Przejdź do treści

okupacja

„Tu [w Miłośnie] mieszkał [mój] brat [Czesław], który właśnie tę kapliczkę pobudował. (…) Brat mieszkał z nami, z rodzicami. Później się ożenił. Wynajął mieszkanie na wsi i otworzył sklepik wiejski. Za okupacji należał do AK. Był prześladowany. Niemcy mieli jakieś donosy. Pewnego dnia była obława w Woli Polskiej. [On] uciekł do takiej piwnicy po wsiach. (…) Bratowa powiedziała, że on gdzieś tam pojechał. [Niemcy] poszli do tych, co im wynajmowali, a oni powiedzieli, że jeszcze wieczorem był. I oni bardzo mocno zbili moją bratową, [która] była w ciąży. (…) [Czesław] w samych kalesonach uciekł do Wiśniewa, do księdza. (…) Nie wiedzieliśmy, co się z nim stało. (…) Zjawił się po wojnie. Wtedy okazało się, że był w Miłośnie. [Dlatego] po wojnie tu pracował, bo musiał z czegoś żyć. Tu kupił kawałek ziemi do Żydów. Na tej ziemi był dom drewniany, ale już taki marny. Tu, gdzie ja mieszkam (…) Przyjechał (wtedy) do nas na wieś i doradził tacie, że on już jest chory i już nie da rady budować na nowo, bo wszystko było spalone, zniszczone. On mu doradził ten sklep”.

Stanisława Gruzińska

„W 1944 r. Rosjanie szli w kierunku Warszawy. (…) Nie do końca przeszli przez Sulejówek. Musieli się gdzieś zatrzymać. (…) Wójt zgodził się, żeby tutaj, bo zwolniło się mieszkanie [po Pączkach], zamieszkali oficerowie. (…) Stacjonowali tutaj (…) a wójt (…) pędził bimber na terenie tego domu do 1945 r”.

Marek Giedwidź

„Moja mama zbierała nie tylko róże zbierała, ale jako prawdziwa dama zbierała jeszcze kryształy i porcelanę. (…) Pamiętam z czasów okupacji przepiękny, olbrzymi kredens w pokoju stołowym, i ten kredens był cały zawalony wspaniałymi talerzami, czajnikami z porcelany, solniczkami. (…)To wszystko zostało zniszczone w czasie Powstania Warszawskiego. Śladu nie ma. Zresztą całe nasze mieszkanie i wszystko co w nim było, zostało zniszczone, a Sulejówek, nasza willa została okradziona. Także nic nam nie zostało”.

Andrzej Kotwicz-Gilewski

„W Sulejówku. Zapisano mnie do tej szkoły, która była po drugiej stronie torów, gdzieś w okolicach przystanku Sulejówek. No i kiedyś wracałem z tej szkoły do domu o mały włos nie wpadłem pod pociąg, bo jako dziecko po prostu zapomniałem popatrzeć w lewo, a pociąg się zbliżał od strony Miłosnej. Ja jak to dziecko, powiedziałem w domu. Jak mama się dowiedziała, że ja prawie pod pociągiem skończyłem życie, to już do tej szkoły więcej nie poszedłem. Natomiast w czasie okupacji byłem zaprowadzany przez Cesię, czyli naszą służącą na tajne komplety gdzieś do prywatnego mieszkania w Warszawie”.

Andrzej Kotwicz-Gilewski

„Po drugiej stronie ulicy Legionów mieszkały, mieszkało pięć pań z dziećmi. Te panie, to były córki Ligonia, słynnego Ligonia, który założył polskie radio w Katowicach i musiał uciekać przed Niemcami na Węgry. I na Węgrzech razem ze Sławikiem i ministrem Antallem zajmowali się ratowaniem Polaków i Żydów. (…) One uciekły z Katowic i właśnie się zatrzymały w Sulejówku. Jedna z nich była żoną brata generała Czumy, Wanda Czumowa z domu Ligoń. Miała syna, z którym ja się bawiłem w piasku, Stanisława Czumę. Był ten Stanisław nazywany przez nas wszystkich i przez mamę Wojtkiem, nie wiem dlaczego”.

Andrzej Kotwicz-Gilewski

„Była taka jedna historia, którą o mały włos nie przypłaciłem życiem. To było w maju przypuszczalnie. Po deszczu majowym na środku ulicy Matejki były olbrzymie kałuże, głębokie na pół metra mniej więcej, pełne błota. Był taki ciepły dzień. Wypuszczono mnie, w świeżo zacerowanych majtkach i koszulce na zewnątrz domu. Zobaczyłem tę wielką kałużę, strasznie się ucieszyłem, wlazłem do niej i zacząłem sobie robić czarne kalosze z tego błota. Stałem w błocie taki zadowolony jak hipopotam. (…) Naraz od strony Legionów zaczął jechać jakiś Niemiec, jakiś niższej rangi na rowerze. Chyba na jakieś spotkanie jechał, [bo] w eleganckim mundurze. (…) Wpadłem na pomysł, że wezmę to błoto, taką pecynę wielką i trafię tego Niemca. Co też zrobiłem z wielką satysfakcją. Ta pecyna trafiła go prosto w twarz. I dzięki Bogu, że w twarz. Ponieważ on miał zamazaną tym błotem całą gębę od czoła aż potąd. Ale ja się nie patrzyłem na niego specjalnie długo, tylko natychmiast zacząłem uciekać. Wtedy akurat u Państwa Jasnorzewskich, jak pamiętam, na dole mieszkali Państwo Piątkowie. Pani Piątkowa wyszła wieszać bieliznę na takich sznurkach i wszystko było otworzone na przestrzał. Wparowałem w to mieszkanie, przez kuchnię, schodki do ogrodu i w prawo, przez płot, do Pani Wójcickiej i [znów] przez płot tam, co zburzony budynek i przez następny płot i przez swój płot i do domu… Strasznie byłem z tego powodu zadowolony. A podobno, co się dowiedziałem od mamy, bo pani Piątkowa przyszła do mojej mamy i wszystko opowiedziała, że ten Niemiec otarł gębę z tego błota i z pistoletem leciał za mną, a już mnie tam dawno nie było. I prawie ją zabił. Ale ona powiedziała, że ona nic nie wie, nic nie widziała i ten Niemiec się ulotnił”.

Andrzej Kotwicz-Gilewski