kultura
„Była „Jutrzenka” słynna ta kawiarenka przy 15 sierpnia i przy dworcowej. Tam jest pawilon, bo „Jutrzenka” została zburzona. Do niej się wchodziło po schodkach tak jakby, a teraz jest pawilon parterowy”.
Adam Buski
Dzieci przed kapliczką Czesława Laskowskiego u zbiegu ulic ulic 3-go Maja (dawniej 1-go Maja) oraz ulicy Krótkiej.
Krzysztof Gruziński
„Bogdan Kreczmer był ornitologiem. Badał i śledził drogi odlotów i przylotów ptaków. I bardzo taki też muzykalny, uzdolniony”.
Franciszka Żerańska
„Był muzykiem. Tutaj uczył różnych bęcwałów tej muzyki, ale mnie nie. Komponował. Przede wszystkim był znakomitym ornitologiem. Miał piękny zbiór motyli, chodził tu z siatką po okolicy. Tu były łąki leśne. Łąki przy kolei. Bardzo bogate życie tam było. Mnóstwo gatunków życia, owadów. On to zbierał. Robił gabloty. Bardzo tak fachowo, bo się na tym naprawdę znał. I robił to we współpracy z Polską Akademią Nauk. Dostawał stamtąd specjalne szpilki do tych motyli. Poza tym miał bardzo piękny zbiór motyli egzotycznych”.
Andrzej Sawelski
Drewniak „Babiniec”, Wielkanoc, 1930
Mariusz Kolmasiak
Walenty Wójcik, drewniak, Wielkanoc, 1930
Mariusz Kolmasiak
„Tutaj do straży przyjeżdżało kino objazdowe. Jeszcze jako dziecko chodziłam do tego kina. Okna były przysłonięte. Bilety kupowało się przy wejściu. Czasem, jak był jakiś ciekawszy [film], to nawet brakło biletów, bo to była duża atrakcja. Nie wszyscy do Warszawy jeździli. To były lata kiedy jeszcze chodziłam do podstawowej”.
Barbara Szewczyk
„Później też było kino w straży, pod patronatem straży. Ono Grażyna się nazywało. To było gdzieś w latach 50. Dwa razy w tygodniu? Oni udostępniali salę, która była do wszystkiego. Były występy, akademie ku czci. Myśmy występowali na tych akademiach”.
Barbara Szewczyk
„Całe towarzystwo przeniosło się do Warszawy. Tam miałam religię, a jak przyjeżdżałam były lekcje i koniec. Nigdzie się nie chodziło. Chodziło się później do kina Grażyna w straży naszej przy piecu. Najlepiej się kupowało bilety przy piecach kaflowych, bo było zimno, przy piecach kaflowych i życie kwitło kulturalne można powiedzieć. Fajne było kino Grażyna w straży. I mogę powiedzieć, że nie miałam tutaj towarzystwa. Wszystko było w Warszawie”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Tam cała rodzina była muzyczna. Był taki starszy pan ze skrzypcami. Bogdan był jednym z próbujących nauczyć mnie gry na fortepianie. Z tym, że on najprędzej zobaczył, że ja się nie garnę. Na któreś zajęcia przyszedł z walizką zdjęć właśnie z wyprawy [na Madagaskar]. W związku z tym ja się napatrzyłem”.
Andrzej Sawelski
„W Sulejówku mieliśmy starą centralę, która była bardzo archaiczna. Miałam już telefon w domu [to był rok 1989], ale żeby się połączyć musiałam podnieść słuchawkę, słyszałam takie: bzz, bzz. Oznaczało to, że jest łączność z centralą, tylko pani obsługująca musi zobaczyć światełko pulsujące, że ja się z tego numeru dobijam. Wówczas się odzywała: „Słucham?”. Ja: „Poproszę linię do Warszawy”. Pani wciskała guziczek i była linia. Dopiero w 1991 r. zbudowano taką centralę, że już można było się normalnie łączyć”.
Aneta Sapilak
„W latach 50. mój ojciec pracował w warszawskich zakładach telewizyjnych. Był odpowiedzialny za uruchomienie pierwszego telewizora marki Wisła. W 1957 r. w styczniu dostał w nagrodę. Telewizor. Miał wybity numer 14. To był jeden z pierwszych telewizorów w Miłośnie. Mieszkaliśmy w starym budynku. Nie było wtedy żadnych anten, a ja miałem narty, które dostałem od swojego ojca chrzestnego. Do nich były dwa kijki dołączone i ojciec z nich zrobił antenę. Pamiętam jakie tabuny dzieci przychodziły wówczas do nas do domu. Na półgodziny przed rozpoczęciem się transmisji telewizyjnej wszyscy siadali w pokoju dużym i mama włączała telewizor i przez półgodziny wszyscy się gapili w obraz kontrolny. Później się zaczynał program o godzinie 17.00. Trwał gdzieś do 22.00. We wtorek w ogóle nie było programu. Była przerwa techniczna. Później to znikło po półtora roku. Także ten telewizor Wisła służył nam do 1970 r”
Marek Pasiński
„Miałam dużo sióstr. Jedna była nauczycielką i zorganizowała chór z ludzi mieszkających w Sulejówku mających jako takie głosy. Szkoliła. Miała sopran bardzo ładny i co niedziela śpiewała solo w chórze a reszta była tłem. Druga siostra prowadziła cały zespół. My tam jako dzieci też śpiewałyśmy”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Dziadkowie specjalnie nie brali udziału w życiu społeczno towarzyskim w Sulejówku. Raczej się koncentrowali na gospodarce. Czasami ojciec, ciocia i rodzina brali udział w różnego rodzaju imprezach organizowanych w Sulejówku. Z tego co wiem, aczkolwiek nie mam na to żadnych dokumentów, oboje byli członkami Towarzystwa Przyjaciół Sulejówka przed wojną”.
Wojciech Hyb
„Jak wyprowadził się Urząd Pocztowy, to myśmy dostali z Urzędu Miasta uprzejme zawiadomienie, że te dwa pokoje zostały przydzielone Bibliotece Miejskiej. Mój ojciec się odwołał od tej decyzji. Dwa dni później miałem w szkole imprezę. Pierwszy sekretarz partii, Michał Korzempa, który uczył matematyki w ósmej klasie poinformował o różnych wydarzeniach związanych z działaniem Rady Miejskiej i Urzędu Miasta m.in., że właśnie znaleźli świetny lokal na bibliotekę, ale niestety ten wredny właściciel się odwołał. Oczywiście nazwisko nie padło”.
Wojciech Hyb
„Program był okrojony. W 1941 r. miałem już naukę języka niemieckiego. Pisaliśmy gotykiem, co utrudniało sprawę. Nie było historii. Język polski był. Ale też pamiętam taki moment, kiedy nauczyciel kazał nam z podręczników wyrwać i wyrzucić wiersz. To był chyba wiersz Konopnickiej „To za tego króla Jana przyszli posły i rozjemcę. Przybądź królu, ratuj Niemce.” I z powodu tego ratuj Niemce trzeba było wyrwać wiersz i wyrzucić”.
Andrzej Borodzik
„Naprzeciwko – tam, gdzie Piekarscy mieszkali, był stary długi barak. Teraz jest tam liceum, a przedtem to był taki budynek drewniany i tam urządzono przedstawienia, jakieś spotkania, zabawy na całym terenie, zabawy z loteriami fantowymi. Myśmy brały w tym udział. Zbierałyśmy po ludziach różne fanty. Robiliśmy sekretniki. Także była to taka poczta listonoszy. Myśmy uczestniczyły w tym jako dzieci. Okolicznych dzieci tak samo było tam dużo. Pamiętam też, że zaangażowano teatr ukraiński. Zbierało się z tych biletów, z tych loterii. Wszystko na budowę szkoły”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„W starszych klasach posługiwaliśmy się tzw. stalówką krzyżówką albo tzw. byczkiem. Ona była taka trochę wypukła. Z tym, że ten grot piszący to też trzeba było przygotować do potrzeb szkoły, jakoś tak wyprofilować”.
Andrzej Tomaszewski
„Uczyliśmy się kaligrafii. Były wzory. To polegało to na tym, że jeśli piszemy literkę a to rozpoczynamy od jakiegoś miejsca i ciągniemy prostą linią a potem odpowiednio naciskamy, bo ta stalówka do kaligrafii to była podatna, ale trzeba było te manualne ruchy przyswoić sobie. Trzeba było przycisnąć i ta litera z lewej części była znaczona tym atramentem grubszym”.
Andrzej Tomaszewski
„Uczyliśmy się też pisma blokowego. Specjalną stalówką redifrówka. Te stalówki były zakończone takim cieniutkim, przedzielonym prawda jako dwie niewidoczne części to na końcu tego było coś w rodzaju kółka. Maczanie nie było już w atramencie tylko w tuszu. To pismo blokowe używaliśmy np. gazetki ściennej”.
Andrzej Tomaszewski
„W każdej szkole w okresie karnawału odbywały się zabawy szkolne. L. 50. nie były wolne od tego zwyczaju. Grali rodzice. Bardzo uzdolnionym rodzicem był pan Zygmunt Kolanek, który potrafił zagrać na skrzypcach, na pianinie i na harmonii. Towarzyszył mu ojciec mojego kolegi Ochalskiego, który grał na pianinie. Jeszcze był pan Drozdowski, teść Marleny Drozdowskiej, która później śpiewała Mydełko Fa. I oni we trzech potrafili poprowadzić zabawę. Mój tata, który był wtedy wodzirejem. W sumie dzieciaki tak fajnie się bawiły. To się wspomina teraz z łezką w oku”.
Ewa Duszczyk
„Albrecht miał tam wszystko. Miał stajnię i oborę. Zaopatrywał swoją restaurację Ziemiańską. Był bardzo zasłużony. Wiem od ojca, że bardzo pomagał Akowcom. Wiele rzeczy im załatwiał, bo miał dobre kontakty z Niemcami. Niemieckiego pochodzenia był człowiek, ale zasłużony dla naszej kultury, bo przecież Ziemiańska… Tam był tłum Skamandrytów i on ich tam hołubił”.
Andrzej Sawelski
„Byłem w życiu na jednym pochodzie pierwszomajowym. Jakoś szczęśliwie omijałem tego typu uroczystości. One zresztą nigdy nie były jakoś specjalnie liczne. Nie robiono z tego jakiejś obecności, czy nieobecności. Było to chyba pierwszego maja w 1968 roku w remizie strażackiej w Miłośnie. Wtedy rzeczywiście nas spędzono wszystkich na siłę. Przemówienie miał pan Michał Korzempa, który powtórzył słowa naszego Wielkiego Wodza Towarzysza Wiesława z jego słynnego przemówienia 28 marca 1968 r”.
Wojciech Hyb
„Nie było kina. O ile wiem przed wojną dosyć mimo takiej małej liczby mieszkańców było rozwinięte życie kulturalne, społeczne, bo było mnóstwo stowarzyszeń. Ludzie się jednak starali wykazywać jakąś aktywnością. To było bardzo fajne, co niestety zaniknęło po wojnie”.
Elżbieta Krzak
„Grabski miał tu swoją posiadłość i bardzo ładny dom. Taki parterowy, w starym stylu. Miał też korty tenisowe, gdzie mój mąż ze Święcimskim chodzili grać w tenisa, oraz ogrody i piękny sad. Mówiło się „ogrody Albrechta”, bo to była znana postać w Warszawie. Mur rozebrano i ogrody podzielono na działki. Nie ma ich. Pamiętam jak się szło koło tego muru, za nim zwisały gałęzie drzew. To było bardzo urocze. Naprawdę było ładne miejsce. Taki jakiś charakter to miało. Teraz jakoś pospolite”.
Barbara Jaździk
„Hanna miała tam taki piec do wypalania, bo była rzeźbiarką. Na półpiętrze stało popiersie pana Stanisława Grabskiego. Jak ktoś szedł do mnie na górę, to robiło to wrażenie. Pani Stanisława to znowu tkactwo. Była profesorem chyba. Kończyły nauki we Francji”.
Anna Kuczera
„Maria z Filemonowiczów miała duszę artystyczną. Po dwóch latach zostawiła męża z córkami, wzięła gitarę i wyjechała w siną dal. Wtedy Józef uzyskał unieważnienie związku i ożenił się po raz drugi z Heleną z Wyżnikiewiczów (ur. w 1905 r.). Razem zakupili działkę budowlaną przy obecnej ul. Niemojewskiego, gdzie wybudowali dom piętrowy siedmioizbowy z dwoma wyszklonymi werandami. „W 1939 r. urodziła mu się kolejna córka – Elżbieta oraz syn Andrzej w 1942 r”.
Elżbieta Krzak
„Na górce był deptak. Tam tańce się odbywały. Nie chodziłem na tańce, bo jakoś nie lubiłem tańczyć. Tam po raz pierwszy zabrzmiała muzyka jazzowa, w latach kiedy tutaj – w tej strefie kulturowej jazz w ogóle nie był znany. Nawet ksiądz dobrodziej ogłaszał, że zaprasza na deptak, na tańce i będzie muzyka jazzowa. I to był atut, który przyciągał ludzi. Można było sobie potańczyć. Tam były drzewka sosnowe. W znacznym stopniu zostały wycięte, gdy dom parafialny był budowany. Między sosnami można było sobie z dziewczynami pogadać. To było takie centrum kultury”.
Jerzy Madej
„W podręczniku do literatury polskiej autorstwa profesora Jakubowskiego, u którego później robiłam magisterium, było napisane, że literatura Młodej Polski była przejawem strachu burżuazji przed zorganizowanym proletariatem. Cytuję, bo mi się to tak wbiło w głowę. No więc biedny, wystraszony Wyspiański, skulony niemalże przed tym postępem burżuazji. Ja zrobiłam maturę w 1955 roku”.
Anna Cwalinowa
„Jak Niemcy wydali dekret, że wszystkie aparaty radiowe mają być oddane w pewne miejsce. Nie można było słuchać. Mój ojciec nie oddał tego aparatu. Sąsiad Chmielewski to go porąbał. A u nas słuchano jeszcze Londynu. Pani Próżniakowa mówiła: „Co u Was tyle gości było”. W końcu coś trzeba było z tym radiem zrobić. To było wielkie takie pudło, pięciolampowe. Gdzie to oddać? Na Skaryszewską do dziadka, ojca mojego ojca wywieźli”.
Andrzej Dziurzyński
„Radio było opakowane na sankach, bo był śnieg. Myśmy wyszli przez ulicę 3 Maja. Dochodzimy do stacji, a tu dwóch idzie z karabinami. Ojciec zdrętwiał i mówi: „Idźcie szybko do domu.” Wziął to radio i idzie. Nic nie powiedzieli, bo ojciec był w mundurze kolejowym więc był nietykalny. Przeszedł. Pociąg nadjechał i pojechał do mojego dziadka i to radio było tam przechowywane w piwnicy”.
Andrzej Dziurzyński
„Wolnej Europy ani Waszyngtonu nie można było słuchać, bo można było od razu do paki pójść. Moja mama pojechała po radio do mojego dziadka i na takiej furmance przewieźliśmy do Miłosnej. Z taką reperacją było u Pana Kolanki, który u Pani Mielcarzowej mieszkał. Mogliśmy już słychać Wolnej Europy, Waszyngtonu, jakby ktoś zaskarżył”.
Andrzej Dziurzyński
„Jeśli chodzi o życie sportowe to pierwsza drużyna piłkarska w 1927 r. miała nazwę Nadzieja. Stąd pochodzi Leszek Sak, mój młodszy kolega, który w skoku w dal był Mistrzem Polski. Ta drużyna piłkarska była właśnie takim głównym trzonem. Niezależnie od tego odbywały się tutaj rokrocznie wyścigi kolarskie na jakiejś określonej trasie. Z Miłosny był jeden kolarz, który w Legii zajmował w tych innych wyścigach niezłe miejsca”.
Andrzej Tomaszewski
„Drużyna piłkarska przed wojną była B klasowa, a wcześniej jeszcze zanim była stowarzyszona w sieci rozgrywek, czyli kiedy powstał WZPN, to tam na Gliniankach również było boisko. Drużyna Miłośnianka tak się nazywała po Nadziei – dobrze się zapowiadała. Przed samą wojną weszła do A klasy. W Sulejówku, który był odrębną osadą, powstała drużyna Czarnych. Miłośnianka grała z nimi i zawsze ich przewyższała”.
Andrzej Tomaszewski
„Na tych Gliniankach była 50 metrowa strzelnica, a przy Straży Pożarnej 25 metrowa. Tu powstał POWu. Tu była drużyna strzelecka, która brała udział w marszach Sulejówek-Belweder”.
Andrzej Tomaszewski
„Nie było tam zaplecza kawiarnianego, bo kasyno oficerskie mieli w lesie w Willi tzw. Konsula. Załoga tej szkoły wywiadu miała tutaj kasyno na miejscu, a żołnierze, wartownicy mieli kantynę po drugiej stronie szosy. Dlatego wysiedlili Moraczewskich, żeby mieć tam klub na bazie tego księgozbioru i tych pamiątek. Pasowało im, żeby tam cywilów nie było”.
Janusz Dowjat
„Panią Moraczewską pamiętam jak miejsce w przestrzeni. Kompletnie żadnej postaci. Przychodziła. Musiała być u nas w domu, ale nasz dom był domem otwartym. Dużo ludzi się kręciło, bo moja babcia była towarzyska. Kojarzy mi się chusta. Ale to wszystko nic więcej. Jakaś chusta. Musiałem mieć cztery, pięć lat. To zamierzchłe czasy. Pani Moraczewska istnieje w mojej świadomości jako postać bez twarzy, bezosobowa, jako nazwisko, które u nas bywało”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Matka starała się pomagać Pani Moraczewskiej. Jakieś obiady, jakieś jedzenie nosiliśmy. Zatem ciągle korzystałem z jej biblioteki. Mieli ogromną bibliotekę pięknie oprawioną. Wszystkie książki były w takie płótno lniane oprawione. Cały ogromny pokój pod sam sufit z książkami. Zresztą później Pani Moraczewska to przekazała do jakiejś Akademii Nauki”.
Andrzej Borodzik
„Miałam dwie starsze siostry o dziesięć lat także to była duża różnica wieku. Jedna chodziła do szkoły z Bojarską i ciągle były sprawy z wypożyczaniem książek. Często ich nie miały. „Skąd weźmiemy książkę?” „Idźcie do Pani Moraczewskiej”. Państwo Moraczewscy mieli bardzo dużą bibliotekę i wielokrotnie, zarówno mojej siostrze jak i jej przyjaciółce Bojarskiej wypożyczali książki, jeśli były w bibliotece. One korzystały z tych książek. Stąd się u niej w domu przewijało nazwisko Moraczewskich. Ja nie bardzo zdawałam sobie z tego sprawę kto to jest jeszcze, ale nazwisko utkwiło mi w pamięci od bardzo młodych lat”.
Barbara Borodzik
„Jako prezent ślubny dostałyśmy od Pani Moraczewskiej taką piękną wazę kryształową do ponczu z dwunastoma kubeczkami, filiżankami. No niestety marnie się skończyło, bo wszystko się zbiło, ale bardzo lubiłam tą wazę”.
Barbara Borodzik
„Chodziłam na lekcje do Zofii Moraczewskiej – żony pierwszego premiera Polski. Od tego się zaczęło, że jak tylko poszłam do szkoły, to babcia wysłała mnie na lekcje, bo byłam dzieckiem nieznośnym. Nie można było mnie utemperować. Uczyłam się prywatnie u nich i chodząc normalnie chodząc do szkoły. Ojciec znał panią Moraczewską i z rozmowy wiedział, że z nią mieszka jeszcze jej przyjaciółka, też nauczycielka, Maria Zając. Tam wylądowałam. Bardzo to sobie chwalę, dlatego, że to był dom w starym stylu, dom skromny, przestrzegający zachowania. Ja tam się czułam jakbym była prywatnie, jakbym była w przedwojennej pensji”.
Barbara Jaździk
„Mieszkała z siostrą. Nie wiem, czy jej siostra to Elżbieta [Helena], ale mogę się mylić dlatego, że ta pani w ogóle się po polsku nie odzywała. Mówiła tylko po francusku i była bardzo spostrzegawcza. Dostałam pierwszą lekcję – jak się powinna panienka zachowywać. Nie powinna machać rękoma jak chodzi. Obserwowała mnie – widziała jak ja idę na lekcję i macham”.
Barbara Jaździk
„Później się zakręcało przy stacji i tam dalej było boisko, które nazywało się Miłośnianka. Było boisko piłki nożnej. Tam pochód się rozwiązywał. Oprócz tego to były jakieś atrakcje. Coś tam dla dzieci. Jakieś festyny czy jakieś występy. Bardzo często były dechy do tańca. Właściwie pierwszego maja to wszyscy brali w tym udział niekoniecznie z przymusu tylko z takiej ciekawości, żeby to było takie ubarwienie życia tego tu dla mieszkańców”.
Barbara Szewczyk
„Pamiętam gabinet Marszałka – identyczny jak jest tutaj na zdjęciach, z tymi rozstawionymi przyborami do pisania. Obok pod ścianą była leżanka przykryta derką. Przy tej leżance przykrytej derką był wieniec taki już bardzo, bardzo wyschnięty z szarfą, gdzie można było odczytać: „Drogiemu Wodzowi, dziatwa szkolna 12 maja 1939 r.”. To znaczy młodzież, dzieci i nauczyciel ze szkoły im. J. Piłsudskiego. Delegacje przynosiły kwiaty. Mówię jako naoczny świadek. Nic tutaj w czasie okupacji się nie zmieniło”.
Janusz Dowjat
„Na każde imieniny Piłsudskiego 19 marca były urządzane marsze Sulejówek-Belweder. Zawsze wojsko przyjeżdżało dzień wcześniej i nocowało w naszym ogrodzie. Następnego dnia były uroczystości. Była budowana brama triumfalna – pięknie ubrana. Zwisały girlandy. Oczywiście szkoły brały w tym udział. Był chór i śpiewaliśmy piosenki. Pamiętam, na jednej z uroczystości Józio deklamował: „My dwa Józie, Ty i ja. Ciebie cała Polska zna. A mnie jeszcze nie zna nikt, bo ja jestem mały smyk”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Kiedyś tylko pani Adela wspominała z oburzeniem, że jeden z wysokich oficerów, który zwiedzał, sięgnął do biblioteczki Marszałka. Ona była stosunkowo mała. Liczyła niespełna 1000 tomów. Mieściła się w saloniku przed gabinetem. Ten oficer ukradł jedną książkę z jednego z działów tej biblioteki, w której były książki o problemach antropologicznych, budowie ciała. Pani Adela była oburzona. Taki wysoki oficer, taki wykształcony a ukradł książkę”.
Janusz Dowjat
„Dramat nastąpił wtedy, kiedy główny kwatermistrz wojska polskiego, późniejszy premier, Jaroszewicz przydzielił dworek jako taką daczę wypoczynkową dla ambasady radzieckiej w Warszawie. Ambasada radziecka przysłała oddział NKWD i samochody ciężarowe, na które załadowano całe wyposażenie dworku łącznie z patelniami z kuchni nie mówiąc o obrazach, o meblach, o tym biurku z gabinetu i książkach. Wywieźli to w nieznanym kierunku”.
Janusz Dowjat
„Zostały plutony wartownicze, które w saloniku i w tych pomieszczeniach dworku porobiły prycze z chojaków sosnowych. Zainstalowali się na dzień i noc, ponieważ teren był cały czas patrolowany. Dworek i teren ożywał dopiero w sobotę. Soboty były pracujące, ale w sobotę pod wieczór przyjeżdżały dwa samochody. Na jednym samochodzie była aparatura polowa do wyświetlania filmów. Między sosnami rozpinali prześcieradło i rozpoczynały się seanse. Myśmy z chłopcami w krzakach się zaczajali i te filmy oglądaliśmy To były takie charakterystyczne filmy wojenne. Na drugim samochodzie były skrzynie z bimbrem. Zabawa była do niedzieli. W niedzielę to było likwidowane i znowu na cały tydzień chronione. Nikt tutejszy nie mógł się zbliżyć. Tak było do jesieni 1956 r”.
Janusz Dowjat
„W tym lasku obok, między ogrodzeniem dworku a obecnym pomnikiem były urządzane potańcówki. Były to tak zwane dechy. To był lasek rekreacyjny ogólnodostępny”.
Bogdan Stasiak
„Tu była Tancbuda. Tu się tańczyło. Taka muszla tu była i orkiestra. […] To były dechy właśnie na terenie Piłsudskiego. Była strzelnica. Z wiatrówek się strzelało i to w okresie tego czarnego socjalizmu, na przełomie lat 50. i 60. To było jedynie miejsce radosne, w którym moi rodzice się nie bali. […] Ludzie się naprawdę bawili. Sprzedawano wino na szklanki. Butelka wina kosztowało 12 złotych. Nie było żadnego mordobicia. Nie było żadnej milicji. Nie wiem skąd się brały te kapele, które tam grały, ale grały. Lepiej, gorzej ludzie się bawili. Wypijali po tej szklance, dwie szklanki i tańczyli w tej tancbudzie. To był taki oddech. Druga taka tancbuda była przy koszarach, przy blokach wojskowych”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Pochody dobrowolne były. Nie pamiętam, żeby ktoś narzucił tylko mieszkańcy chodzili dobrowolnie. Kto organizował? Władze. Pochód odbywał się ulicą 1 Maja”.
Henryk Szuba
„Obok w Sulejówku były takie wzgórza piaszczyste. Łachy. Tam uprawiano sport szybowniczy. Pamiętam start szybowca. Z dziesięciu facetów leżało na ziemi i go trzymało. Wjechał samochód na przodzie i naciągał taką gumę olbrzymią, procę taką i w pewnym momencie dał sygnał. Wtedy puszczali i samolot wbijał się w górę. To byli wynajęci prości ludzie, którzy sobie dorabiali. Loty awionetek nad Sulejówkiem”.
Marek Kwiatkowski
„Była jedna posiadłość. Nie wiem czyja, bo chyba nie była to własność Opalskich. Ale tu mieszkała rodzina Opalskich. To był artysta rzeźbiarz z żoną i kilkorgiem dzieci. Willa Mazur się nazywała. Została spalona”.
Anna Cwalinowa
„Pamiętam pierwszą komunię, jedna z dziewczynek miała wpięte kwiatuszki kartofli i one były bardzo ładne”.
Anna Cwalinowa
„W Miłośnie to chyba jedna rodzina miała Warszawę, jak już zaczęli produkować. Samochodów nie było. Jeden pamiętam”.
Bogdan Stasiak
„Były olbrzymie połacie łąk, które ciągnęły się do szosy tam, gdzie teraz CPN. Na tej polanie „Strzelcy” pobudowali strzelnice. Trwały one do wybuchu wojny. Potem, za okupacji organizacja była nielegalna i strzelnica się rozleciała. Wtedy na tej polanie przylegającej do szosy na Rembertów Niemcy pobudowali boisko piłkarskie”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Za tą polaną był przy szosie pobudowany duży dom murowany Państwa Pachuckich. Tam mieścił się Klub Miłośnianka. Później w obrębie ul. 3 Maja, Tuwima i Niemojewskiego powstało boisko piłkarskie, a w domu Państwa Pachuckich mieściła się szatnia. Myśmy przechodzili przez podwórko Pani Pachuckiej na te mecze”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Rowerów nie było. Nasze rowery to była fajerka z popychaczką taką. Popychaczka była z drutów robiona. I to się jechało. Taka wataha dziesięciu chłopaków jechała na Cegielnię. Wielki rarytasem to było koło od roweru”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Ponieważ urodzony byłem w grudniu to w 1935 r. kierownik szkoły powiedział, żebym ja jeszcze rok sobie odpoczął i chodziłem do przedszkola. Przedszkole w Miłośnie było przy obecnej ul. Świętochowskiego”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Podpalili dom Państwa Pachuckich, gdzie mieścił się Klub Miłośnianka i następne dwa domy. To będzie obecnie ul. Jagiellońska. Bliżej ul. 3 Maja. Pożar. Dymu pełno. Nie będę mówił co się działo. Ludzie wystraszeni”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Za okupacji wychodziło takie pismo „Ster” wydawane przez władze okupacyjne. Format A4. Tam były opowiadania gloryfikujące Niemcy. Wychowywało się naród robotów, żeby umiał czytać i pisać. Nic więcej”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Od 1946 r. mama [Stanisława Drążek z d. Przyuska] pracowała tu w szkołach podstawowych do 1976 r., kiedy poszła na emeryturę. Była zaangażowana. Prowadziła bibliotekę. Zresztą mama była taką nauczycielką, żeśmy miały stół przedzielony na dwie części. W części myśmy odrabiały, w części dzieci, które nie miały warunków odrabiać w domu”.
Barbara Szewczyk
„Nie było wielkich sklepów. Wszystkie sklepy były prywatne. U mnie tutaj na rogu miała babka, Pani Piotrowska sklep papierniczy. Ona była fajna babka, bo miała kukiełki i jak więcej dzieci przyszło kupować, to ona taki teatrzyk tam robiła. Trumny. Tu był trumniarz. Była piekarnia prywatna za moich czasów. Chodziłam po pieczywo”.
Barbara Szewczyk
„Mieliśmy radio na słuchawki. Niemcy weszli i rewizję robili, a przy wejściu do pokoju w gazecie zapakowane wisiało radio. Oni nie spostrzegli tego. To radio słuchawkowe myśmy uruchomili po wojnie i słuchaliśmy radia. To było radio Ojca”.
Piotr Rzepiński
„Słuchało się radia Wolna Europa, czy Głos Ameryki. Po cichu. Trzeba było uważać, co, gdzie, jak”.
Bogdan Piątkowski
„W niedzielę jak przyjeżdżał pociąg z Warszawy – gdzieś około południa, to wysiadała chmara ludzi do swoich rodzin i znajomych z Sulejówka. Do późnego wieczora, w każdym ogrodzie albo śpiewano, albo jakiś patefon był nakręcony. Ludzie się wtedy zaraz po wojnie, w późnych latach 40. i wczesnych 50. dużo chcieli bawić. Każdemu coś brakowało, ale naprawdę ludzie byli dla siebie serdeczni. Wszyscy się cieszyli, że przeżyli wojnę. Dzisiaj w Sulejówku pustka. Domy pobudowali sobie ludzie, ale jakoś nie widać, żeby z tego jakaś wielka radość była”.
Barbara Jaździk
„Było radio takie na akumulator. Takie wysokie i były takie słuchawki jeszcze, że można było odjąć jedną. Jedna osoba mogła słuchać, a drugą słuchawkę mogła słuchać druga osoba. To myśmy mieli i na tym się słuchało. Telewizory to dopiero po wojnie były”.
Wanda Łabędź
„Dziadek miał taką pracownię na Kapucyńskiej. Malował obrazy. Przeważnie znany był z tego, że krowy malował, ale portrety też. To był rodzony brat mojej babci. Miał córkę jedną, która przed wojną wyjechała za granicę. To była moja chrzestna matka”.
Wanda Łabędź
„Mamusia powiedziała, że załatwi furę, bo nie było ani taksówek, i to co najważniejsze, sztalugi, obrazy, to wszystko, zabiorą do domu do Miłosny. Przenocowały i tak zrobiły. Co mogły to podjechały pociągiem. Resztę na piechotę. Dostali się do Miłosnej. Dziadek zamieszkał w tym trzecim pokoju razem z Jurkiem. Tam mógł malować”.
Wanda Łabędź
„Potem na każde święta przyjeżdżali. Jak dziadek zachorował, mamusia jeździła i pielęgnowała, a w wakacje dziadek miał miesięczny bilet i tylko u nas siedział. Jeździł i wracał. Chodził malować. Brat mu nosił stale sztalugi i obrazy. Tak przez całą okupację było”.
Wanda Łabędź
„Za naszym domem to piękne były dęby. Trzy zaraz przy naszym płocie. Masywne. Później był czwarty. To były nasze bramki, gdzie bawiliśmy się w palanta. Później był jeszcze piąty i szósty dąb, który później się rozdwoił. I jeszcze był dewajtis, co stoi dotąd. Oprócz tego była masa brzózek. Za naszym domem to była alejka wysadzona brzozami po jednej i po drugiej stronie”
Wanda Łabędź
„Kiedyś rodzice rozmawiali, że ma przyjść jakiś fotograf. Usłyszałam, że ma być na podwórku. Byłam ciekawa, co to za fotograf? Nie wyszłam do furtki tylko przez sztachety. Tam były takie dziurki i przez nie patrzyłam. Dwa fotele zostały zepchnięte. Patrzę, wychodzi babcia i dzieciaki cioci i wujka. Pod rękę go prowadzą. Był już taki chory, że nie miał siły już sam iść. Posadzili go na tym fotelu, a ciocię na drugim. Dzieci u ich nóg usiadły. Fotograf wtedy kaptur taki narzucił na głowę. Później oni się podnieśli wszyscy i zabrali wujka. Wtedy poszłam do domu”.
Wanda Łabędź
„Naprzeciwko przez ulicę był dom państwa Brodzickich, gdzie przed wojną była poczta. Tamta pani miała papugę dosyć dużą, kolorową. Glora się nazywała. Mówiła dzień dobry dzieciom. Nauczyły ją też kląć. Dlatego tam zawsze było masę dzieci”.
Wanda Łabędź
„Jestem starej daty, przedwojenna. Dla mnie Sulejówek to jest chluba, że mieszkam w tym samym miejscu co Piłsudski. Nigdy nie pomyślałam, że ja doczekam takich czasów jak w tej chwili”.
Jadwiga Pieńkowska
„Babcia była Maria z d. Białek. Dziadek był Krzewiński. Dziadek był strażakiem warszawskim i muzykiem. Grał na trzech instrumentach. Multiinstrumentalista. Doskonale grał na skrzypcach. Grał w Filharmonii Warszawskiej. Nie! W Teatrze Narodowym w orkiestrze. Grał na kornecie, na skrzypcach i akordeonie. Na akordeonie najsłabiej, a na kornecie grał, bo był trębaczem w straży pożarnej, której był członkiem”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Dziadkowie mieszkali na Elektoralnej – zanim się przeprowadzili do Sulejówka. To rodzina warszawska. Wiele, wiele pokoleń związanych z Warszawą”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Dziadek był popędliwy. Usiłował matkę uczyć grać na skrzypcach. Matka tego nie znosiła. Lał ją po łapach smykiem. Nie wspominam go najlepiej, choć siedziałem i śpiewałem z nim, jak on grał. Śpiewałem. Moje upodobania muzyczne potem przez wiele lat okresu już późniejszego pewnie mi się utrwaliły”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Pamiętam jak zmarł Piłsudski to wszyscy mówili, że zmarł nasz Dziadek. Odbywała się msza w kościele, gdzie stał katafalk. Ludzie nosili żałobę na rękawie. Byłam mała. Miałam biały płaszczyk i przy mankiecie to czarne”.
Jadwiga Pieńkowska
„Może nie wszyscy nosili żałobę. Może Białorusini nie nosili… tylko taka elita, pracownicy, urzędnicy. Miałam wtedy pięć lat. Więcej takich uroczystości nie zapamiętałam”.
Jadwiga Pieńkowska
„11 listopada jeździłam do Krakowa wożąc kwiaty, żeby nie zwracać na siebie uwagi jak będę przechodzić przez rynek, bo na rynku były kwiaciarnie. Jeżeli tylko mogłam wygospodarować wolny dzień bez rozpraw to jechałam obchodzić 11 listopada”.
Maria Tyszel
„W domu Elgasa mieściła się jeszcze biblioteka. Wejście było od ulicy. Biblioteka była jeszcze jakiś czas po wojnie, a potem się zwinęła. Teraz to inaczej wygląda, to było niewielkie pomieszczenie”.
Andrzej Sawelski
„Pierwsze zetknięcie z Niemcami było takie, że chodzili po domach, mieszkaniach i wyjmowali z radia lampy. Później okazało się, że to była lampa głośnikowa, którą jeszcze można było odkupić. W każdym razie u nas radio grało całą okupację pod stołem. Radio było pod stołem podwieszone, a stół obwieszony kocami. Pod stołem siedzieli sąsiedzi i słuchali radia BBC”.
Andrzej Sawelski
„Usłyszeliśmy o tym przez radio. Trudno w to uwierzyć, ale myśmy płakały. Naprawdę. W szkole od razu uczono nas tych pogrzebowych pieśni, które później śpiewałyśmy u bram Piłsudskiego: „To nieprawda, że Ciebie już nie ma. To nieprawda, że leżysz już w grobie. Chociaż płacze dziś cała polska ziemia, cała polska ziemia w żałobie” Na pogrzeb nie pojechałyśmy, bo byłyśmy małe, ale ojciec pojechał. Miał bilety z ministerstwa i wziął siostrę. W Sulejówku śpiewaliśmy piosenki i był ogólny płacz. To nie było udawane”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Na każde imieniny Piłsudskiego, 19 marca były urządzane marsze Sulejówek-Belweder. Oczywiście zawsze wojsko przyjeżdżało dzień wcześniej i w naszym ogrodzie nocowali. Rozkładali swoje rzeczy. Zawsze uczestniczyłyśmy w tym. Następnego dnia były uroczystości. Taka brama triumfalna była budowana. Tam odbywały się przemówienia. Oczywiście szkoły brały w tym udział. Śpiewaliśmy piosenki. Pamiętam, był jeden taki chłopiec Józio. Na jednej z uroczystości deklamował: „My dwa Józie, Ty i ja. Ciebie cała Polska zna. A mnie jeszcze nie zna nikt, bo ja jestem mały smyk””.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Słuchaliśmy radia. Radio było jeszcze na słuchawki. Jeden kryształek. Zawsze się słuchało wiadomości. Także o Piłsudskim na pewno wszystko wiedziałyśmy. Poza tym szkoła uczyła”
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Przez radio usłyszeliśmy o śmierci Piłsudskiego. Trudno w to uwierzyć, ale myśmy płakały. Naprawdę. W szkole od razu uczono nas pogrzebowych pieśni, które później śpiewałyśmy u bram Piłsudskiego: „To nieprawda, że Ciebie już nie ma. To nieprawda, że leżysz już w grobie. Chociaż płacze dziś cała polska ziemia, cała polska ziemia w żałobie” itd. Na pogrzeb myśmy nie pojechały, bo byłyśmy małe, ale ojciec pojechał, bo miał bilety z ministerstwa i wziął siostrę. Byli na Polu Mokotowskim. Był ogólny płacz. To nie było udawane”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Pamiętam ich w naszym ogrodzie. Graliśmy w siatkówkę, bo mieliśmy plac do siatkówki. I młodzi Niemcy z nami chcieli zagrać. My mówimy dobrze, ale Polska – Niemcy. Myśmy były zgrane i ograłyśmy ich. Zaczęliśmy krzyczeć: Deutschland Kaput. Nic nam nie zrobili”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Miałam dwie siostry – o 10 lat starsze. Także to była duża różnica wieku. Jedna chodziła do szkoły z Bojarską i ciągle były problemy z wypożyczaniem książek. Często nie miały potrzebnych książek. Zawsze było: „A tej książki nie możemy przeczytać. Skąd weźmiemy tę książkę?” „Idźcie do Pani Moraczewskiej”. Państwo Moraczewscy mieli bardzo dużą bibliotekę i rzeczywiście wielokrotnie, zarówno mojej siostrze jak i tej jej przyjaciółce Bojarskiej wypożyczali książki, jeśli były w bibliotece. Stąd się u mnie w domu przewijało nazwisko Moraczewskich. Chociaż nie bardzo zdawałam sobie z tego sprawę kto to jest, to nazwisko utkwiło mi w pamięci od bardzo młodych lat”.
Barbara Borodzik
„Jako prezent ślubny dostaliśmy od Pani Moraczewskiej taką piękną wazę kryształową do ponczu z dwunastoma kubeczkami, filiżankami. No niestety marnie się skończyło, bo wszystko się zbiło, ale bardzo lubiłam tę wazę”.
Barbara Borodzik
„To było osiedle [Sulejówek] Nasz dom był piętrowy. On stoi do dzisiaj. Trochę inaczej wyglądał. Tam w ogóle był las, jeden dom i sad. I jeszcze naprzeciwko był dom, w którym mieszkał lekarz Chodziejewski. On miał radio. Nastawiał je często głośno. Kiedyś był koncert Kiepury. Myśmy mieli tylko na słuchawki – tośmy się pod bramą ustawili. Nastawił głośno ten głośnik i wtedy ten Kiepura śpiewał na samochodzie. Takie wspomnienia są. A teraz to pełno tych domów”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Matka starała się pomagać Pani Moraczewskiej. Tam jakieś obiady, jakieś jedzenie myśmy nosili. A poza tym ja ciągle korzystałem z tej jej biblioteki. Bo oni rzeczywiście mieli ogromną bibliotekę pięknie oprawioną. Wszystkie książki w takie płótno lniane były oprawione. Cały ogromny pokój pod sam sufit z książkami. Zresztą później Pani Moraczewska to przekazała do jakiejś Akademii Nauk”.
Andrzej Borodzik
„W szóstej klasie robiliśmy radia na słuchawki, bo wtedy 80 % w kraju jeśli nie więcej posługiwało się odbiorem radia na słuchawki. Kryształek to był w niewielkiej obudowie. Tam był zamieszczony kryształek z uchwytem prowadzącym. Tym się regulowało i wyłapywało się fale to znaczy nastawiało potencje tego odbioru, powiedzmy głośniej, ciszej. To było kupione. Skrzynkę robiliśmy sobie sami. Kondensatory nawijaliśmy pod kierunkiem oficera rezerwy pana Megiera, nauczycielem tego przedmiotu, kochanego przez nas nauczyciela. Tak żeśmy konstruowali aparat radiowy. Nie mieliśmy radia. Nie stać nas było. Radio ze szkoły zostało zainstalowane w moim domu”.
Barbara Szewczyk
„Pamiętam, że podejmowane były próby wykwaterowania przedszkola i stworzenia tam muzeum już w latach 80. Wtedy Towarzystwo Przyjaciół Sulejówka zabiegało bardzo aktywnie, aby wybudować przedszkole i ten obiekt przeznaczyć na muzeum. Nawet muszę panu powiedzieć, że zawiązaliśmy Komitet Budowy Przedszkola. Byłam w tym komitecie skarbnikiem i sekretarzem przez jakiś czas. Zebraliśmy nawet sporo pieniędzy. To było na owe czasy kilka milionów złotych. Jak się zaczęła ta inflacja, to te miliony straciły w ogóle swoją wartość. Zrobiliśmy wtedy plany tego przedszkola i nawet wylaliśmy fundamenty tego przedszkola. Część materiałów zostało kupionych i wtedy nastąpiła transformacja ustrojowa. Okazało się, ze przedszkole nie jest tak bardzo potrzebne jak szkoła”.
Elżbieta Krzak
„Tam było bardzo ciekawe otoczenie, bo przecież oprócz Marszałka mieszkał jeszcze Jędrzej Moraczewski, który zresztą bardzo często przychodził do dziadków na brydża. Często przyjeżdżał Artur Śliwiński, który mieszkał w Warszawie. Zresztą miał kontakty z Piłsudskim. Zawsze była dyskusja o polityce. Mnie te rzeczy nie bardzo obchodziły”.
Andrzej Borodzik
„Wysoki, prawie dwumetrowy. Z siwą brodą. Taki przygarbiony. Został pochowany w takiej trumnie z szafy”.
Andrzej Borodzik
„Pierwszy ślub, który się odbył w 1938 r. w tym kościele jeszcze nie wykończonym, to był moich rodziców. Ja też z tym kościołem związana, bo byłam chrzczona i u komunii”.
Barbara Szewczyk
„Jak już starszy chłopak byłem, motor miałem, to tam na terenie Piłsudskiego były zabawy ludowe. Motorem się przejechało. Asfaltu nie było tylko kostka pod spodem bazaltowa. Raz się motorem przewróciłem po deszczu”.
Bogdan Stasiak