okupacja
„Tu [w Miłośnie] mieszkał [mój] brat [Czesław], który właśnie tę kapliczkę pobudował. (…) Brat mieszkał z nami, z rodzicami. Później się ożenił. Wynajął mieszkanie na wsi i otworzył sklepik wiejski. Za okupacji należał do AK. Był prześladowany. Niemcy mieli jakieś donosy. Pewnego dnia była obława w Woli Polskiej. [On] uciekł do takiej piwnicy po wsiach. (…) Bratowa powiedziała, że on gdzieś tam pojechał. [Niemcy] poszli do tych, co im wynajmowali, a oni powiedzieli, że jeszcze wieczorem był. I oni bardzo mocno zbili moją bratową, [która] była w ciąży. (…) [Czesław] w samych kalesonach uciekł do Wiśniewa, do księdza. (…) Nie wiedzieliśmy, co się z nim stało. (…) Zjawił się po wojnie. Wtedy okazało się, że był w Miłośnie. [Dlatego] po wojnie tu pracował, bo musiał z czegoś żyć. Tu kupił kawałek ziemi do Żydów. Na tej ziemi był dom drewniany, ale już taki marny. Tu, gdzie ja mieszkam (…) Przyjechał (wtedy) do nas na wieś i doradził tacie, że on już jest chory i już nie da rady budować na nowo, bo wszystko było spalone, zniszczone. On mu doradził ten sklep”.
Stanisława Gruzińska
„W 1944 r. Rosjanie szli w kierunku Warszawy. (…) Nie do końca przeszli przez Sulejówek. Musieli się gdzieś zatrzymać. (…) Wójt zgodził się, żeby tutaj, bo zwolniło się mieszkanie [po Pączkach], zamieszkali oficerowie. (…) Stacjonowali tutaj (…) a wójt (…) pędził bimber na terenie tego domu do 1945 r”.
Marek Giedwidź
„Moja mama zbierała nie tylko róże zbierała, ale jako prawdziwa dama zbierała jeszcze kryształy i porcelanę. (…) Pamiętam z czasów okupacji przepiękny, olbrzymi kredens w pokoju stołowym, i ten kredens był cały zawalony wspaniałymi talerzami, czajnikami z porcelany, solniczkami. (…)To wszystko zostało zniszczone w czasie Powstania Warszawskiego. Śladu nie ma. Zresztą całe nasze mieszkanie i wszystko co w nim było, zostało zniszczone, a Sulejówek, nasza willa została okradziona. Także nic nam nie zostało”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„W Sulejówku. Zapisano mnie do tej szkoły, która była po drugiej stronie torów, gdzieś w okolicach przystanku Sulejówek. No i kiedyś wracałem z tej szkoły do domu o mały włos nie wpadłem pod pociąg, bo jako dziecko po prostu zapomniałem popatrzeć w lewo, a pociąg się zbliżał od strony Miłosnej. Ja jak to dziecko, powiedziałem w domu. Jak mama się dowiedziała, że ja prawie pod pociągiem skończyłem życie, to już do tej szkoły więcej nie poszedłem. Natomiast w czasie okupacji byłem zaprowadzany przez Cesię, czyli naszą służącą na tajne komplety gdzieś do prywatnego mieszkania w Warszawie”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Po drugiej stronie ulicy Legionów mieszkały, mieszkało pięć pań z dziećmi. Te panie, to były córki Ligonia, słynnego Ligonia, który założył polskie radio w Katowicach i musiał uciekać przed Niemcami na Węgry. I na Węgrzech razem ze Sławikiem i ministrem Antallem zajmowali się ratowaniem Polaków i Żydów. (…) One uciekły z Katowic i właśnie się zatrzymały w Sulejówku. Jedna z nich była żoną brata generała Czumy, Wanda Czumowa z domu Ligoń. Miała syna, z którym ja się bawiłem w piasku, Stanisława Czumę. Był ten Stanisław nazywany przez nas wszystkich i przez mamę Wojtkiem, nie wiem dlaczego”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Była taka jedna historia, którą o mały włos nie przypłaciłem życiem. To było w maju przypuszczalnie. Po deszczu majowym na środku ulicy Matejki były olbrzymie kałuże, głębokie na pół metra mniej więcej, pełne błota. Był taki ciepły dzień. Wypuszczono mnie, w świeżo zacerowanych majtkach i koszulce na zewnątrz domu. Zobaczyłem tę wielką kałużę, strasznie się ucieszyłem, wlazłem do niej i zacząłem sobie robić czarne kalosze z tego błota. Stałem w błocie taki zadowolony jak hipopotam. (…) Naraz od strony Legionów zaczął jechać jakiś Niemiec, jakiś niższej rangi na rowerze. Chyba na jakieś spotkanie jechał, [bo] w eleganckim mundurze. (…) Wpadłem na pomysł, że wezmę to błoto, taką pecynę wielką i trafię tego Niemca. Co też zrobiłem z wielką satysfakcją. Ta pecyna trafiła go prosto w twarz. I dzięki Bogu, że w twarz. Ponieważ on miał zamazaną tym błotem całą gębę od czoła aż potąd. Ale ja się nie patrzyłem na niego specjalnie długo, tylko natychmiast zacząłem uciekać. Wtedy akurat u Państwa Jasnorzewskich, jak pamiętam, na dole mieszkali Państwo Piątkowie. Pani Piątkowa wyszła wieszać bieliznę na takich sznurkach i wszystko było otworzone na przestrzał. Wparowałem w to mieszkanie, przez kuchnię, schodki do ogrodu i w prawo, przez płot, do Pani Wójcickiej i [znów] przez płot tam, co zburzony budynek i przez następny płot i przez swój płot i do domu… Strasznie byłem z tego powodu zadowolony. A podobno, co się dowiedziałem od mamy, bo pani Piątkowa przyszła do mojej mamy i wszystko opowiedziała, że ten Niemiec otarł gębę z tego błota i z pistoletem leciał za mną, a już mnie tam dawno nie było. I prawie ją zabił. Ale ona powiedziała, że ona nic nie wie, nic nie widziała i ten Niemiec się ulotnił”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„[W 1944 r.] słyszeliśmy kanonadę w Sulejówku. Ojciec chyba wtedy zatelefonował [i] powiedział, że powinniśmy pojechać do Warszawy. (…) Zamknęliśmy willę i poszliśmy na piechotę, bo już pociągi elektryczne nie jeździły. Tą szosą na Rembertów, przez Wolę Grzybowską, Wesołą, Rembertów, do pętli tramwajowej na Gocławku doszliśmy na piechotę. (…) Moja mama wpadła na genialny pomysł, to w cudzysłowie mówię, żeby w takie pudełko po ciastkach, niewielkie były jajka. To zapakowano, w papier owinięto, sznurkiem i kazano mi trzymać za ten sznurek i to nieść. Jak doniosłem do Gocławka, miałem przecięte do kości palce od tego sznurka. To dobrze pamiętam. Bo ja bardzo cierpiałem potem i w czasie Powstania miałem rany na palcach. Myśmy jakieś 3 czy 4 dni przed Powstaniem doszli do Warszawy. (…) do swojego mieszkania, na Leszno 73, gdzie byliśmy do 6 sierpnia rano, a mój ojciec, [który był] kapitanem AK, adiutantem dowódcy oddziału Zaremba-Piorun, [to] poszedł do niewoli z Poznańskiej 11, to około 10-11”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Po wojnie, z tej Częstochowy od państwa Agneża, mama stwierdziła, że pojedzie do swojej siostry, pani Haliny Rycerz, która mieszkała całą okupację w Sosnowcu. Tam chodziłem do trzeciej klasy”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Jak byliśmy jeszcze u cioci Haliny, Cesia stwierdziła: proszę panią, jedziemy zobaczyć co w Sulejówku. I zamiast one same pojechać, mama z Cesią, to jeszcze mnie wzięły na dodatek. Niesamowita ta jazda była do tej Warszawy. Przecież to były wszystkie koleje poniszczone i mosty. Cudem niektóre linie kolejowe były czynne. A proszę sobie wyobrazić, że jeszcze Rosjanie przekuwali nasze tory na swoje, na szersze, i były trasy tylko rosyjskie i polskie. (…) Jakimś cudem dojechaliśmy do Skierniewic i koniec, nie ma jazdy. W końcu jakiś pociąg przyjechał, z jakimiś wagonami z powybijanymi szybami, takie wagony boczniaki tak zwane. Był tłok potworny i wchodziliśmy przez okno. Mama złapała za szybę i przerżnęła sobie całą rękę, a ja wtedy stopę. Dojechaliśmy cudem, bo pociąg się wlókł 5 na godzinę do stacji przed Dworcem Zachodnim. Dalej już wszystko zburzone i pociąg nie mógł jechać. Stamtąd zaczęliśmy iść na piechotę przez te gruzy. Wszystkie mosty [były] powysadzane w powietrze. Jeden most pontonowy i tysiąc osób czekało po jednej stronie Wisły i tysiąc, czy dwa tysiące po drugiej stronie. (…) Przeszliśmy na Pragę, na stację Wschodnią. Rozwalona. Dopiero między Wschodnią a Rembertowem na tych rozrządach stały jakieś lory. I na tych lorach dojechaliśmy tu do Sulejówka czy gdzieś, w te okolice”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
„Willa stała pusta. Ludzie wszystko rozkradli. Cesia wściekła zaczęła szukać po ludziach i zbierać, ludziom wyrywać krzesła, stół i tym podobne. Latała 2 kilometry naokoło, chodziła po domach i zbierała, bo na nas postawiono krzyżyk. Gilewscy poszli do Warszawy, było Powstanie, wszystkich zamordowali i tak dalej. Więc można ukraść, nie? Stwierdziliśmy że tu nie ma możliwości mieszkać. Nie było ani pościeli ani ubrań, no nic nie było. 2 krzesła Cesi się udało, stół. Stwierdziliśmy wtedy, że Cesia pojedzie do siebie, na Cechówkę do domu, a mama ze mną wróci do cioci Haliny do Sosnowca. A dopiero w dwa lata potem mój ojciec się znalazł w Polsce, wrócił”.
Andrzej Kotwicz-Gilewski
Klasa II
Barbara Borodzik
Koniec wojny
Andrzej Sawelski
Komunia, 1942
Barbara Borodzik
„Pracowała rusznikarnia. Po drugiej stronie ulicy była duża górka piaszczysta. W tej chwili ten piasek wszedł w domy mieszkańców. Kiedy Rosjanie naprawiali broń, to musieli przestrzelać. Ustawiali na RKM czy CKM i walili w tę górkę piaszczystą. Słychać było jak odłamki gwiżdżą z tych pocisków, które eksplodowały gdzieś dalej. Wtedy jeszcze zdążałem przez krzaki przelecieć do tej piwniczki i się schronić”.
Jerzy Madej
Zima
Barbara Pasińska-Kruk, Marek Pasiński
Eugeniusz Ciesielski, ze stalagu
Wirginia Ciesielska-Borodzicz
Eygeniusz Ciesielski, ze stalagu
Wirginia Ciesielska-Borodzicz
Babcia Smolak z wnukami
Elżbieta Krzak
Elżbieta i Andrzej Smolakowie
Elżbieta Krzak
Elżbieta i Andrzej Smolakowie
Elżbieta Krzak
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Święto w kościele w Cechówce
Barbara Pasińska-Kruk
Święto w kościele w Cechówce
Barbara Pasińska-Kruk
Święto w kościele w Cechówce
Barbara Pasińska-Kruk
Święto w kościele w Cechówce
Barbara Pasińska-Kruk
Święto w kościele w Cechówce
Barbara Pasińska-Kruk
Święto w kościele w Cechówce
Barbara Pasińska-Kruk
Barbara Borodzik
Komunia Zofii Szałkiewicz, 18 czerwca 1944
Mirosław Orzechowski
Moraczewscy
Andrzej Borodzik, Barbara Borodzik, Janusz Dowjat
Okupacja w Sulejówku
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
List ewakuacyjny Heleny Lewandowskiej
Jadwiga Pieńkowska
Dokument rosyjski
Jadwiga Pieńkowska
List ewakuacyjny Heleny Lewandowskiej
Jadwiga Pieńkowska
List ewakuacyjny Heleny Lewandowskiej
Jadwiga Pieńkowska
Okupacja w Sulejówku
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
List Tadeusza Lewandowskiego
Jadwiga Pieńkowska
List ewakuacyjny Heleny Lewandowskiej
Jadwiga Pieńkowska
Janusz Dowjat
O szkole podczas okupacji
Janusz Dowjat
Parcela przy Staszica
Marek Pasiński
„W 1941 r. chyba przejeżdżał tędy pociąg Hitlera jadący na wschód do twierdzy Brzeskiej. Na ileś godzin przed tym pociągiem żandarmeria niemiecka pojawiła się w Miłośnie. Kazali się wszystkim zamknąć się w mieszkaniu i nie wychodzić na czas przejazdu tego pociągu. Niemcy stali z karabinami wycelowanymi w okna, przy czym mieliśmy w tym domu okiennice zewnętrze. Także kazali zamknąć, ale mama przez szparkę w okiennicy widziała ten pociąg”.
Marek Pasiński
„W tym domu w trakcie okupacji, kiedy cukiernia była nieczynna, zamieszkała Niemka. Skąd ona się tam znalazła? Tego też nie powiem. To był taki parasol ochrony tego domu i tej rodziny”.
Barbara Pasińska-Kruk
„Z relacji babci, która tu mieszkała i prowadziła ze swoim ojcem, a później sama tę cukiernię, to inne sklepy prowadzili Żydzi. Kiedy byli stąd usuwani do getta warszawskiego, to była wydana przez Niemców odezwa do polskich rodzin, żeby w tym czasie nikt nie otwierał. Okna i okiennice miały być zamknięte. Wszyscy mieli być w domu. Nikt nie mógł wychodzić. Takie odezwy były, a to był dom przy głównej ulicy, przy stacji. Babcia mówiła, że to było coś niesamowitego i wstrząsającego, bo to byli sąsiedzi.””
Barbara Pasińska-Kruk
„Budynek jako jedyny taki w okolicy solidnie murowany o bardzo grubych ścianach i jeszcze grubszych fundamentach. W czasie wojny stanowił schron dla całej okolicznej ludności. Tutaj schodzili się ci, którzy mieszkali w tych drewniakach dookoła. Jak każdy budynek, który stoi na takiej otwartej przestrzeni był narażony na ataki. Myślę, że często z praskiej strony czy Wisły, czy przy jakiś działaniach wojennych to pociski tutaj dolatywały. Jeden trafił w sadzawkę powodując jej pogłębienie o parę metrów, bo akurat wody było niewiele”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Dziadek dwa razy musiał opuszczać dom. Kiedy przyszedł żołnierz zaprzyjaźniony jednostki niemieckiej stacjonującej w Okuniewie i brał wodę, ostrzegł dziadka, że jeżeli przyjdzie Armia Czerwona, to jego syna na pewno wcielą do wojska. Wtedy dziadek wziął syna, całą rodzinę i uciekł na drugą stronę Wisły. Potem okazało się, że wszystkich mieszkańców którzy mogli nosić broń z Miłosnej wzięto do wojska. Większość zginęła na wale pomorskim. Także niewiele osób z tej wojny wróciło. Dziadkowi dzięki ostrzeżeniu udało się z ojcem przeżyć. Drugi raz opuszczali w czasie Powstania Warszawskiego. Nie wiedząc, że wybuchnie dotarli do Grodziska i wrócili, bo po prostu nie było sensu gdzieś uciekać”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Część niewybuchów trafiało w staw. Były też takie, które trafiały w dom. Jednak cegła, która była sprowadzana do budowy tego domu była tak solidnie wypalona, że stanowiła jakąś taką zaporę betonową dla tych pocisków. Zostawiliśmy specjalnie fragment ściany, żeby dzieci i wnuki mogły widzieć, że ten dom kiedyś też był poraniony”.
Elżbieta Puczniewska-Pyszyńska
„Takim bardzo istotnym wydarzeniem był ten dzień majowy 45 r. kiedy te dzieciaki i trochę mieszkańców zebrani byliśmy na takiej polance przy Willi Jutrzenka to jest obecnie budynek poczty w Sulejówku. Tam były jakieś mowy, jakieś śpiewy i wieść, że wojna się zakończyła. Właśnie do Willi Jutrzenka chodziłam do drugiej klasy”.
Anna Cwalinowa
„Gestapo tam było. Przywozili do badania z Warszawy, z Pawiaka ludzi. Tam torturowali. Wiem, bo znałam jednego pana, który tam był w tym Sulejówku i znał z innej strony. Syna Maciejewskich, Zbyszka tam torturowali w tym gmachu. Ten ogród został zniszczony i już nigdy nie wyglądał tak jak był”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Program był inny w czasie wojny niż przed wojną. Niemcy w Generalnej Guberni stosowali zasadę, że uczy się do 14 roku życia. A dalej już nieobowiązkowo uczono, bo jak ktoś miał 14 lat to miał iść do pracy”.
Andrzej Borodzik
„Program był okrojony. W 1941 r. miałem już naukę języka niemieckiego. Pisaliśmy gotykiem, co utrudniało sprawę. Nie było historii. Język polski był. Ale też pamiętam taki moment, kiedy nauczyciel kazał nam z podręczników wyrwać i wyrzucić wiersz. To był chyba wiersz Konopnickiej „To za tego króla Jana przyszli posły i rozjemcę. Przybądź królu, ratuj Niemce.” I z powodu tego ratuj Niemce trzeba było wyrwać wiersz i wyrzucić”.
Andrzej Borodzik
„Prawdopodobnie to była piątka klasa, kiedy czytaliśmy głośno „Antka”. Ale w którymś momencie pani Wiktoria Gotowska wychowawczyni i nauczycielka zobaczyła, że podjeżdża pod budynek limuzyna z otwartym dachem i widać wysokiego rangą niemieckiego oficera. Trudno dzisiaj powiedzieć, czy to był oficer liniowy czy polityczny. W każdym razie została ta delegacja przyjęta w kuchni, która była akurat pokojem nauczycielskim, a pani Wiktoria Gotowska z całym spokojem powiedziała, że czekamy na pana inspektora. Jak wejdzie to wszyscy mieliśmy wstać. I rzeczywiście drzwi się otworzyły, kierownik szkoły wprowadził delegację, a w tym czasie pani nauczycielka w tym przypadku polonistka zdążyła pozbierać z naszych pulpitów wszystkie egzemplarze „Antka” i rozłożyć egzemplarze czasopisma o nazwie Ster, który był oficjalnym periodykiem przypisanym dla uczniów i szkół na terenie Guberni Generalnie. Egzemplarze „Antka” nauczycielka zebrała do swojej torby, którą miała na stoliku. Usiadła i oparła się na tej torbie. Myśmy szurnęli butami. Powitaliśmy delegację i czytaliśmy dalej to, co mieliśmy na pulpicie. Oficer i jego adiutant rozejrzeli się po klasie. Byli jakby zbudowani tym szarmanckim powitaniem. Podziękowali i wyszli. To było o tyle ogromne przeżycie, że pamiętam do dzisiaj te szczegóły. To są wspomnienia okupacyjne”.
Janusz Dowjat
Dzieciństwo w Sulejówku
Maria z d. Chytrowska Kowalska
Jerzy Madej
„W czasie wojny tu był szpital. Niemcy mieli tu szpital w ogóle. Więc oni mieli tutaj szpital. Dlatego ten budynek w ogóle nie był zniszczony. Prawie ani spalony”.
Barbara Szewczyk
„W czasie wojny, jak jeździłem z ciotką do Warszawy, bo ciotka lubiła jeździć do Warszawy w odwiedziny, to jeździliśmy takimi towosami. Towos to był taki towarowy wagon przystosowany do przewozu osób, wagon bydlęcy do przewozu osób. Wstawione były dechy, na których się siadało”.
Jerzy Madej
„W czasie okupacji chodziliśmy kupować owoce. Tam był sad bardzo duży na tym terenie i m.in. wiatrak, który pompował wodę do krowich koryt. Z tego gospodarstwa on miał wszystko do restauracji”.
Andrzej Sawelski
Wrzesień
Elżbieta Krzak
„Jak już wkroczyli Rosjanie to za naszym domem ustawili katiusze. Prawdopodobnie ten dom już by się rozleciał całkiem, ale je przebazowali potem. Przenieśli je bardziej jakoś na wschód chyba, tam gdzie wolna przestrzeń, bo za naszym płotem rosły takie sosny. Oni je pod tymi sosnami na początku ulokowali”.
Elżbieta Krzak
„Z czasów okupacji pamiętam taki incydent wielu płonących domów w Miłośnie i wielu opuszczonych, opustoszałych domów. Niedaleko mnie był taki dom Brylów. Tak się go nazywało, ale nie wiem dokładnie, czy rzeczywiście ten właściciel tak się nazywał. To był taki duży drewniany dom letniskowy. Chodziliśmy się tam bawić na werandach, bo do środka dzieci się bały wchodzić. Zawsze jedno drugie straszyło czymś. Prawdopodobnie te liczne pożary, które ja zapamiętałam, wiązały się prawdopodobnie z wypędzeniem Żydów stąd do getta Warszawskiego”.
Elżbieta Krzak
„Wracaliśmy z Zorzy od stryjenki. Szło się tak na przełaj. Koło naszego już domu biegła droga, obecna ul. Przybyszewskiego. Jak zobaczyłam dom podobno zaczęłam biec do niego. W tym czasie jechał samochód z gestapo czy ktoś taki. W każdym razie oni przejechali, ale mnie się udało przed nimi przebiec. Kiedy opadł ten cały kurz, mama dopiero odetchnęła, bo sobie już wyobrażała, że ja tam poległam”.
Elżbieta Krzak
Próżniakowie
Andrzej Dziurzyński
„Posterunek ówczesnej granatowej policji. Tam się rozgrywały różne rzeczy. Przyjeżdżało gestapo i SS. Jak się Niemcy popili to przychodzili i stukali do drzwi. Myśmy nie otwierali. Kryliśmy się pod stołami. Różnie to było”.
Andrzej Dziurzyński
„Dużo było takich, którzy należeli do AK i zostali złapani. Pamiętam taki moment, że z tych komórek, w których byli przetrzymywani, jeden z tych chłopców uciekł im. Przez ulicę brukowaną przeleciał do bramy i tam przez płoty. Szkop jeden wyrwał temu policjantowi karabin, bo wszyscy mieli pistolety, i zaleciał mu drogę od ul. Wyspiańskiego. Na tych piaskach dorwał go i tam zastrzelił. Dalej nie mógł uciekać, bo tam było pole. I tam go pochowali w tych piaskach i tak to się smutnie skończyło”.
Andrzej Dziurzyński
„Obecnie tam był posterunek ówczesnej milicji. Dalej znajdowała się kopyciarnia, która produkowała tą galanterię. Drewniaki głównie. Nasi znajomi ją prowadzili, którzy byli wysiedleni z Poznania, z Gostynia. Niemcy zabrali cały majątek i przenieśli ich tutaj do tej kopyciarni. Łopaty tam robiono do śniegu pod Stalingradem, co tam Niemcy tą klęskę mieli. Produkowali mnóstwo tych łopat do odśnieżania tego śniegu. Zima była też ciężka”.
Andrzej Dziurzyński
„Skoczkowie, którzy wyskoczyli z samolotu na Gliniankach zostali zestrzeleni, bo Niemcy pruli do nich z karabinów maszynowych. Posiekali ich. Nic z nich nie zostało. To pamiętam. Tych skoczków spadochronowych… To wydarzenie… Jest na cmentarzu taka tablica pamiątkowa w Miłośnie”.
Andrzej Dziurzyński
„Wyszli Niemcy. Koniec wojny się zbliża. Weszły te nasze wojska. Rosjanie i polskie wojsko tu się okopało. Czołgi wjechały w takie doły lufami skierowane na zachód i potem stały do stycznia, następnie ruszyły na Warszawę. Na Gliniankach, o których chyba warto oddzielnie opowiedzieć, była bateria przeciwlotnicza. Piękne widowisko. Nadlatywał samolot. Szukały go reflektory. Jak znalazły takie krzyżujące reflektory, to do niego zaczynali strzelać. Żeby wiedzieć, czy te pociski lecą we właściwą stronę, to były barwne. Takie smugi kolorowe. Mieliśmy piękne widowisko”.
Andrzej Sawelski
„Pociski nie dolatywały do tego samolotu, który sobie poleciał. Raz tylko się zdarzyło, że strącili samolot i było wielkie hura. Samolot się zagapił. Za nisko leciał, pociski do niego doleciały i niestety spadł. Niestety to jest nieprawdziwe, dlatego że te samoloty to taki mały wtręt tutaj, no spowodowały wielkie szkody. Bo oni zrzucali nie żadne bomby. Oni zrzucali pozorowane różne sprzęty. Wyglądało to jak np. latarka. To się zbierało. Tylko jak się poruszyło to wybuchało. W związku z tym było kilkunastu chłopców z urwanymi placami, urwaną ręką a zdarzały się też śmiertelne wypadki. Tak zginął Olimp Piernikarski”.
Andrzej Sawelski
„U nas przebywało dwóch Prusaków. Byli dosyć życzliwi. Podrzucali mnie w górę pamiętam. Ale oni szybko się wynieśli, bo Warszawa była w tym kotle. Niemcy okrążyli Warszawę i potem się poddała Warszawa. To było smutne dla nas wszystkich”.
Andrzej Dziurzyński
„Pani Próżniakowa. Oni uciekli do Związku Radzieckiego i tam jakoś przetrzymali napaść tych hitlerowców. Jej rodzice poszli do getta, bo powiedzieli, że są już za starzy i się nie nadają, żeby przejść przez Bug. Przyjechała w 1946 czy w 1947 r. i sprzedała tę kamienicę, w której mieszkaliśmy śp. Panu Grodnickiemu, który był komendantem wówczas tej granatowej policji i wyjechała do Argentyny. Z dziećmi to była goszczona u nas na takiej herbatce”.
Andrzej Dziurzyński
„Przy domu w Sulejówku rosły bardzo wysokie topole. Teraz już nie ma żadnej. Bardzo wysokie topole. Rosjanie na szczycie tej topoli urządzili punkt kierowania ogniem artyleryjskim. Tam były drabiny do tego punktu poprzystawiane i mieli takie gniazdo. Niemcy zrobili wypad, żeby to zlikwidować. Zaatakowali. Rosjanin, który był w tym domu, wybiegł na ganek i Niemcy od razu go zastrzelili. On zresztą był później pochowany u nas w ogródku przy domu. Natomiast inni się wycofali i wywiązała się dosyć ostra walka w wyniku której Niemców z powrotem odrzucono do Rembertowa. Moraczewski, który siedział w domu i układał pasjansa, został odłamkiem raniony w szyję i po prostu umarł z upływu krwi, bo nie miał go kto wyratować. I w ten sposób zupełnie przypadkowo zginął”.
Andrzej Borodzik
„Pamiętam gabinet Marszałka – identyczny jak jest tutaj na zdjęciach, z tymi rozstawionymi przyborami do pisania. Obok pod ścianą była leżanka przykryta derką. Przy tej leżance przykrytej derką był wieniec taki już bardzo, bardzo wyschnięty z szarfą, gdzie można było odczytać: „Drogiemu Wodzowi, dziatwa szkolna 12 maja 1939 r.”. To znaczy młodzież, dzieci i nauczyciel ze szkoły im. J. Piłsudskiego. Delegacje przynosiły kwiaty. Mówię jako naoczny świadek. Nic tutaj w czasie okupacji się nie zmieniło”.
Janusz Dowjat
„Teren był otoczony drutami kolczastymi. Wystawiano wartę dzień i noc ponieważ mieściła się tu szkoła wywiadu Abwery w pobliskim ośrodku Helin. Z tego powodu mieszkańcy zostali z tych terenów wysiedleni. Na trasie od strony Miłosnej postawiony był szlaban i całodobowy posterunek. W czasie kiedy te strażnice były budowane i teren był przystosowany do zamknięcia raz po raz przechodziły kolumny żołnierzy albo robotników, którzy śpiewali po rosyjsku. Dopiero znacznie później się dowiedziałem, że w tej szkole wywiadu byli szkoleni oficerowie Armii Czerwonej przed skierowaniem ich na tyły frontu dla rozbijania partyzantki”.
Janusz Dowjat
„Późnym popołudniem 31 lipca 1944 roku do trasy obecnie Al. Piłsudskiego zbliżyła się szpica czołowa, patrol rozpoznawczy Armii Czerwonej dochodzącej od strony Wołomina i Mińska Mazowieckiego od Wschodu. W tym czasie na obecnych terenach miejscowości Wesoła, na piaszczystych wzgórzach zostały pobudowane forty i umocnienia z załogą dysponująca działkami średniego kalibru i karabinami maszynowymi. W dniu 31 lipca 1944 roku załoga szkoły wywiadu oraz plutony wartownicze wycofały się zajmując właśnie pozycje w Wesołej w oparciu o te wcześniej przygotowane bunkry. W związku z tym patrol czołowy, który zbliżał się do tego rejonu poprzez te krzaki i ulice, został ostrzelany z broni maszynowej i działek średniego kalibru. Wobec tego rozpoznanie tego terenu zostało przerwane. Następnego dnia nie było żadnych strzałów, ani żadnej potyczki. Nastąpiła cisza. W czasie tej ciszy wyszliśmy z ojcem tutaj i przede wszystkim na teren posesji Piłsudskich, żeby po prostu zobaczyć co jest. Weszliśmy do dworku, który był nienaruszony od 9 września 1939 roku, gdy pani Piłsudska z córkami opuściły posiadłość udając się przez Szwecję, Estonię na emigrację do Anglii. Została tutaj ciotka Adela i sierżant Milocha dozorujący dworek przez te pięć lat. Nic się tutaj nie zmieniło,”
Janusz Dowjat
Marek Kwiatkowski
Anna Cwalinowa
Lufiarze
Leszek Andrzej Rudnicki
„19 stycznia poszedłem z kuzynem do pułkownika, który stacjonował w sztabie na 3 Maja, by dał nam przepustkę do Warszawy. A on nas zrugał. „Gówniarze – mówi – co wam przyszło do głupich głów – mówi – Do Warszawy? Jak Warszawa jest zaminowana?” No i nie dał nam tych przepustek, a kuzyn chciał zobaczyć, czy jego rodzice żyją, bo zostali tam w czasie powstania. Myśmy nie posłuchali. Na drugi dzień poszliśmy tam pieszo. Przez Rembertów doszliśmy do Wisły. Wisła była zamarznięta, ale nie puszczali jeszcze do Warszawy. Udawaliśmy, bo tam starali się budować most pontonowy, że pchamy kłody z żołnierzami. Na drugiej stronie Wisły myśmy prysnęli koło elektrowni”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Nie było zabudowań za naszym parkanem tylko wolna przestrzeń i dom państwa Wilczków. Miałem tam kolegę Leszka Wilczka. Pobiegłem tam. Leżał zabity jego brat starszy Edward. Rozpacz tych rodziców była taka… coś okropnego. Leżał przykryty prześcieradłem. Miał chłopak 17 lat. Do liceum chodził. Pan Wilczek już nigdy nie doszedł do siebie”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„Po tej strzelaninie było dużo rannych. Oni byli znoszeni do szkoły podstawowej. Tam był prowizoryczny szpital. Potem szkołę oczywiście zajęli Niemcy. Rok szkolny się rozpoczął ze znacznym opóźnieniem. Wtedy już byłem w czwartej klasie. Gdzieś tak mniej więcej w kwietniu, może w maju nakazano przynieść książki do geografii, historii i położyć na pulpitach. Te książki zlikwidowali. Nie było historii. Nie było geografii”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„O naftę było trudno. Za okupacji ojciec parę baniek nafty zakupił i zakopał w ziemi. Mama potem wykopała. Myśmy lampki naftowe mieli. Ciemno było. Pamiętam, że było ciężko przy lampce naftowej”.
Piotr Rzepiński
„Jak przyszła Armia Czerwona, to tutaj żołnierze mieli kwatery. Tu na Armii Krajowej dali nam przyzwoitych ludzi, pułkownika jeszcze z tej dawnej armii. Był bardzo sympatyczny. Pomagali rodzinom, dzieciom. A kwaterę mieli u Rogalskich. To jest druga ulica. I tam mieli swój sztab. Niemcy i tak ich wybadali i zaczęli walić”.
Piotr Rzepiński
„Pułkownik i major. Bardzo nam pomagali. Przynosili, nam dawali, dzieciom dawali, bo była bieda. Ale byli normalni żołnierze. Dziewczyny tam próbowali. Przyszli do tego pułkownika to on wyjął pistolet i chciał jego zastrzelić”.
Piotr Rzepiński
„Oni się tu zatrzymali i czekali. Nie wiem na co. […] Ja pamiętam taki okres, że tu chyba katiusze stały i waliły. Jakaś tutaj była taka walka, że myśmy uciekli na wieś stąd. […] I tam jakiś czas przebywaliśmy. W czasie powstania, bo było widać łunę nad Warszawą. […] Wielu uciekło, bo tu był taki ostrzał. Naprzeciwko był taki domek to go zmiotło. Myśmy uciekali nocą. Szosą”
Piotr Rzepiński
„Za okupacji wychodziło takie pismo „Ster” wydawane przez władze okupacyjne. Format A4. Tam były opowiadania gloryfikujące Niemcy. Wychowywało się naród robotów, żeby umiał czytać i pisać. Nic więcej”.
Leszek Andrzej Rudnicki
„[…] Ale walki powietrzne niektóre tu pamiętam. […] Widziałem jak samolot spada. Został strącony niemiecki samolot. Katiusze stały niedaleko naszego domu. Tam takie polanki były. Tam Żydzi mieszkali. Baraki były. Tam katiusze stały. One strzelały na pozycje niemieckie. Potem je wycofali. A jak powstanie wybuchło, to oni czekali”.
Piotr Rzepiński
„Ojciec pracował w Warszawie na Woli w magazynie drewna. I z tego magazynu korzystali także Niemcy, ale nie wiedzieli że ojciec pod tym drewnem ma magazyn broni, bo był w AK. Miał jakiś dokument, że on prowadzi ten magazyn drewna i stolarnię to go Niemcy nie ruszali”.
Piotr Rzepiński
„Jak upadł Mokotów to ojciec przedostawał się kanałami do Śródmieścia. I nie wiadomo czy zabłądził czy z wycieńczenia – w każdym razie ojca odnaleźli w parku Dreszera. Tam ekshumowali i przenieśli go na cmentarz powstańczy na Wolę. PCK zawiadomiło matkę. Przesłali dokumenty, zegarek”.
Piotr Rzepiński
„Tutaj działo AK. Urzykowscy byli w AK. Tylko nikt nie wiedział za okupacji. To nie była partyzantka tylko struktury konspiracji tak jak ojciec”.
Piotr Rzepiński
„Jeśli chodzi o Zimińskiego, to on był w Oświęcimiu. Przywiózł zdjęcia z komór gazowych, z tych pieców. Wtedy to ja pierwszy widziałam, bo mi Walusia przyniosła. On tego nie pokazywał. Później był rysownikiem. Rysował ilustracje do książek”.
Barbara Jaździk
Za okupacji i po
Bogdan Piątkowski
„Wtedy Al. Piłsudskiego to była ulica Henryka Sienkiewicza – wyłożona kostką brukową granitową. To była bardzo dobrze utwardzona droga. Dziadek mówił mi, że jak niemieckie tygrysy jeździły po piaszczystej, nieutwardzonej ulicy Kombatantów i wjeżdżały z impetem na ulicę Sienkiewicza, to tam zakręcały i wyrywały te kostki. Po wojnie widziałem sam, że tam były dziury i kostka była wyłuskana przez gąsienice Niemców”.
Bogdan Piątkowski
„Tata napisał wiadomość. Mamusia dostała to dopiero po dwóch latach, że był we Lwowie i chcieli się przedostać do Rumunii. Lwów był otoczony. Zginął tam albo w Rosji”.
Wanda Łabędź
„Mamusia kiedyś się opowiadała, że chcieli uratować jakiegoś dowódcę. Już to wszystko było zorganizowane, żeby go przenieść z więzienia tam, gdzie dziadek mieszkał, ale kto przewiezie? Tyle mężczyzn było, a nikt się nie zgłosił. To mamusia się zgosiła, że ona jego przewiezie. Wzięła dorożkę i on do niej wskoczył. Później załatwili, że do majątku jakiegoś dziadka znajomych go zawieźli”.
Wanda Łabędź
„Józio Moraczewski był razem z ojcem był w AK. Oni odbierali zrzuty na terenie lasów. W tych zrzutach uczestniczył jeszcze mój dziadek, który był starym kolejarzem już wówczas na emeryturze. Oni dla kamuflażu zawsze dziadka brali, bo potem część z tych zrzutów przewozili pociągiem do Warszawy. Nawet raz się trafiło, że nawet ich gonili. Główna ulica w Wesołej nazywała się wtedy Kolejowa. Oni wsiedli w dorożkę z tymi swoimi pakunkami i ich goniła granatowa policja albo Niemcy. Maszynista na stacji widział pędzącą dorożkę i przytrzymał trochę pociąg. Wsiedli. Do wschodniego nie dojechali tylko ich w polu gdzieś wypuścili”.
Barbara Jaździk
„Potem na każde święta przyjeżdżali. Jak dziadek zachorował, mamusia jeździła i pielęgnowała, a w wakacje dziadek miał miesięczny bilet i tylko u nas siedział. Jeździł i wracał. Chodził malować. Brat mu nosił stale sztalugi i obrazy. Tak przez całą okupację było”.
Wanda Łabędź
„Kiedyś jak zabrakło tego chleba, to parę razy chodzili do tego Halinowa. Kiedyś Zbyszek przyszedł i powiedział, że jeszcze jeden chleb zdobył, bo jeszcze raz w kolejce stanął. Czapkę nasunął i go nie poznano, bo ciemno było. Więc się wszyscy ucieszyli. Zamiast pięciu sześć bochenków było”.
Wanda Łabędź
„Ciotki miały duży młynek kręcony na napęd i miały taką ławkę. Do tej ławki młynek się przykręcało i myśmy zboże kręcili, a babcia chleb piekła”.
Wanda Łabędź
„Cukru nie było. Dziadek obrazy sprzedawał i wymieniał na cukier. A tak to w ogóle nie było cukru tylko saharyna. Był głód. Jak chodziłam do szkoły w Warszawie to nauczycielka powiedziała, że kto może to, żeby przynosił chleb. Bohenek chleba na lekcje. Przywoziłam ten chleb”.
Wanda Łabędź
„Okres okupacji. Ojciec działał w ruchu oporu. Matka woziła granaty w wózku pod Kaziem. Nie wiem gdzie. Matka była zaangażowana również, chociaż nie walczyła”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
„Okres Sulejówka miał poważny wpływ na rozwój mojej świadomości. Ojciec przeszedł powstanie warszawskie, był w AK, był w pułku Baszta. Wywieziony po upadku powstania warszawskiego do Niemiec, do oflagu. Zwolniony przez Amerykanów – dalej walczył. Wyzwalał Belgię i Holandię. W 1948 roku wrócił do Polski. Był prześladowany przez ówczesne władze. Będąc intelektualistą, bibliofilem, miał wielki, znakomity zasób wiedzy. Przeszedł przez przesłuchania UB. I nigdy o tym nie mówił. Nigdy nie wspominał. Większość wspomnień mam od matki. Matka była taką zbiornicą wiedzy i babcia, która mieszkała w tym Sulejówku właściwe do końca”.
Lechosław Dowgiłłowicz-Nowicki
Maria Tyszel
„Ukradziono górę tapczanu. Zostało tylko drewno. Z maszyny do szycia główkę, a z kredensu zapasy, bo rodzice mieli w takich aluminiowych pojemnikach kaszę, ryż, mąkę i jakieś artykuły spożywcze. Resztka jeszcze jakaś została. Wytrzepali to. Książki porozrywali. W kuchni była wysokości szafy cała góra śmieci”.
Maria Tyszel
„Był obraz mojej mamy malowany przez Koźmińskiego. To było po wakacjach i mama była opalona. Miała ciemną twarz, a ramy były złocone więc im się wydawało, że to jest Matka Boska. Wobec tego pocięli szablami twarz dwa razy. Trzeba było obraz wyrzucić. To żeśmy zastali”.
Maria Tyszel
„Kradli w sposób nieprawdopodobny. Nie robili nic poza chlaniem wódy. Zresztą zaraz pojawili się ludzie, którzy umieli pędzić wódkę. Tego się nie da opisać”.
Maria Tyszel
„Jak wróciliśmy z tego wygnania wysadzona była trakcja elektryczna. Pociągi nie jeździły. Słupy telegraficzne były pościnane, bo to było suche drewno, a w lesie było mokre. Oni wybrali suche. Widziałam Rosjanina, który ziemniaki w muszli klozetowej płukał. Strach było chodzić. Cokolwiek mogli zniszczyć to zniszczyli”.
Maria Tyszel
„Miałam sześć lat. Któryś mnie wziął na ręce i niósł w kierunku Wesołej. Mówił, że w domu zostawił córeczkę i on mnie teraz zabierze. Zaczęłam kopać, gryźć. I on mnie zostawił. Ile było w tym prawdy, a ile przekory to nie wiem. Na pewno nikt ich mile nie wspomina”.
Maria Tyszel
„U nas, u pań Krasińskich był oficer rosyjski. Zupełnie przyzwoity, bo pozwolił nam w kuchni mieszkać. Chciał okazać dobre serce. Poczęstował mnie z mlekiem z cukrem. Gdybym była dorosła to bym zrozumiała, co on chce. To było paskudztwo. Zemściłam się. Mama utarła chrzan to mu dałam chrzan do powąchania”.
Maria Tyszel
„Było ciemno. Uszkodzili telefony i światło. Siedziało się przy karbidówkach”.
Maria Tyszel
„Moja ciocia Genia miała narzeczonego. Zawieruszył się jej w czasie wojny. Był w AK. Nie mógł się ujawnić. Dopiero jak się ujawnił, przyjechał. Pobrali się. Jak się pobrali zabrał ją do siebie, bo kupił młyn w Dąbrowie Białostockiej za Sokółką. Oni byli siedemnaście lat narzeczeństwem, ale wojna ich rozdzieliła”.
Jadwiga Pieńkowska
Sąsiedzi z ul. J. Dąbrowskiego
Andrzej Sawelski
„Było ich kilku. Co jakiś czas się zmieniali. Na dłużej został Hauptman Wagner. Ponieważ moja mama [Anna zwana Hanką] była z urodzenia Ślązaczką i znała perfekt język niemiecki, mogli się porozumieć. On mówił Frau Hanka. Był na tyle przyzwoity, ze zawiadamiał moją mamę, że kilka dni go nie będzie. W związku z czym całe te otoczenie, moje siostry Ligoniówny przychodziły do naszego mieszkania posłuchać radia. Wieczorem moja mama chodziła i zbierała kurze, żeby nie było tego widać”
Maria Tyszel
„Pamiętam jak nas posadzili na stole w kuchni skąd było widać furtkę i kazali, jak ktoś będzie szedł wołać. Ten Wagner musiał się zorientować co się dzieje, bo któregoś dnia powiedział Frau Hankę jeśli pani chce słuchać muzyki to proszę bardzo. Więc był bardzo elegancki. Co jeszcze mogę o nim powiedzieć dobrego? Chorowałam na dyfteryt. Dla Polaków nie było leków. Leki dostałam dzięki niemu”.
Maria Tyszel
„U [Wójcikowej] mieszkał oficer austriacki o nazwisku Hubrich. Był też ordynans chyba obydwu ich, Hubricha i Wagnera o nazwisku Nowaczyk”.
Maria Tyszel
„Z tamtego czasu pamiętam też, to musiał już być 1941 r. czy nawet 1942 r, że były co najmniej dwa baraki, w których mieszkali jeńcy rosyjscy. Chodzili zupełnie luzem. Nie pilnowali ich. Przychodzili sprzątać. Jeden się nazywał Sasza, a drugi Kola. To było w pobliżu państwa Gołębiowskich”
Maria Tyszel
„Wagner dość często wyjeżdżał. Któregoś dnia wrócił z Katynia z informacją, co się tam stało. Był roztrzęsiony. Zrobiło to na nim ogromne wrażenie. Więc jeśli chodzi o tą część Sulejówka to chyba wszyscy wiedzieli, że było to dzieło Rosjan, a nie Niemców. Daty się nie zgadzały”
Maria Tyszel
„Wcześniej do pani Mieczkowskiej, która stała na werandzie, podeszła Żydówka i pytała bodajże o drogę do Warszawy. Ona poszła i skręciła w inną odnogę. Może jej się wydawało, że bezpieczniej jest iść lasem niż szosą. Została tam zastrzelona, pamiętam, że chodziliśmy na grób. Był zrównany z ziemią oczywiście zupełnie . Tylko świeży płaski świadczył, że kogoś tam zastrzelono”
Maria Tyszel
„Dzień czy dwa dni wcześniej mama ze znajomy przechodziła a z drugiej strony szedł oficer Wagner. Miał dwa psy. Może dlatego go tak dobrze pamiętam. Pierwszy pies to był wyżeł i nazywało się Bolko, a drugi to był owczarek alzacki czy wilczur i nazywał się Don. No więc charakterystyczne te nazwy psów. Niemców było sporo. Wagner zresztą ostrzegał moja mamę, żeby nie przechodziła tamtędy, bo ci, co są na służbie, mają obowiązek strzelania do każdego kto przechodzi bez wezwania Halt! Było sporo tych oficerów, a nie było żołnierzy. Jednostki wojskowej. Tylko Niemcy, ich kasyno, ich siedziby, gdzie się wtrynili i jeńcy rosyjscy”.
Maria Tyszel
„Dom jest cały podziurawiony odłamkami. Na elewacji jest mnóstwo odłamków, bo w pewnym momencie, jakiegoś dnia Niemcy uparli się na ulicę Dąbrowskiego i została ostrzelana. Tych pocisków nie było dużo. Wielu szkód nie zrobiły. Te ślady do tej pory zostały”.
Andrzej Sawelski
„Pierwsze zetknięcie z Niemcami było takie, że chodzili po domach, mieszkaniach i wyjmowali z radia lampy. Później okazało się, że to była lampa głośnikowa, którą jeszcze można było odkupić. W każdym razie u nas radio grało całą okupację pod stołem. Radio było pod stołem podwieszone, a stół obwieszony kocami. Pod stołem siedzieli sąsiedzi i słuchali radia BBC”.
Andrzej Sawelski
„U nas w domu był kawałek podchorążówki. Odbywały szkolenia u nas w mieszkaniu. Jegomość, o którym mówię, był chyba funkcjonariuszem UB. Ojciec był wielokrotnie przesłuchiwany. Ten jegomość coś wiedział, ale nie wszystko. Był przekonany, że ojciec był oficerem AK. Nie był. Ojciec był po prostu wykładowcą. Wykładał topografię”.
Andrzej Sawelski
„Miałem bardzo uroczystą komunię w domu Bujniaków. Ja nikogo nie znałem na tej uroczystości, bo tam nawet mojej rodziny nie było. Gdyby Niemcy wkroczyli to by aresztowali połowę warszawskiego dowództwa, bo to było nadanie stopni po tej szkółce akowskiej. Byli tam tacy ludzie”.
Andrzej Sawelski
„Krótko po tym, jak weszli Rosjanie mieli jakąś listę. Kto im tę listę zrobił? W każdym razie aresztowali trochę osób. M.in. nie wiadomo dlaczego księdza Chojno, który był już starym człowiekiem i nie był w nic zaangażowany. Aresztowany został ojciec [Roman], doktór Knast i ileś tam jeszcze osób. Zniknęli. Zostali gdzieś wywiezieni i przez dwa tygodnie mama [Stanisława] szalała, ale wszystko załatwiała. To była bardzo aktywna osoba. Do mamy dołączyła się taka pani kapitan wojska polskiego, która mieszkała w naszym domu i pomogła. […] Znalazły na Majdanku za drutami. Tam sobie siedzieli”.
Andrzej Sawelski
Dom dziadka
Irena Galińska
„Ojciec poszedł w tak zwaną reise i szczęśliwie, że uciekł, bo mężczyźni uciekali na Wschód, do przyjaciół w cudzysłowie Moskali. W cudzysłowie przyjaciele. Nigdy ich nie nazwę przyjaciółmi tak jak nie nazwę Niemców”.
Irena Galińska
„Mama nie myślała, że ojciec wróci. Miał pozwolenie na broń przed wojną i on z tą bronią poszedł do tych „przyjaciół”. Kiedy ich prowadzili przez jakąś rzekę to opowiadał, że ją wyrzucił. Nikt ojca nie wydał, ale usłyszeli chlupot, bo jednak woda swoje robi. Nie wiem za to jaka kara ich spotkała. Szczęśliwie ojciec wrócił i odnalazł nas u babci na Józefinie”.
Irena Galińska
„Niemcy urzędowali na boisku. Armaty były urządzone i oni mieli swoje kwatery”.
Irena Galińska
„Stoję w kuchni. Mama mówi: „Słuchaj, odłamki lecą. Schowaj się do piwnicy.” Walnął odłamek w drzewa, bo z tamtej strony po tym spalonym domu to wyrosły zarośnięte drzewa. Tam nikt specjalnie nic nie robił, bo każdy walczył o kęs chleba. Stoję w kuchni. Butelka na mleko stała. Na całe szczęście, że butelka nieodkręcona była ostrzem, tylko szyjką, która uderzyła mnie w klatkę piersiową. Odciśnięte kółeczko nosiłam dwa tygodnie, bo odłamek musiał silnie walnąć. Widocznie nie przeznaczona byłam na śmierć. Jak życie zaczęło wracać do jakiejś normy, to można było mleko kupić”.
Irena Galińska
„Strzelają, granaty rzucają. U nas sytuacja była podbramkowa, bo z jednej strony AK, z drugiej strony Rosjanie. Nie wiem, w którym roku tu oni weszli”.
Irena Galińska
„Kiedy pojawiły się wojska [radzieckie i polskie], przydzielali nam na kwatery jakichś oficerów. Różnych. U mnie mieszkało kilkunastu m.in. kapitan NKWD. Bardzo sympatyczny człowiek. Ukrainiec. Zawsze bardzo elegancki. A z nasłuchu widziałem, że on był tutaj najważniejszą osobą na terenie Sulejówka. Nie pamiętam jego nazwiska. On był dosyć długo u nas. Inni raczej dwa tygodnie. To byli tacy przesiadkowi”.
Andrzej Sawelski
„Dom Elgasów to była dla nas przystań na długie lata. Od 1939 r. mieszkałem tam ponad 20 lat, bo do 1962 r. Jedno co na pewno trzeba odnotować w pamięci to, że w tym domu Pan Elgas prowadził RGO (Radę Główną Opiekuńczą), która wynajmowała pole Konicznego i te uprawy były na pożytek i korzyść RGO, bo z tego jakaś pomoc powstawała. To działało przez okupację. Później zostało zwinięte, bo przyszła władza, która te sprawy załatwiała i takie uboczne działanie nie było już potrzebne”.
Andrzej Sawelski
„W jednym z tych domków cały czas w czasie okupacji robili krówki. Przyjeżdżała tam młodzież. Ja tam nie jeździłam. Dopiero po wojnie ponownie zamieszkałam w Sulejówku”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„W kwietniu [1945 r.] wróciłam do Warszawy. Nasze mieszkanie na Narbutta było zniszczone. Nasza rodzina już tam nie wróciła tylko gdzieś tam osiadła na Saskiej Kępie w takiej chałupce”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Jedna z moich sióstr wyszła za mąż w czasie okupacji i mieszkała na Chmielnej. Niemcy znowu Chmielną zrobili jako dzielnice niemiecką i kazali się wyprowadzać. Więc wyprowadzili się do Wesołej. Na Groszówce tak zwanej. I tam jakiś domek wynajęli. Po wojnie pojechali do Poznania i moja mama ten domek z wnuczką jedną taką siedmioletnią pilnowała. Mnie też tam obsadzono”.
Maria z d. Chytrowska Kowalska
„Przyjeżdżali z AK na ćwiczenia. I nie wiem, czy ktoś doniósł, czy się zorientowali w każdym razie ukraińska brygada pilnowała tych terenów, żeby tam nikt nie przyjeżdżał. Kiedyś latem bawiłam się w ogrodzie. Okna były pootwierane. W pewnym momencie [Ukrainiec] przeskoczył płot na koniu i wpadł do ogrodu. Podjechał z drugiej strony ogrodu tak, jak się wchodziło do mieszkania i przez werandę zaczął krzyczeć, że gdzieś uciekli powstańcy, czy jak on ich tam nazwał. Ja nie wiedziałam w ogóle co się dzieje. Mama powiedziała, że tu nikogo nie ma. Ten koń był taki spieniony i wściekły”.
Barbara Borodzik
„Potem u nas w domu zamieszkało wojsko rosyjskie. Pan pułkownik też zamieszkał w tym domu, w tym samym pokoju, [co niemiecki kapitan]. Na stole była gazeta. Jak mama ściągnęła tę gazetę i położyła mu serwetkę to on pytał: „Szto eto takoje?” A ordynans mówił „Chadzajka on i tak nie ponimajet”. Takie były rozmowy. Taka różnica była. Kapitan [niemiecki] i pułkownik [rosyjski], a różnica w klasie straszna”.
Barbara Borodzik
„Już jak się wojna skończyła to pierwsza rzecz u mnie w domu to była mobilizacja mojej mamy i sióstr, aby ojca odszukać. Ojciec całą okupację był zaangażowany w AK. Powstanie spędził w Warszawie. Nie mieliśmy żadnej informacji, co się z nim dzieje. Czy przeżył, czy nie przeżył? Jak już można było od stycznia do Warszawy wejść, to było poszukiwanie ojca i rodziny, bo dwie siostry mamy były w Warszawie z dziećmi. Ojciec po powstaniu został wywieziony do Niemiec. Został w strefie angielskiej. Dosyć późno wrócił do Warszawy. W 1946 roku”.
Barbara Borodzik
„Wszystkie lekcje odrabiałem przy kopijce. To był słoik wielkości tej szklanki przewiercony i tam był ze sznurowadła spleciony knotek i jak się nalało nafty, to ta kopijka świeciła. I na stołeczku małym, przy tej kopijce mogłem odrabiać lekcje”.
Jerzy Madej
„W czasie wojny jak wracałem ze szkoły to musiałem przede wszystkim rozpalić ogień. Jak rozpaliłem i się ubrudziłem, to trzeba było umyć ręce. Jak trzeba umyć ręce, to trzeba było przynieść wodę. Woda w mieszkaniu była w wiaderku, ale ono zamarzło i była warstwa lodu. Więc trzeba było duszą od żelazka stłuc ten lód, nabrać wody, umyć te ręce, ale już pod płytą ogieniek się palił. Już się zaczynało normalne życie. Takie rzeczy pamiętam związane z chłodem, mrozem, zimą, z dokuczliwością, ale też radością, bo jak się zjeżdżało z tej górki na sankach to była radość. Taka była młodość okupacyjna i szkolna”.
Jerzy Madej
Okupacja
Irmina Matyjasek-Jałowiecka
„Za tą górką, za tą ulicą, ona się Południowa chyba nazywała, był taki domek drewniany. Tam były wylewiska wiosną. Takie właściwie bagnisko. Tam lądowały kukuruźniki, takie małe dwupłatowe rosyjskie. To były takie sensacje dla chłopaków w całej okolicy, bo myśmy przybiegali jak samolot wylądował i oglądali to widowisko. Dla mnie taka była wojna”.
Jerzy Madej
„Myśmy przez cały ten okres działań wojennych byli w domu. Nikt nas z tego domu nie wyrzucał, ale w pewnym momencie, to było chyba przed tym głównym działaniem, była u nas narada generałów. Nie pamiętam już jacy dostojnicy radzieccy. Wtedy wszystkim nam z domu i okolicznych domów po prostu kazano wyjść. Potem nas wypuścili”.
Irmina Matyjasek-Jałowiecka
„Podarunek Dziadek darzył dużym sentymentem. Od września 1939 r. papierośnica towarzyszyła mu w wojennej wędrówce od południa Europy do wojska polskiego na Zachodzie aż do Szkocji, a później do Londynu, gdzie mieszkał wiele lat. Wszystkie miasta na swojej wojennej drodze uwieczniał przytwierdzając do papierośnicy ich herby. Do Polski wrócił w 1963 r. w randze majora wraz z papierośnicą, która dla nas, jego wnuków, stanowi dziś niezwykłą pamiątkę jego wojskowej tułaczki”.
Janina Górska
„Jesień 1945 r. Domek przy ulicy Grottgera 17 był zajęty przez wojsko. Na terenie na wschód od naszego parkanu rozmieszczona była bateria dział przeciwlotniczych średniego kalibru. Do tego systemu należało również „gniazdo bocianie” obserwatora umieszczone na dachu naszego domu”.
Janusz Dowjat
„W czasie naszej półrocznej ucieczki z Sulejówka dom nasz nie poniósł większych strat. Poza tym, że do okopów wojsko wyniosło drzwi balkonowe, a ramy okienne były podziurawione pociskami karabinu. Zimę 1945 r. spędziliśmy już we własnym domu. Dokuczał nam jedynie przeciekający dach w miejscu, gdzie była budka obserwatora lotniczego i poprzecinane pokrycie dachowe z papy”.
Janusz Dowjat
„Stałam sobie przed furtką i szedł Niemiec i chciał dać mi czekoladę a ja powiedziałam: idź sobie Niemcu”.
Elżbieta Krzak
Ulica A. Gorttgera w Sulejówku
Barbara Borodzik
„Jak tutaj potem przyszli Rosjanie do nas, to byli zdziwieni, że taki duży dom nie jest zbombardowany. Dziadek biegle znał rosyjski, ale nic nie powiedział. Pokazał nad wejściem do domu stuletni taki wielkości płytkiego talerza ryngraf bardzo pięknie zrobiony – z Matką Boską Ostrobramską. Ten ryngraf wisi już tyle pokoleń Piątkowskich. Ze wzruszeniem patrzę na Matkę Boską Ostrobramską”.
Bogdan Piątkowski
„Obok domu zrobiliśmy sobie schron. To była konstrukcja drewniana. Tam był dół i na nim pierze przeciwko odłamkom. Matka nocą szła do domu rozpalała w takim piecyku i ciastka piekła. Dawała dzieciakom. Potem jak jeszcze gorsze były ostrzały a tu niewiele było domów murowanych, to uciekaliśmy się schronić przed odłamkami, przed bombami, przed pociskami do domu Ciesielskich, bo był murowanych”.
Piotr Rzepiński
„W tej piwniczce siedziała cała rodzina z panem Dusznickim, kobiety i dzieci z sąsiedztwa, bo ta piwniczka była porządnie zrobiona. Budował ją ojciec. To było w czasie nalotów”.
Jerzy Madej