wille
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Przeprowadziliśmy się do takiego domu, który jeszcze istnieje. Dom Littoria się nazywał. Z ogromnym stawem, z ogromnym ogrodem. To był taki zaczarowany ogród. Piękne czasy. To był chyba taki czas, kiedy zaraz po wojnie do większych domów do pomieszczeń, które jeszcze zostały rugowano innych ludzi, którzy nie mieli własnego lokum. Takie były czasy, a ponieważ mój dziadek jeszcze brał udział przy budowie tego domu, a ludzie wokół byli ze sobą bardzo zaprzyjaźnieni, to pomagali nawzajem. Zresztą mama pamięta, że tam chowali się w czasie wojny w piwnicy w tym domu. Tam nawet na ścianie jednej są jeszcze ślady po kulach. Wtedy właśnie gospodarz, właściciel tego domu, który musiał zaludniać ten swój własny dom, chciał swoich znajomych. Tym sposobem moi rodzice tam się znaleźli. Było tam strasznie dużo ludzi. Ale się mieszkało. Nikt się nie kłócił. Wszyscy byli do siebie przyjaźnie nastawieni jak pamiętam i nie przesadzam. Pamiętam właśnie to było takie biedne, dziwne, ale fajne czasy”
Hanna Drzewiecka
„Gospodarze państwo Puczniewscy byli właścicielami Littorii. Żona była Rosjanką, damą rosyjską damą. A pan Puczniewski, nie wiem jak on znalazł w tej Rosji. On był inżynierem kolejowym. Pracował na kolei. On tak trochę zaciągał. Nie wiem w jakich okolicznościach on się tam znalazł. Ale żyliśmy tak fajnie. Nie do tego stopnia, żeby sobie tam kawki w domach urządzać, ale tak fajnie”.
Hanna Drzewiecka
„Na dole mieszkali państwo Puczniewscy, właściciele. To było podzielone, bo w zasadzie ten dom był przeznaczony dla jednej rodziny, czyli parter i pierwsze piętro z podwójnym wejściem. Jedno wejście było dla służby nie powiem, bo to brzydko brzmi w tej chwili, ale dla osób, które tam pomagały. Na pierwszym piętrze syn z rodziną właścicieli mieszkał. A na górze były jeszcze wyżej takie strychowe dwa mieszkania, ale to taki mały pokoik z kuchnią, łazienką, i to było chyba dla tych osób, które tam pracowały kiedy”.
Hanna Drzewiecka
„Kiedy już byłem starszy, mama wysyłała mnie z obiadkami do różnych staruszków i staruszek. Moja mama Władysława Bieniewska prowadziła własną politykę społeczną. Przeżywszy głód i biedę w czasie wojny miała wewnętrzną potrzebę pomagania i dzielenia się ze wszystkimi, którzy wg jej oceny potrzebowali wsparcia. I tak poznałem państwa Czerskich i panią Wojnikonis, u której pobierałem dodatkowe nauki z języka angielskiego”.
Andrzej Bieniewski
„Pani Dea [Dyoskora] Wojnikonis była dla mnie osobą z innego świata. Miała osiołka Uno, który zresztą był atrakcją dla całej sulejóweckiej dzieciarni. Mieszkali w domu na rogu Dworcowej i Szkolnej. Osiołek reagował tylko na komendy francuskie, ponieważ pochodził z Algierii Francuskiej. Prawdopodobnie był darem z UNRRA”.
Andrzej Bieniewski
„Właścicielka jeździła nim na oklep, ale także zaprzęgała go do małego transportowego wózka. Pani Dea przygarniała i leczyła chore ptaki i inne zwierzaki, a jeden wyleczony pacjent – kawka zwana Kubusiem z wdzięcznością siadywała jej na ramieniu przyprowadzając stado swoich znajomych dzikich kawek”.
Andrzej Bieniewski
„Pamiętam z dzieciństwa Dom Pań Wojnikonis. Był dla mnie – jako małej dziewczynki strasznym dworem. Bałam się mieszkającej tam starszej pani, która miała osiołka. Zapamiętałam ją jako staruszkę odzianą zawsze w to samo, zielone ubranie, które kojarzyło mi się w wojskowym mundurem”.
Aneta Sapilak
Początek lat 50. Dziadek Uli Rybak z wnuczkami. W tle żywopłot morwowy w ogrodzie pań Wojnikonis. [Obecnie ulica Szkolna]
Urszula Rybak
„Takim bardzo istotnym wydarzeniem był ten dzień majowy 45 r. kiedy te dzieciaki i trochę mieszkańców zebrani byliśmy na takiej polance przy Willi Jutrzenka to jest obecnie budynek poczty w Sulejówku. Tam były jakieś mowy, jakieś śpiewy i wieść, że wojna się zakończyła. Właśnie do Willi Jutrzenka chodziłam do drugiej klasy”.
Anna Cwalinowa
Wojciech Hyb
Jerzy Madej
„Wtedy oczami dziecka to wszystko było dla mnie piękne. W ogóle podwórko było większe, kiedy ja tam mieszkałam, bo nie było tej drogi, tej ulicy. Jak ona się nazywała? Dworcowa. I ona zabrała nam podwórko, dzieciakom. Mieliśmy tam piaskownicę. Kolega, który na dole mieszkał, niestety nie żyje, trenował nas, dwie dziewczyny. Natomiast chłopaków chyba sześciu, bo przychodzili sąsiedzi więc musieliśmy na podwórku skakać w wyż, w dal w piłkę w nogę. Ja nawet mam zdjęcie spod choinki, gdzie jestem jedyną dziewczynka w spodenkach, bo się nie chciałam za Chiny ubrać w sukienkę. Ja tylko z chłopakami się bawiłam. Także…. Co jeszcze o tym domu…? No mówię to podwórko było większe. Ta odległość naszego podwórka do torów to była też fajna bo była łąka. Piękne kwiaty, znaczy kwiaty takie, które na łące rosną. Tam po łące też żeśmy biegali”.
Hanna Drzewiecka
„Littoria była znana. Jak te stawy były jeszcze niezakopane to było jak jezioro. Dwie nawet takie wyspy, po których biegaliśmy. Teraz to zakopali. W ogóle nie wiem co się tam dzieje, a w tamtych czasach to okoliczne dzieciaki pruły płot. Potem już Puczniewscy nawet nie reperowali i cały Sulejówek przyjeżdżał na łyżwy. Tam się działo! Super”.
Hanna Drzewiecka
Willa
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Budowa willi
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Budowa willi
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Budowa willi
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Budowa willi
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Kolonia letnia w Helinie 1949 r.
Dom Romana Kreczmera
Kazmierz Zdanowicz
Dom Romana Kreczmera
Kazmierz Zdanowicz
Andrzej
Andrzej Dziurzyński
Świadectwo
Andrzej Dziurzyński
Na pikniku
Andrzej Dziurzyński
Andrzej
Andrzej Dziurzyński
Wnuczka Moraczewskich
Krzysztof Smosarski
Na schodach
Krzysztof Smosarski
Wnuczka Moraczewskich
Krzysztof Smosarski
Wnuczka Moraczewskich
Krzysztof Smosarski
Wnuczka Moraczewskich
Krzysztof Smosarski
Wnuczka Moraczewskich
Krzysztof Smosarski
Jędrzej Moraczewski z gośćmi
Krzysztof Smosarski
Rodzina Moraczewskich
Krzysztof Smosarski
Zofia i Jędrzej z Anielą i wnuczką
Krzysztof Smosarski
Aniela i Adam Moraczewscy z córką
Krzysztof Smosarski
W bibliotece
Krzysztof Smosarski
Zofia Moraczewska i Helena Kozicka
Krzysztof Smosarski
dworek "Siedziba"
Moraczewscy przed dworkiem "Siedziba"
Krzysztof Smosarski
Zofia Moraczewska przed altaną
Krzysztof Smosarski
lata. 50. Rodzina Urszuli Rybak - mieszkająca w Domu pań Wojnikonis.
Urszula Rybak
Dom rodzinny
Bogdan Piątkowski
Dom rodzinny
Bogdan Piątkowski
Dom rodzinny
Bogdan Piątkowski
Przed domem przy ul. J. Matejki 5
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Moja babka wybudowała sobie bardzo ładną willę w Miłośnie. Wtedy Miłosna nazywała się Cechówka, a stacja kolejowa Miłosna. I to był dom taki dla odpoczynku dla całej rodziny. Na wakacje. To się nie sprawdziło, ponieważ to było w bardzo dużej odległości od stacji”.
Barbara Jaździk
Dom rodzinny
Bogdan Piątkowski
Przed domem przy ul. J. Matejki 5
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Przed domem przy ul. J. Matejki 5
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Przed domem przy ul. J. Matejki 5
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Przed domem przy ul. J. Matejki 5
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Dzieci przed domem
Maria Tyszel
Rodzina na tarasie
Maria Tyszel
Rodzina na tarasie
Maria Tyszel
Miekszańcy przed domem
Maria Tyszel
Zima
Maria Tyszel
Wielkanoc w domu Wójcików
Mariusz Kolmasiak
Wielkanoc w domu Wójcików
Mariusz Kolmasiak
Wielkanoc w domu Wójcików
Mariusz Kolmasiak
Nieistniejący dom Madejów
Jerzy Madej
Nieistniejący dom Madejów
Jerzy Madej
Nieistniejący dom Madejów
Jerzy Madej
Janina Madej z synem Jerzym
Jerzy Madej
Klasa szkolna z Willi Wanda
Jerzy Kołnierzak
Stefan Łuczkiewicz przed Willą Michałówka
Barbara Jaździk
Wiktoria Pierzyńska, Elżbieta i Jolanta Iwankiewicz z przed Willą Wanda
Jerzy Kołnierzak
Elżbieta Iwankiewicz i Wiktoria Pierzyńska przed Willą Wanda
Jerzy Kołnierzak
Wójcikowie i Kaszkiewicze przed domem w Sulejówku
Mariusz Kolmasiak
Wójcikowie i Kaszkiewicze w Sulejówku
Mariusz Kolmasiak
Walenty Wójcik i Jan Kaszkiewicz przed domem w Sulejówku
Mariusz Kolmasiak
Zygmunt Cyranowski przed domem Wójcików
Mariusz Kolmasiak
Walenty Wójcik z rodziną
Mariusz Kolmasiak
Edwarda Pyszyńska z rodziną przed Willą Błękitną
Mirosław Pyszyński
Willa Michałówka w Cechówce
Barbara Jaździk
Rodzina Łuczkiewiczów przed Willą Michałówka
Barbara Jaździk
Michalina Łuczkiewicz przed Willą Michałówka
Barbara Jaździk
Komunia Zofii Szałkiewicz 18 czerwca 1944 r.
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz 18 czerwca 1944 r.
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz 18 czerwca 1944 r.
Mirosław Orzechowski
Rodzina Pyszyńskich przed Willą Błękitną (od lewej siedzą: Marta, Ignacy, NN, Jan, stoją: Wacław i Leokadia Liniewicz, Edwarda, Konrad, NN)
Mirosław Pyszyński
Edwarda i Mateusz Karol Pyszyńscy z gośćmi przed Willą Błękitną
Mirosław Pyszyński
Marta i Jan Pyszyński przed Willą Błękitną
Mirosław Pyszyński
Edwarda Pyszyńska i Leokadia Liniewicz z dziećmi przed Willą Błękitną
Mirosław Pyszyński
Halina z d. Szydłowska i Tadeusz Pyszyńscy z gośćmi
Mirosław Pyszyński
Komunia Zofii Szałkiewicz 18 czerwca 1944 r.
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz 18 czerwca 1944 r.
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz 18 czerwca 1944 r.
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz 18 czerwca 1944 r.
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz 18 czerwca 1944 r.
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz 18 czerwca 1944 r.
Mirosław Orzechowski
Zofia Szałkiewicz 18 czerwca 1944 r.
Mirosław Orzechowski
Zofia Szałkiewicz 18 czerwca 1944 r.
Mirosław Orzechowski
Zofia Szałkiewicz 18 czerwca 1944 r.
Mirosław Orzechowski
„Po prawej stronie jak się wchodziło od wejścia stała stara willa. Ten dom raził mnie jako chłopca. Taka willa tutaj piękna, a tu stary dom. Ale to była ładna architektura. W stylu trochę świdermajer. Pamiętam tą architekturę doskonale. Zwłaszcza w pobliżu stacji te wille stawały. To były tereny leśne, parcelowane i tam sobie inteligencja budowała. A dookoła, kilometr w bok wiochy, wioski”
Marek Kwiatkowski
„Ona składała się z dwóch budynków. Jedna taka willa nowoczesna. Dzisiaj już wiem, że to Skórewicz budował w stylu dworkowym dla Piłsudskiego. Natomiast obok stała stara willa, stary dom. Po prawej stronie jak się wchodziło do wejścia i ten dom raził mnie jako chłopca. Taka willa tutaj piękna, a tu stary dom. Ale to była ładna architektura. W stylu trochę świdermajer. I ona istniała, a poza tym istniała stara szkoła. Pamiętam tą architekturę starą doskonale. Zwłaszcza ona się gromadziła w pobliżu stacji, te wille stawały. To były tereny leśnie, parcelowane i tam sobie inteligencja budowała te wille. A dookoła, kilometr w bok wiochy, wioski”.
Marek Kwiatkowski
„Ona składała się z dwóch budynków. Jedna taka willa nowoczesna. Dzisiaj już wiem, że to Skórewicz budował w stylu dworkowym dla Piłsudskiego. Natomiast obok stała stara willa, stary dom. Po prawej stronie jak się wchodziło do wejścia i ten dom raził mnie jako chłopca. Taka willa tutaj piękna, a tu stary dom. Ale to była ładna architektura. W stylu trochę świdermajer. I ona istniała, a poza tym istniała stara szkoła. Pamiętam tą architekturę starą doskonale. Zwłaszcza ona się gromadziła w pobliżu stacji, te wille stawały. To były tereny leśnie, parcelowane i tam sobie inteligencja budowała te wille. A dookoła, kilometr w bok wiochy, wioski”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Dziadek jak przyjechał z Litwy w 1919 czy 1920 r. to zamieszkał w hotelu Saskim w Warszawie. Dopiero znacznie później, jak powstał mariaż mojego ojca z moją matką – Sulejówek stał się ważnym miejscem”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Mam relacje dotyczące Otradna, gdzie mieszkała moja babcia i mój dziadek z moim ojcem w okresie, kiedy Piłsudski mieszkał w Milusinie. Oni tam mieszkali wiele lat. Babcia została wysiedlona przez Armię Czerwoną z majątku. Pozwolono im zabrać tylko tyle, ile na furmankę się mieści. Potem babcia została w Petersburgu. Natomiast dziadek zamieszkał w hotelu Saskim, gdzie prowadził swoje drugie życie, z drugą kobietą. Z tego związku była dwójka dzieci. Nie mógł się rozwieść, bo był członkiem rządu. To było nie do pomyślenia! Babcia – z tego co wieść rodzinna niesie, któregoś dnia wsiadła w pociąg i przyjechała do Warszawy. Wiedziała, że dziadek mieszka w hotelu Saskim. Otworzyła drzwi do numeru i tam zastała jakąś panią z dwójką dzieci. No i tak się wszystko wysypało, że tak powiem. Dziadek wrócił do babci i wtedy razem zamieszkali w Otradnie – z moim ojcem”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„To musiało być po 1925 roku, gdy moi dziadkowie przeprowadzili się do Otradna. Widać Piłsudski ich tam zaprosił. Ktoś tam mieszkał w Otradnie jeszcze. To był dość duży budynek z piętrem. Babcia opowiadała, że ktoś tam mieszkał jeszcze. Faktem jest, że moi dziadkowie do 1940 roku tam zamieszkiwali. Potem wysiedlili moich dziadków z Matejki i moich dziadków z Otradna na drugą stronę torów, bo tu nie wolno było mieszkać. Taka linia demarkacyjna była z tej strony torów. Wtedy zamieszkali w okolicach dawnej kaplicy”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Parcela przy Staszica
Marek Pasiński
„Skąd pochodzili? Nie wiem. Izabela z Turska i Bronisław Siekierski. Na przełomie wieków rodziły się dzieci moich pradziadków. Pięcioro: Helena, Ryszard, Stasia, Edward i Zosia moja babcia. Z dzieci, z których najdłużej przetrwały, to była moja babcia Zosia, wujek Ryszard i ciocia Stasia. Edward zmarł, z tego co wiem w wieku lat 9, a Helena chyba w 1932 r”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Jak pradziadkowie kupili parcelę naprzeciwko stacji, to był dom murowany z dużymi, pięknymi werandami. Później jeszcze był tam taki dom z boku, ale to była bardziej ziemianka. Babcia mi zawsze tłumaczyła, że to była jakby chłodnia. Ja jeszcze ją pamiętam z lat 50. obsypaną ziemią. To było w takim kwadracie. Stary dom, zaplecze, ziemianka, nowy dom i komórki. Później, jak był wybudowany ten dom murowany to wiem, że tam było zaplecze i tam był magiel. Jeszcze pamiętam takie duże stoły”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Nie miał takich wygód jak dziś. Centralnego ogrzewania nie było. Nie było hydroforu. Nie było i tych innych historii. Takie były czasy i być może takie były wymogi. Nie można było sobie na nic innego pozwolić”.
Marek Pasiński
„W starym budynku pradziadka mieszkał pan Kozarewicz. On był szewcem z bardzo liczną rodziną. Był też postawiony budynek, pod którym była olbrzymia piwnica, gdzie babcia i mama składowały produkty, żeby im było chłodno. Nad tym było pomieszczenie składające się z dwóch izb, kuchni i pokoju. Ono było wynajmowane. Tam mieszkała pani Nadolna. Bardzo taka zacna osoba. Miała dwóch synów”.
Marek Pasiński
„W 1914 r. trzy, młode rodziny wyjechały, bo tu była bieda. Babcia z mężem i małą Helenką wyjechała do Rosji, nad morze Czarne. Tam stało się duże nieszczęście, bo tam zmarł mąż babci na wyrostek robaczkowy. Kiedy wrócili do Polski gdzieś w 1919 r. jakimiś opłotkami, wyglądali okropnie. Babcia Zosia opowiadała, że jak weszli do domu to pradziadkowie po prostu nie wierzyli. Nie mieli żadnych listów od nich i myśleli, że ich już nie ma. Także to był wielki szok. Prababcia Izabela to klęczała przed nimi. Babcia była wdową z małym dzieckiem. Zaczęła pomagać w tej cukierni, co tu jeszcze istniała”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Na piętrze mieszkała rodzina bezdzietna, państwo Biernatowie. Drugie mieszkanie na piętrze zajmowała siostra przyrodnia mojej mamy, pani Halina Stańczak z mężem i dwoma synami. My mieszkaliśmy na dole. Wchodząc tą werandą starą, z drugiej strony mieszkała babcia, Zofia Winiarek z mężem. Zajmowała pokój z kuchnią. Za ścianą mieszkała Stasia Osiecka, siostra babci. Niestety już była wdową, bo mąż, Piotr Osiecki zmarł chyba w 1929 czy 1930 roku. Ona została z trojgiem dzieci: Heleną, Kazimierzem i Władkiem. Kazimierz był oficerem wojska polskiego. Opuścił kraj w 1939 r. z dywizją generała Maczka i znalazł się później w Rumunii, Francji, Anglii. Przez krótki czas latał chyba na bombowcach nad Niemcami. Przeżył wojnę. Niestety wujek Ryszard napisał do niego list… „Tu nie ma po co wracać”. Pojechał do Argentyny i tam się ożenił z córką polskiego oficera. Miał dwie córki. Zmarł z tęsknoty w 1967 roku”.
Marek Pasiński
„Tam była jedna niezwykła postać mieszkająca bardzo długo, pani Zofia Leśniak. Gdyby był konkurs piękności to by wygrała. Była tak piękną kobietą. Ona tutaj się znalazła tuż po wojnie, bo jej mąż pułkownik Leśniak, pewnie leżał albo w Katyniu, albo Miednoje, bo został zatrzymany przez sowietów. Ona uciekła i jakoś jej się udało tu wrócić. Mieszkała na dole”.
Marek Pasiński
„Tata tu przyjechał. Mieszkał tu gdzieś kątem. Chodził na Politechnikę i tak moją mamę poznał, która tu mieszkała. Wzięli ślub w 1950 r. W 1951 r. urodził się mój brat, a ja w 1953 r. Wszyscy mieszkaliśmy w tym domu mojej babci. W 1956 r. babcia Zosia, ciocia Stasia i wujek Ryszard postanowili podzielić działkę, która była ogrodzona, gdyż każdy miał już jakieś rodziny. Trzy działki niezabudowane dostała moja babcia Zosia, trzy działki niezabudowane dostała ciocia Stasia, a parcelę z zabudowaniami miał wujek Ryszard”.
Barbara Pasińska-Kruk
Budowa willi .
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Dziadek wziął duży kredyt na budowę tego domu i spłacał go systematycznie do Banku Gospodarstwa Krajowego, dlatego w czasie wojny wynajmował pokoje m.in w bardzo trudnych chwilach dwóm Żydówkom, które nie czuły się zbyt pewnie i dosyć krótko tu mieszkały. Wynajmował różnym ludziom. Farmaceucie, rodzinie państwa Klonowskich. Więcej nazwisk nie pamiętam”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Na jednej z tych parceli moi rodzice pobudowali dom, który stoi do dzisiejszego dnia. Ostatnia wielka budowla, która się znajduje na tej wielkiej parceli, która została podzielona na prawie osiem, dziewięć placów”.
Marek Pasiński
Przychodnia
Elżbieta Krzak, Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska, Franciszka Żerańska
„Numer 37. To się nie zmieniało przez wiele lat aż do uruchomienia ulicy Dworcowej. Między torem kolejowym a płotem okalającym dom była ścieżka wydeptana przez ludzi. Nie można było przejechać, ponieważ było mokro. Wzdłuż posesji i ścieżki ciągnął się rów melioracyjny i wpadał do rowu kolejowego. Praktycznie non stop stała woda więc rosły świetnie krzaki. Dla dzieci raj do zabawy w chowanego. Myślę, że dziś nikt nie docenia jak świetnie było bawić się w takim gąszczu podmokłym, gdzie się gubiło sandały i kalosze, wracało utytłanym, ale to chyba były najpiękniejsze zabawy dzieciństwa”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Budynek jako jedyny taki w okolicy solidnie murowany o bardzo grubych ścianach i jeszcze grubszych fundamentach. W czasie wojny stanowił schron dla całej okolicznej ludności. Tutaj schodzili się ci, którzy mieszkali w tych drewniakach dookoła. Jak każdy budynek, który stoi na takiej otwartej przestrzeni był narażony na ataki. Myślę, że często z praskiej strony czy Wisły, czy przy jakiś działaniach wojennych to pociski tutaj dolatywały. Jeden trafił w sadzawkę powodując jej pogłębienie o parę metrów, bo akurat wody było niewiele”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Część niewybuchów trafiało w staw. Były też takie, które trafiały w dom. Jednak cegła, która była sprowadzana do budowy tego domu była tak solidnie wypalona, że stanowiła jakąś taką zaporę betonową dla tych pocisków. Zostawiliśmy specjalnie fragment ściany, żeby dzieci i wnuki mogły widzieć, że ten dom kiedyś też był poraniony”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Stąd nie wyrzucano ludzi, bo dziadek przez całą wojnę wynajmował. Widocznie wynajmował dobrym ludziom lub takim, których nie chciano ruszyć. Może dlatego, że babcia była Rosjanką, może pod tym kątem patrzyli – w każdym razie tutaj nie było zakwaterowania jakichś żołnierzy rosyjskich, sowieckich”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Był cudownie obmyślany. Dom bardzo dobrze wyposażony. Oprócz tego wielki ogród przystosowany, żeby starzy ludzie mogli hodować warzywa. Mieli krowę. Mieli kury. Oni byli samowystarczalni”.
Barbara Jaździk
„Był piach. Nie jeździły samochody, żadne centrum. W jakimś momencie zrobiono w końcu drogę asfaltową. Wtedy otrzymaliśmy uprzejme pismo z Urzędu Miasta, żebyśmy zapłacili 6 tysięcy złotych za nią. Dostali to wszyscy właściciele leżący przy Dworcowej. Ojciec się odwołał. Uzyskaliśmy prolongatę: połowę i w ratach, choć ulica Dworcowa jest na naszym placu zrobiona przed naszym domem”.
Wojciech Hyb
„Adres się zmieniał. Pierwszy przedwojenny to była Słoneczna 4 (dzisiaj 11 Listopada). Po drodze 15 Grudnia, a potem 1 Maja 4, Dworcowa 40. Teraz jest Dworcowa 87”.
Wojciech Hyb
„Przy Dworcowej od Żeromskiego do Piłsudskiego w końcu lat 50. stały dwa drewniane domy, których nie ma, nasza Jadwisia i w głębi jeszcze Willa Wanda, która miała z natury przypominać dworek Piłsudskiego, oraz willa brata prezydenta Mościckiego”.
Wojciech Hyb
„Ulica nazywała się Dzierżyńskiego i chyba ten ośrodek też miał w nazwie imienia Feliksa Dzierżyńskiego. Jeden Feliks Dzierżyński stał bardzo długo w ogrodzie. Kiedy on zniknął, to nie wiem. Ktoś oblał go kiedyś czerwoną farbą. To mogło być w latach 70”.
Teresa Rejman
„Była łaźnia. Taka umywalnia szeregowa. Tam były przegródki. W pewnym momencie zostało to przebudowane”.
Teresa Rejman
„Bardzo duże działki. Wtedy mówiło się raczej posesje. Domów nie było wiele. Bardzo dużo zieleni. Posesje potem podlegały parcelacji. Największa to była posiadłość Albrechta ofiarowana później Stanisławowi Grabskiemu, którego zresztą pamiętam jak jeździł konno. To był bardzo duży obszar. Tam potem powstało kilka ulic”.
Anna Cwalinowa
„To było w 1959 r. W listopadzie zwolnił się etat i wynajęłam sobie mieszkanie prywatne. Płaciłam 200 zł., a zarabiałam 600 i jeszcze opał trzeba było kupić. Mieszkałam niedaleko. Dwa lata później dostałam socjalne mieszkanie u pani Grabskiej, które było do remontu. Ponieważ nie miałam pieniędzy pani Grabska założyła pieniądze, a ja spłacałam miesięcznie. Do czynszu dokładałam ratę”.
Anna Kuczera
„U Grabskiej to był olbrzymi ogród który się ciągnął od Grabskiego do Żeromskiego, od 11 Listopada do Paderewskiego. To był taki olbrzymi kwadrat z pięknymi alejami różanymi i sadem. Od strony Paderewskiego był ogród i korty tenisowe”.
Anna Kuczera
„To był taki budynek… trudno powiedzieć, które było wejście główne. Dla lokatorów wejście było od strony południowej, od ogromnej, oszklonej werandy, która była na szerokość całego budynku. Z podłogą i z pięknymi witrażami, bo to pozostałości były. Dalej wchodziło się takim korytarzem… Po jednej stronie były drzwi dwuskrzydłowe, bardzo wysokie, bo tam mieszkania były 3,5 metrowe. Dwa pokoje były o od strony wschodniej i dwa pokoje od strony zachodniej. Od wschodniej była jeszcze kuchnia, łazienka z piecem do podgrzewania wody”.
Anna Kuczera
„Na piętrze z obcych mieszkała tylko moja rodzina. Najpierw byłam sama, później z rodziną. Miałam jeden duży pokój – 30 metrowy. Vis a vis mieszkała pani Grabska z dwoma córkami, Hanną i Stanisławą. Na górę wchodziło się drewnianymi schodami. Miałam piękny balkon na stronę zachodnią z widokiem na ogród”.
Anna Kuczera
„Łazienki były wspólne. Były piękne wanny, glazura, terakota, bo to po Niemcu jeszcze. Piecyki były takie, że można było podpalić i woda się nagrzewała do kąpieli. Ale to było wszystko wspólne. Musieliśmy dbać. Wszystkie remonty rozkładała dla lokatorów pani Grabska. Płaciliśmy przy czynszu. Także naprawy. Hydrofor ciągle nawalał. A to kominy, a to dach, bo to dachówka i trzeba było ją przekładać”.
Anna Kuczera
„Z rodziną Grabskich zaprzyjaźniłam się. Byłam tak sympatycznie związana do niedawna. Tam się porodziły moje dzieci. Taki sentyment”.
Anna Kuczera
„Stanisława miała wychowanicę. Ona tutaj mieszkała. Już nie żyje. Jej mąż tylko tutaj mieszka. Hania miała opiekunkę Ukrainkę, która opiekowała się nią i panią ze szkoły, która prowadzi Izbę Pamięci Grabskich w Liceum”.
Anna Kuczera
„Jak pani Grabska chciała sprzedać ten dom, przyszedł kupiec. Przyprowadzała go do mojego mieszkania, bo było najlepiej utrzymane. Tam był grzyb i połowę podłogi trzeba było wymienić. Nie znalazła kupca. Miała przepisać w rodzinie siostrzeńcowi z pierwszego małżeństwa pana Grabskiego, ale on się zrzekł. Wziął działkę obok. Potem ktoś wziął do rozbiórki i na dwie działki posprzedawał”.
Anna Kuczera
„Przypominam sobie tylko dom państwa Miziarskich i dom państwa Szulimów, który był jakoś w budowie. Kiedy bawiliśmy się w tym domu, były jakieś naloty. Rodzice truchleli, że nas nie ma, a myśmy się przyczaili w tym budowanym budynku. To może jest jedno, że tak powiem, mocne przeżycie i może stąd pamiętamy”.
Elżbieta Krzak
„Wokół mojego domu szczerze mówiąc też nie było żadnych zabudowań. Tylko naprzeciwko był dom państwa Kowalczyków. To taki dom czynszowy, bo kamienice to sobie zaraz inaczej wyobrażam. Rozbudowana willa powiedziałabym, ale tam mieszkali lokatorzy. A w koło było pełno właśnie wolnej przestrzeni”.
Elżbieta Krzak
„Nowocześnie było w tym Sulejówku. Apteka była. Piękne budowle np. taki ogrodnik Gawel. Jak pałace to wyglądało. Piękna aleja prowadziła do Sulejówka. Piękny budynek był drewniany taki stacyjny pięknie był pobudowany. Przy tym taki park był bardzo ładnie zagospodarowany ze względu na Marszałka Piłsudskiego. I przejazd kolejowy tak ładnie był pobudowany. Szosa od Warszawy to była kostka bazaltowa. Różniła się ta architektura od tej drewnianej z Miłosnej”.
Andrzej Dziurzyński
„Później wysiedlili nas z tego budynku. Powiedzieli, że jazda. Wynosić się. Więc z tą Panią Kuśnierską, bo tacy lokatorzy byli, przeprowadzili się wszyscy z Sulejówka. Brodniccy z rodziną i zajęli cały budynek Pani Próżniakowej. Tam był posterunek”.
Andrzej Dziurzyński
„Musieliśmy się przeprowadzić od Pani Próżniakowej na ul. Wyspiańskiego, która była w pobliżu. Zamieszkaliśmy u Państwa Postków”.
Andrzej Dziurzyński
„Tam było o wiele gorsze to mieszkanie. W piecach się nie paliło, ale za to była piękna posesja, zadrzewiona Pana [Osińskiego]. Pięknie ptaki śpiewały. Tam był piękny ogród, piękne kwiaty, piękne bzy. Alej bzów. W lecie o wiele lepiej było tam mieszkać. Były plus i minusy. Tam mieszkaliśmy aż do śmierci mojej mamy. To znaczy moja mama tam mieszkała aż do swojej śmierci w 1978 r”.
Andrzej Dziurzyński
„W 1943 r. rozpocząłem naukę. Uczyłem się w języku polskim. Była taka pani, bardzo przyjazna, Pani Bogdaszewska śp., która doskonale nas uczyła. Była bardzo życzliwa. Pamiętam, że u nas była zapraszana na takie różne przyjęcia do domu Państwa Próżniaków”.
Andrzej Dziurzyński
„Uciekinierzy z Warszawy przyszli właśnie do Pani Grygielewiczowej i u niej zamieszkali, bo byli wysiedleni z tej Saskiej Kępy. Pani Grecyngierowa była wielką patriotką. Za ostatnie pieniądze, bo sprzedała dywan, kupiła kwiaty i poleciała do żołnierzy, którzy byli w polskich mundurach. „Lecę, mówi z tymi kwiatami, a ten w polskim w mundurze, ruska dusza. Rzuciłam te kwiaty i poszłam od niego”.
Andrzej Dziurzyński
„Mieliśmy Majora Rodziewicza. Stacjonował u nas na kwaterze. Z rodziną. Jego żona byłą Rosjanką nota bene a on był polski szynel i rosyjska dusza. Taki NKWD-dzista był”.
Andrzej Dziurzyński
„On miał władzę. Zwierzyniec sobie założył za siatką i tam tych polskich AK- owców przetrzymywał. I do mojego ojca powiedział: „Ty pójdziesz ze mną do tego zwierzyńca i rozpoznasz tych, których znasz nazwiska”. Ojciec się spojrzał: „Ja nie pójdę. Ja się boję, bo mnie mogą sprzątnąć, zastrzelić.” I jakoś się odczepił od mojego ojca. Poniechał. Potem front się przesunął i poszedł dalej”.
Andrzej Dziurzyński
„Domy zostały właścicielom zabrane. Do 100 metrów kwadratowych to jeszcze honorowali. Natomiast te wszystkie, które miały większa powierzchnię zostały zabrane i gospodarz nic nie miał do powiedzenia. Tylko, że administratorem takim był”.
Andrzej Dziurzyński
„Tam było bardzo ciekawe otoczenie, bo przecież oprócz Marszałka mieszkał jeszcze Jędrzej Moraczewski, który zresztą bardzo często przychodził do dziadków na brydża. Często przyjeżdżał Artur Śliwiński, który mieszkał w Warszawie. Zresztą miał kontakty z Piłsudskim. Zawsze była dyskusja o polityce. Mnie te rzeczy nie bardzo obchodziły”.
Andrzej Borodzik
„Nie było tam zaplecza kawiarnianego, bo kasyno oficerskie mieli w lesie w Willi tzw. Konsula. Załoga tej szkoły wywiadu miała tutaj kasyno na miejscu, a żołnierze, wartownicy mieli kantynę po drugiej stronie szosy. Dlatego wysiedlili Moraczewskich, żeby mieć tam klub na bazie tego księgozbioru i tych pamiątek. Pasowało im, żeby tam cywilów nie było”.
Janusz Dowjat
„Przy domu w Sulejówku rosły bardzo wysokie topole. Teraz już nie ma żadnej. Bardzo wysokie topole. Rosjanie na szczycie tej topoli urządzili punkt kierowania ogniem artyleryjskim. Tam były drabiny do tego punktu poprzystawiane i mieli takie gniazdo. Niemcy zrobili wypad, żeby to zlikwidować. Zaatakowali. Rosjanin, który był w tym domu, wybiegł na ganek i Niemcy od razu go zastrzelili. On zresztą był później pochowany u nas w ogródku przy domu. Natomiast inni się wycofali i wywiązała się dosyć ostra walka w wyniku której Niemców z powrotem odrzucono do Rembertowa. Moraczewski, który siedział w domu i układał pasjansa, został odłamkiem raniony w szyję i po prostu umarł z upływu krwi, bo nie miał go kto wyratować. I w ten sposób zupełnie przypadkowo zginął”.
Andrzej Borodzik
„Miałam dwie starsze siostry o dziesięć lat także to była duża różnica wieku. Jedna chodziła do szkoły z Bojarską i ciągle były sprawy z wypożyczaniem książek. Często ich nie miały. „Skąd weźmiemy książkę?” „Idźcie do Pani Moraczewskiej”. Państwo Moraczewscy mieli bardzo dużą bibliotekę i wielokrotnie, zarówno mojej siostrze jak i jej przyjaciółce Bojarskiej wypożyczali książki, jeśli były w bibliotece. One korzystały z tych książek. Stąd się u niej w domu przewijało nazwisko Moraczewskich. Ja nie bardzo zdawałam sobie z tego sprawę kto to jest jeszcze, ale nazwisko utkwiło mi w pamięci od bardzo młodych lat”.
Barbara Borodzik
„Chodziłam na lekcje do Zofii Moraczewskiej – żony pierwszego premiera Polski. Od tego się zaczęło, że jak tylko poszłam do szkoły, to babcia wysłała mnie na lekcje, bo byłam dzieckiem nieznośnym. Nie można było mnie utemperować. Uczyłam się prywatnie u nich i chodząc normalnie chodząc do szkoły. Ojciec znał panią Moraczewską i z rozmowy wiedział, że z nią mieszka jeszcze jej przyjaciółka, też nauczycielka, Maria Zając. Tam wylądowałam. Bardzo to sobie chwalę, dlatego, że to był dom w starym stylu, dom skromny, przestrzegający zachowania. Ja tam się czułam jakbym była prywatnie, jakbym była w przedwojennej pensji”.
Barbara Jaździk
„Mieszkała jeszcze Maria Zając, stara nauczycielka i przyjaciółka pani Moraczewskiej. Pamiętam, że dom tylko w 1/3 zajmowała pani Moraczewska, a resztę zajmował jakiś dentysta z rodziną. Pamiętam też, że rozmawiały z Marią Zając jak ktoś przyjechał do byłej premierowej z jakimś kwiatkiem. Także moim zdaniem bardzo kulturalnie załatwiali te sprawy”.
Barbara Jaździk
„Osiadła w nim rodzina Zawidzkich. To był lekarz zewnętrzny i dentysta. Z dwojgiem dzieci. Znałem ich blisko, bo ich córka Wanda była moją koleżanką szkolną od czwartej klasy do matury. Państwo Zawidzcy najpierw mieszkali w tym domu, co jest „Wszystko dla domu” (sklep?) Nie pamiętam jak się ta ulica nazywa. Od Reymonta odchodzi. Potem dość szybko dostali kawałek parteru u Moraczewskich”.
Andrzej Sawelski
„Był czas, że pani Zawidzka była tutaj jedyną dentystką. Okrutną, ale znakomitą. Jeszcze wtedy na początku miała ten świder do zębów napędzany nożnie pedałem. Potem silniczek, bo na początku prądu nie było. Była bardzo sympatyczna. Był jeszcze Włodzimierz Zawidzki, znakomitym narciarz, taternik, nurek. Zmarł. Był ostatnim z Zawidzkich mieszkańcem w domu Moraczewskich. Bardzo dramatyczna postać”.
Andrzej Sawelski
Anna Cwalinowa
„Wykowscy byli tam zadomowieni. Michałowscy mieli dużą rezydencję niedaleko już Piłsudskiego. Gosławscy czyli wujek mojej matki mieli też willę. Tam właśnie kradłem zabawki. Szwejkowscy, Karpińscy. Te nazwiska. Śniechórscy przyjeżdżali tam ciągle. Sulejówek był letnią rezydencją więc dużo ludzi też tam przyjeżdżało. Rajnert z moją rodziną. Powiązani pracownicy. Samochodami eleganckimi. To było już towarzystwo. Ja miałem tylko rowerek siostry”.
Marek Kwiatkowski
„Ciągle chodziłem do drewnianej Willi Dąbrowskich. One gdzieniegdzie miały charakter stylowy, ale raczej były proste, raczej taki odprysk architektury kamienicznej. Z dachami często ze ściętymi naczółkami w narożach. Potem zaczęło się dekorowanie tych willi werandami”.
Marek Kwiatkowski
„Ja byłam przerażona jak weszłam. To była willa dla rodziny a nie dla dzieci, które muszą się bawić. Małe pokoiki, bardzo strome schody. Do dziś pamiętam te schody. Nie wiem czemu tam powstało przedszkole. Wiem, że były takie czasy jakie były. Wcisnęli tam przedszkole, które w ogóle nie powinno tam być. Pomyślałam, że to miejsce zostanie zdewastowane. Przedszkole to są dzieci, to jest personel. Muszą coś tam robić i pewne rzeczy się niszczą. A może to zostało uratowane? Nie wiem, czy jakby nie byłoby tego przedszkola to, czy nie byłoby jednej ruiny. Bo jednak przedszkole to dach, który nie cieknie, czy schody, które się nie rozwalają. Nie wiadomo co było lepsze”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Była jedna posiadłość. Nie wiem czyja, bo chyba nie była to własność Opalskich. Ale tu mieszkała rodzina Opalskich. To był artysta rzeźbiarz z żoną i kilkorgiem dzieci. Willa Mazur się nazywała. Została spalona”.
Anna Cwalinowa
„Często o domach mówiono nie używając adresu tylko posługując się nazwiskiem właściciela. Tak jak Willa Sandrów, gdzie jest urząd miasta. Willa Gawra. Willa Czecha. Dom Kulków. Taki dość duży dom na rogu Żeromskiego i Paderewskiego. Ten Pan był dyrektorem szkoły powszechnej wówczas”.
Anna Cwalinowa
„Dużo było willi w Miłośnie na styl otwocki budowanych. To były domy drewniane z taką przybudówką i czymś w rodzaju takiego strychu czy pięterka. Do dzisiaj to bodajże na ulicy Świętochowskiego róg Przybyszewskiego jest jeszcze taki typowy domek. Niemniej jednak powstawały takie wille jak u tego sąsiada Dusieńka. Ale to był 1936 r”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Następna willa to był posterunek. Przed wojną to był dom jakiegoś pułkownika, który z wojny nie wrócił. I oni ten dom zabrali na posterunek. Ci policjanci to były chłopaki ze wsi. Tu się stworzyła jakaś komórka partyjna”.
Barbara Jaździk
„Naprzeciwko domu państwa Gołębiowskich, nie pamiętam nazwy tej ulicy, to była prostopadła do ulicy Legionów przy której stała ta willa, był las. Przez las wiodła na ukos ścieżka. Na jej końcu była willa i tam było kasyno niemieckie. Nam nie wolno było tamtędy chodzić. Chyba byłam tam tylko raz. Z daleka tę willę widziałam.””
Maria Tyszel
„Przeprowadziłyśmy się to znaczy moja mama ze mną na drugi koniec Sulejówka, prawie do Woli Grzybowskiej, blisko stacji. Tam była willa państwa Batorskich. Mieli córkę Wiesię Batorską. Już wtedy była nastolatką i to nie było dla nas towarzystwo. Dla nas nie istniała. Potem przeprowadzaliśmy jeszcze dwa, trzy razy”.
Maria Tyszel
„Naprzeciwko państwa Krasińskich mieszkali państwo Dowjatowie. Tam też dwóch chłopców było. Była Irena Puczniewska. Jej mąż zaginął na wojnie. Mąż pani Rylskiej też był wojskowym. Także sporo wojskowych, oficerów mieszkało w tej części Sulejówka. Nie wiem kogo tam jeszcze. Chawrylukowie. Pan Chawryluk był w oflagu w czasie wojny. Jego matka mieszkała w Sulejówku już przed wojną. On wrócił. On był oficerem. A jego żona [Jadwiga Chawryluk] pracowała w Warszawie i ona bardzo pomogła w odzyskaniu Milusina”
Maria Tyszel
„Nieraz widziałam córki [Piłsudskiego], ale kontaktów bezpośrednich nie miałam. Chociaż wiem, że on bardzo lubił dzieci. Zawsze coś tam zauważał, ale ja miałam pięć, sześć lat to, co tam. Dzieciak”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„W Sulejówku zamieszkałam jak byłam jeszcze bardzo małą dziewczynką. Mama była z Podlasia, a ojciec urodził się w Równym. Mama źle znosiła duże miasto. Była takim swobodnym człowiekiem. Lubiła wolność i przestrzeń. Robiła wszystko, żeby przenieść się poza Warszawę. Ojciec, który był związany pracą z Warszawą, wolał mieszkać w Warszawie. Wreszcie zdecydował, że tak blisko można zacząć budować domek. Kupili plac i zaczęli się budować. Od 1937 roku już mieszkaliśmy w Sulejówku”.
Barbara Borodzik
„Nie było wiele domów na tej ulicy, gdzie mieszkałam. Moi przyjaciele byli synami oficera wojskowego – pana kapitana, a ojciec był jako młody człowiek, ochotnikiem w brygadzie ułanów Piłsudskiego. W związku z tym Piłsudski był ciągle wspominany w naszym domu. Ciągle się tam chodziło. Patrzyło, co tam się dzieje”.
Barbara Borodzik
„Rosjanie wyrzucili nas z tego naszego domu. Przyjechali i powiedzieli, że będzie atak. To było zaraz po śmierci Moraczewskiego – chyba tydzień. Zaczęli od ulicy Grottgera wysiedlać ludzi. Dali nam dwie godziny czasu, żeby zabrać najbardziej potrzebne rzeczy. A gdzie iść? „Gdzie chcecie. Idźcie, gdzieś w tamtą stronę. Tu będą walki.” Wtedy sąsiedzi zorganizowali się i wypożyczyli od kogoś, czy ktoś przyjechał z wozem – taką furmanką. Na nią wkładaliśmy co się dało. Przede wszystkim pościel, bo to już było popołudnie jak opuszczaliśmy dom. Pojechaliśmy za Miłosnę. Jak to się nazywało – nie wiem. Tam był taki duży las i leśniczówka. Na wozie było parę rodzin z tej ulicy Grottgera. Mieszkańcy z czerech domów.
Tam leśniczym był pan Dobek i pani Dobkowa – starsze małżeństwo. Mama była z czterema prawie dorosłymi już dziewczynami i ja piąta – taka mała”.
Barbara Borodzik
„Mama musiała jakoś dom i nas utrzymać w ryzach. Mogły być pocerowane bluzki, ale zawsze musiały być czyste. W związku z tym kiedyś tam pranie robiła. Stała balia i przy niej była wyżymaczka. Taka ta normalna kręcona, jak to były te wyżymaczki. Pan pułkownik przyszedł już wieczorem, kiedy mama stała i pranie kończyła. Zatrzymał się i przyglądał się tej wyżymaczce. „A to co?” „Pan pułkownik nie wie? No wyżymaczka do prania” „No ale jak?” No to mama wzięła ten kawałek, który prała, i przepuściła. On tak stoi, stoi i mówi: „A to maszyna…” A moja mama, która szybciej mówiła niż pomyślała od razu mu odpaliła: „A to co u Was takich nie ma?” Pan pułkownik od razu zaskoczył: „O nie, u nas też jest. Tylko piękniejsza!” „Tak, tak. U was banany na sosnach rosną.” Słyszał to ordynans, który był takim trochę Polakiem, bo dobrze po polsku mówił. Jak pułkownik poszedł sobie do pokoju, przyszedł do mamy i powiedział, żeby tak nie mówić, bo pułkownik jeszcze na białe niedźwiedzie wywiezie”.
Barbara Borodzik
„Miałam dwie siostry – o 10 lat starsze. Także to była duża różnica wieku. Jedna chodziła do szkoły z Bojarską i ciągle były problemy z wypożyczaniem książek. Często nie miały potrzebnych książek. Zawsze było: „A tej książki nie możemy przeczytać. Skąd weźmiemy tę książkę?” „Idźcie do Pani Moraczewskiej”. Państwo Moraczewscy mieli bardzo dużą bibliotekę i rzeczywiście wielokrotnie, zarówno mojej siostrze jak i tej jej przyjaciółce Bojarskiej wypożyczali książki, jeśli były w bibliotece. Stąd się u mnie w domu przewijało nazwisko Moraczewskich. Chociaż nie bardzo zdawałam sobie z tego sprawę kto to jest, to nazwisko utkwiło mi w pamięci od bardzo młodych lat”.
Barbara Borodzik
„Po jakimś czasie to rodzinę Bykowskich wyrzucili z domu. Musieli się przeprowadzić. To się nazywało trzy domy inżynierów, niedaleko przejazdu kolejowego. A później przenieśli się do Willi Rozkosz, po drugiej stronie torów. To była duża posesja i takie dwa domki drewniane, gdzie na lato przyjeżdżała rodzina z Warszawy. Oni to wynajęli. Odwiedzaliśmy ich tam ”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Tam była drukarnia i drukowałam bilety kolejowe, ale to długo nie trwało, bo właśnie ta rodzina Bykowskich, co w Sulejówku mieszkała, znalazła nam mieszkanie w Sulejówku. Po tamtej stronie”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„15 września płonął ten dom, którego już nie ma i murów nie ma żadnych, które zbudował ojciec. W tym czasie Niemcy polowali na mężczyzn. I zastrzelili dwóch mężczyzn: pana Paciorkowskiego i pana Strzeszkowskiego w altance, która stała na tym placu, gdzie w tej chwili jest oczko wodne”.
Jerzy Madej
„Niemiec strzelał jeszcze jak kobiety poszły do piwnicy. Strzelał przez otwarte drzwi do tej piwniczki, co tam w betonie wyszczerbiona dziura po kuli była i przypominała za każdym razem jak się tam wchodziło tragedię spalonego domu. Mnie i siostrę za rękę mama wzięła o świcie. Złapała i do piwnicy. To się pamięta takie rzeczy, bo one graniczyły z niebezpieczeństwem utraty życia”.
Jerzy Madej
„W tym domu białym, który tutaj widać, chociaż to drewniak otynkowany, był zarówno szpital wojskowy jak i rusznikarnia. Szpital koński, weterynaryjny. Zdarzało się, że konie padały, bo były strasznie poranione i tutaj kończyły żywot. Mnie, takiego kajtka brali na sianokosy dla tych koników, które tutaj były leczone. Także to takie wspomnienia sympatyczne”.
Jerzy Madej
„Pracowała rusznikarnia. Po drugiej stronie ulicy była duża górka piaszczysta. W tej chwili ten piasek wszedł w domy mieszkańców. Kiedy Rosjanie naprawiali broń, to musieli przestrzelać. Ustawiali na RKM czy CKM i walili w tę górkę piaszczystą. Słychać było jak odłamki gwiżdżą z tych pocisków, które eksplodowały gdzieś dalej. Wtedy jeszcze zdążałem przez krzaki przelecieć do tej piwniczki i się schronić”.
Jerzy Madej
„Babcia miała tego dosyć. To było tak daleko. Nasza służąca przyjeżdżała, żeby dom na sezon posprzątać. To było w ogóle bez sensu. Za drogo kosztowało. Babcia sprzedała dom dyrektorowi gimnazjum, czy liceum. Ciesielski? Mam zapisane w tych dziejach. Ona mu sprzedała ten dom i kupiła bardzo blisko przystanku Sulejówek inny plac”.
Barbara Jaździk
„W stronę Miłosnej, idąc wzdłuż torów, następny budynek to była Willa Wanda. Jest do dzisiejszego dnia. To był taki budynek, w którym napakowano tyle, ile się dało. Dosiedlano”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„W tej piwniczce siedziała cała rodzina z panem Dusznickim, kobiety i dzieci z sąsiedztwa, bo ta piwniczka była porządnie zrobiona. Budował ją ojciec. To było w czasie nalotów”.
Jerzy Madej
„Pamiętam niebywałą dbałość władz o elektryfikację. W dziadkowym domu nie było prądu. Na placu stał słup. Zasilanie mieliśmy od strony Przybyszewskiego”.
Jerzy Madej
Dziadkowie Śliwińscy
Andrzej Borodzik
„Babcia przeprowadziła się do domu córki Krystyny w 1960 r. Została już tylko ciocia Halina, która mieszkała na górze, i fryzjer. Do mieszkania po moich rodzicach sprowadziła się, bo się spaliła na Żurawce, pani Drążek. Mieszkania były wynajmowane, a rodzina zaczęła się stamtąd usuwać”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Dom został rozebrany”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Krzewińscy to byli ludzie którzy mieszkali po sąsiedzku. Dowgiłłowicze to byli ludzie, którzy pracowali z Piłsudskim. Te dwie funkcje są dalece różne od siebie. Jeżeli dziadkowie, Dowgiłłowicze mieszkali w Otradnie, a dziadkowie Krzewińscy mieszkali na Matejki to dziadkowie Dowgiłłowicze ergo mój ojciec mieszkając de facto na terenie Piłsudskiego był w obszarze wszystkich funkcji tego terenu. Wchodził w te wszystkie funkcje. Był objęty wszystkimi funkcjami. Natomiast moja matka i jej brat to było bliskie sąsiedztwo, ale nie wiem czy na tyle bliskie, że bywali u siebie”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Jest taki kamień Grabskiego tutaj przy tym wejściu”.
Anna Kuczera
„Natomiast w domu państwa Moraczewskich bywałem wielokrotnie, bo leczyłem się u doktora Zawidzkiego. To był mocno starszy pan, siwiutki, drobny, szczupły. Jakieś ciemne schody… jakaś ciemna atmosfera tego wnętrza. Ktoś jeszcze mieszkał. Po lewej stronie tego budynku. Nie pamiętam”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki