejówku: moja mama, pięć sióstr, bo jedna pracowała w szpitalu w Warszawie na Zakroczymskiej. Zresztą wojna miała trwać bardzo krótko. Także to wkroczenie wojsk i widok tej płonącej Warszawy to żeśmy w Sulejówku oglądały”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Bomby spadały, ale nie na domy. Tam niedaleko poligon był i pierwsze naloty. To myśmy, młodzież oczywiście, pobiegliśmy na ten poligon zobaczyć jak te naloty wyglądają. Jak tylko tam się znalazłyśmy to samoloty nadleciały i na nas pikowały. Szybko żeśmy się cofali. Nic się nam nie stało. Taka młodzież była. Czternaście, piętnaście lat”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Dopiero jak wkroczyli Niemcy to się zaczęło. Dwóch Żydów było, jeden sklep miał po tamtej stronie torów, a drugi niedaleko nas. Taką jatkę z mięsem. To od razu ich zlikwidowano. Do Polaków, to nie wiem mieli listy czy co, od razu wiedzieli gdzie”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Weszli do nas. Rewizję tego domu przeprowadzili. Jak zobaczyli sam babiniec, bo przedtem chłopcy jak Miastkowski przez radio nawoływał, to się na wschód wybrali, jak Niemcy weszli i zobaczyli jeszcze dziecko, to jakiś przyniósł jeszcze czekoladę czy coś. Taki gest był”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Pamiętam ich w naszym ogrodzie. Graliśmy w siatkówkę, bo mieliśmy plac do siatkówki. I młodzi Niemcy z nami chcieli zagrać. My mówimy dobrze, ale Polska – Niemcy. Myśmy były zgrane i ograłyśmy ich. Zaczęliśmy krzyczeć: Deutschland Kaput. Nic nam nie zrobili”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Mama ze starszymi siostrami poszła do Warszawy, ale to już po wkroczeniu Niemców, pod koniec września. Myśmy pod koniec października dołączyły”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Cofali się. Właściwie z Pragi wszyscy uciekali. Tą szosą rembertowską masę ludzi szło. Cywile, ale również wojsko skoszarowane w Wesołej gdzieś wyjeżdżało. Gdzie oni ich wyprowadzali – to nie wiem. Zaopatrywali się na drogę w żywność u nas w domu. Moja mama i jeszcze sąsiadki gotowały im kluski, bo przynieśli gdzieś tam kury zdobyte i był gotowany rosół na tym mięsie kurzym. Jeszcze te kury były niedogotowane i mama krzyczała: „Kury są za twarde! Co Wy robicie?”, a oni już z tego kotła w torby i w czapki makaron brali na drogę z tych garnków”.
Barbara Borodzik
„Szkołę powinnam zacząć w 1939 r. pierwszego września. Byłam już zapisana do szkoły podstawowej, której kierownikiem był profesor Kulka, ale niestety wybuchła wojna. W związku z tym szkoła się nie rozpoczęła. Zaczęła się dopiero w 1940 r. To był luty albo marzec. Nie pamiętam dokładnie teraz w tej chwili. Ponieważ byłam zaprzyjaźniona z dwójką kolegów o rok ode mnie starszych to powiedziałam, że powinnam chodzić razem z nimi do jednej klasy. Jak oni odrabiali lekcje to ja również z nimi odrabiałam. W związku z tym pan kierownik zgodził się na to i swoją edukację zaczęłam od klasy drugiej w szkole podstawowej w Sulejówku”.
Barbara Borodzik
„Tutaj się wychowałam, bo w 39 r. ojciec [Wacław Sudnik] ciężko zachorował i mama [Zofia z d. Węgorzewska] wróciła do rodziców. Ojciec zmarł 24 maja 1939 r. Miał 34 lata, a ja byłam małym dzieckiem. Od tamtej pory jestem tu. Właściwie tu był mój dom. Tu się wychowałam. Tu skończyłam szkołę podstawową i dwie klasy liceum”.
Irmina Matyjasek-Jałowiecka
„Pamiętam kanonady na Zorzy. Mój dziadek stał przy oknie i patrzył przez lufcik. Niebo było całe czerwone od łuny i słychać było straszliwe krzyki. Salwy i wycia psów. Do mojego domu została wprowadzona jedna rodzina z Zorzy, bo jedno mieszkanie było wolne. Tacy państwo Wojciechowscy, którzy mieszkali z nami do końca wojny. Opowiadali, że ojcu z synem już dorosłym udało się uciec, bo tam był rów i oni się tam przeczołgali. Tam były krzaki. W ten sposób uciekli. A inni, którzy byli wypędzani z domu, ustawiani i salwami zabijani. Najmłodszy chłopiec pochodził z Wejherowa, miał 11 lat, a najstarsza kobieta miała lat 81”.
Irmina Matyjasek-Jałowiecka
„Najstarsze wspomnienie jakie mam z czasów przedwojennych, to kiedy byłem chłopczykiem. Pamiętam tylko marynarkę i brzuch ojca, jego rękę, brązowy garnitur. Trzymał mnie na kolanach. Także nawet twarzy nie pamiętam. Ojciec zginął na początku wojny w Auschwitz. Niemcy potem przysłali ten garnitur. To są początki wojny i ta tragedia, która zmusiła nas, do odpowiednio potem siermiężnego życia”.
Jerzy Madej
„Przed wojną działki były bardzo tanie, więc dziadziuś mógł sobie pozwolić na zakup działki, a ojciec mógł sobie pozwolić później na wybudowanie domku, który mu Niemcy spalili 15 września 1939 r. W 1941 r. już ojca nie było. Także jestem dzieckiem wdowy ze spalonego domu”.
Jerzy Madej
„15 września płonął ten dom, którego już nie ma i murów nie ma żadnych, które zbudował ojciec. W tym czasie Niemcy polowali na mężczyzn. I zastrzelili dwóch mężczyzn: pana Paciorkowskiego i pana Strzeszkowskiego w altance, która stała na tym placu, gdzie w tej chwili jest oczko wodne”.
Jerzy Madej
„Niemiec strzelał jeszcze jak kobiety poszły do piwnicy. Strzelał przez otwarte drzwi do tej piwniczki, co tam w betonie wyszczerbiona dziura po kuli była i przypominała za każdym razem jak się tam wchodziło tragedię spalonego domu. Mnie i siostrę za rękę mama wzięła o świcie. Złapała i do piwnicy. To się pamięta takie rzeczy, bo one graniczyły z niebezpieczeństwem utraty życia”.
Jerzy Madej
Dziadkowie Śliwińscy
Andrzej Borodzik
„Myśmy się zjawili w Sulejówku na początku wojny, bo ojciec tam na Polesiu dostał rozkaz ewakuacji całego nadleśnictwa w pierwszych dniach września. Taborem kilkunastu wozów jechaliśmy w kierunku Kamienia Koszyckiego z zamiarem dojechania do Wilna, ale w wiosce Dół, koło Kamienia Koszyckiego partyzantka ukraińska zaczęła nas ostrzeliwać. Ponieważ wszyscy gajowi byli uzbrojeni, to wywiązała się strzelanina. Jakiś oddziałek wojska z działkiem przeciw pancernym i karabinem maszynowym zlikwidował tę strzelaninę bardzo szybko. No i wtedy ojciec postanowił rozwiązać cały ten tabor i każdy już na własną rękę jechał, gdzie chciał, bo dostaliśmy wiadomość, że Rosjanie przekroczyli granicę. W Sulejówku zjawiliśmy się w październiku, bo mniej więcej tyle nam zajęła jazda wozem konnym z Polesia. Udało się na szczęście ojcu przekroczyć Bug przed Rosjanami, bo inaczej na pewno byśmy znaleźli się na białych niedźwiedziach”.
Andrzej Borodzik